poniedziałek, 24 listopada 2014

8. Rozmiękczył mnie jak Calgon wodę.


Filantropia się szerzy, ot co. Majówka się zaczęła, a te wyrostki muszą trenować, bo za dwa tygodnie lecimy do Kanady. Co się z tym wiąże – nikt nie dostał wolnego. Nikt. Mi to i tak bez różnicy, nawet nie wiem, co miałabym ze sobą zrobić w tym czasie, ale chłopaki to już inna sprawa. Także tego… Mahomet nie przyszedł do Góry, to Góra przyszła do Mahometa.
W sensie zjazd rodzinny w Spale, część 1.
- Pola, nie widziałaś uciekającej trzylatki z różowym plecakiem i kitką pośrodku czoła?
- Zgubiłeś dziecko?
- Nie zgubiłem! Samo… zwiało.
Strzeliłam facepalma i nawet nie patrząc na Igłę podniosłam prawą rękę w kierunku holu, gdzie jeszcze przed chwilą jakaś Hannah Montana zjadała ziemię z kwiatków. Tylko poczułam szybki ruch powietrza i już Krzyśka nie było. Za to zza rogu wyszedł mi Kubi z dziewczyną.
- O, Monia, to jest właśnie Pola!
- Ta Pola?
Oh, God, gdybym dostała złotówkę za każdy tego typu tekst dzisiaj, to miałabym już za co grać na automatach z żarciem. Nie mam pojęcia ile poznałam już dziewczyn, narzeczonych, żon i matek, podejrzewam, że nie pamiętam już połowy ich imion. Panowie najwyraźniej postanowili wspiąć się na wyżyny swojej wierności i uczciwości i przedstawić im swoją kierowniczkę. Co się nie ruszyłam to wyskakiwał jakiś inny i mówił to samo, co Misiek. A one wszystkie „Ach, to ty! To o tobie mówił mi Krzysiek, Paweł, Piotrek, Zbyszek, Michał, Łukasz, Marcin!”. Wyjątkiem jest kubusiowa Aga, która powitała mnie uściskiem i krótkim „Współczuję, kochanie”. Wdechowa laska.
No i ja tylko stałam, patrzyłam na nie i w głowę zachodziłam, co te ameby mogły im naopowiadać. I właściwie dopiero dzisiaj zaczęłam się zastanawiać, czy one wszystkie w ogóle akceptują fakt, że z ich mężczyznami pracuje kobieta. No, wiecie, jakaś obca laska siedzi z nimi na zgrupowaniu, spędza z nimi 90% swojego czasu, potem lecimy na turniej… Sprawa prosta jak drut. Ale spotykając je wszystkie, patrząc na to, jakie wszystkie są śliczne, dobrze ubrane, zadbane i po prostu błyszczą w ciemności stwierdziłam, że mogą być bezpieczne. Bo popatrzyłam w lustro na swój dres, byle jak spięte włosy, okulary, brak makijażu i odpryśnięte paznokcie… Czaicie, zero konkurencji.
A tak po prawdzie to chyba im mnie trochę żal.
- Dziewczyno, w coś ty się dała wpakować?
Pani Gumowa kręciła głową i co chwila poklepywała mnie po ramieniu pokrzepiająco, a Ignaczakowa gdzieś obok nie dowierzała i powtarzała „Biedactwo, biedactwo…”. Czy one próbują dać mi do zrozumienia, że może być jeszcze gorzej niż do tej pory?
I właśnie dlatego zaczęłam się ukrywać, próbując znaleźć jakieś miejsce, w którym nie wpadnę na żadną cmokającą się parkę czy szczęśliwą rodzinkę. Już pomijam fakt, że nawet we własnym pokoju nie mogę siedzieć, bo za ścianą mam Zbyszka. Dziewczyna przyjechała i od razu mu siły wróciły, no patrzcie go.
Tak więc zebrałam manatki i postanowiłam poszukać szczęścia poza Ośrodkiem.
- Och, błagam, Piter, ty też? – Jęknęłam z zawodem, trafiając w windzie na obściskującego się z dziewczyną Piotrka.
Poprawka: Idę szukać szczęścia DALEKO poza Ośrodkiem.
I tak wylądowałam na placu zabaw za hotelem. W cholerę daleko, wiem, ale jeszcze żadne dziecko się tutaj nie zakręciło, więc miałam przestrzeń tylko dla siebie. No i hej, huśtawki w końcu były wolne!
Nareszcie. Cisza, spokój, ciepły wiaterek, szum drzew, totalny relaks. Przynajmniej do tej siedemnastej i treningu na hali, a później znowu musimy zaliczyć karne okrążenia. A zresztą, w nosie to teraz mam. Mogę sobie odpocząć, więc odpoczywam. I gites majonez.
Chwila. Przecież ja nie lubię majonezu. A zza budynku właśnie wyskoczyło coś małego i zaczęło biec w moją stronę.
Dużymi oczami obserwowałam takiego małego blondaska, który wyglądał jakby biegł po zwycięstwo w maratonie warszawskim. Ale nikt (na całe szczęście) nie próbował z nim wygrać. Dopadł wolną obok huśtawkę i wspiął się na nią z taką satysfakcją, jakby właśnie wygrał dodatkową porcję Cini Minis. A potem to już tylko machał krótkimi nóżkami, co by się rozbujać. I wyginał się i sapał przy tym ciężko i właściwie wyszło z tego tyle, co nic. Nie wiem, czy on w ogóle mnie zauważył, czy nie chciał zauważyć, ale powoli robiło mi się żal dzieciaka. No ale ja się pierwsza nie odezwę. Bo to dziecko. A ja nie umiem rozmawiać z dziećmi. To tak, jakbym próbowała dogadać się z samą sobą. Łapiecie? No więc odwróciłam od niego głowę i wróciłam do czytania Księcia Półkrwi.
- Dumbledore umiera.
No ja pier…
Wbiłam wzrok gdzieś na trawę przede mną. A potem bardzo ostrożnie przeniosłam ją na to małe coś, które wciąż nie potrafiło samo się rozhuśtać. Tym razem jego oczyska były utkwione we mnie, a po buźce krążył mu niewinny wyraz twarzy.
- Wiem. Oglądałam film.
Przekrzywił zabawnie główkę z takim ‘bitch, please’.
- Jak się nazywasz? – Spytałam w końcu, no bo halo, dziecko mi się tutaj przypałętało. I może gdyby nie regularnie lajkowane przez moją czternastoletnią kuzynkę posty z Ciach na facebooku, które ciągle zaśmiecają mi tablicę, to nie wiedziałabym, co za ewenement właśnie się do mnie dosiadł. Ale mały nie wie, że ja wiem, więc nie będę brać go od razu za chabety, by znaleźć jego ojca, tylko na spokojnie zrobię wywiad środowiskowy. Tak ponoć robią odpowiedzialni dorośli. A ja może nie jestem odpowiedzialna, ale dorosła owszem.
Tylko nie przemyślałam, że młody może być taki mądry. Oczekiwałam konkretnej odpowiedzi, a on mi na to:
- Nie mogę ci powiedzieć. Nie znam cię.
- Spoko.
A potem chyba uznał, że stracił tym jakąś szansę.
- A ty jak się nazywasz?
- Nie mogę ci powiedzieć. Nie znam cię.
Zerknęłam na niego kątem oka, na co z uśmiechem zakrył sobie twarz łapką, więc sama też się trochę uśmiechnęłam.
- Rozbujasz mnie? – Zapytał w końcu. – Za krótki jestem.
- A potem sobie pójdziesz?
- No zastanowię się.
Posłał mi rozbrajający uśmiech i pewnie gdyby nie samokontrola i myśl, że na Boga, on ma jakieś sześć lat, to pewnie wylądowałabym nosem w piachu. No ale już się poddałam i szykowałam tyłek do podniesienia, kiedy zza rogu, zza którego wyskoczył mi ten mały szogun, wyszli jego rodzice.
- Oliwier!
Młody stęknął tak, jak wtedy, gdy przerywa się dzieciakom zabawę.
- Pola!
Pola stęknęła tak, jak wtedy gdy ktoś coś od niej chce.
Państwo Winiarscy jako jedyni umknęli mi tego dnia i trzymali się z dala od obstrzału mojego mówiącego ‘Ja pierdolę, kolejni’ spojrzenia. I to był pierwszy powód, dla którego byłam im mocno wdzięczna. Drugi to taki, że zaraz zabiorą małego Potworka, a ja dalej będę rozkoszować się wolnym południem.
- Pola? – Pani Winiarowa spojrzała na męża, jakby już słyszała to imię. – Ta co wrzuciła Bartka do basenu?
No litości, ona też?!
- Jeśli miałabym być szczegółowa, to sam się wrzucił – mruknęłam. A wtedy ona spojrzała na mnie, a ja trochę zgasłam, bo w porównaniu do reszty WAG’s (wyczytałam to ostatnio w skradniętym Zibiemu Playboyu i zastanawiam się, czy to jakiś skrót od WAGINAS) nie miała w spojrzeniu współczucia lub zainteresowania. Po prostu patrzyła na mnie spod uniesionych i idealnie zrobionych brwi, jakby spodziewała się czegoś innego. Lepszego.  – Znaczy, no, Pola Olszewska, dzień dobry.
Miała bardzo małą i ciepłą dłoń. I zaciętą minę. Ała.
- Olo, poszukaj Sebastiana i idźcie się gdzieś pobawić, dobrze? Tatuś i mamusia muszą porozmawiać. – Zaczął Winiar, kucając przed synem i zerkając na mnie ukradkowo. Wzruszyłam ramiona.
- A nie mogę zostać tutaj?
Pani Winiarowa popatrzyła na mnie tak, jakby to była moja kolej, aby zabrać głos. Hej, załatwiajcie sobie swoje sprawy rodzinne sami, ja tu tylko przyszłam się pobujać.
- Chcesz zostać z Polą? – Zapytał Michał, a gdy ja dopiero zorientowałam się o co tutaj tak w ogóle chodzi, Mały już kiwał potakująco głową, a jego ojciec patrzył na mnie mówiącym „Przegrałaś” spojrzeniem. – Popilnujesz go?
- Jeśli to nie problem. – Dodała jego żona, upominającym tonem.
- Yyy…
- Dzięki!
Już po chwili z otwartymi ustami przyglądałam się plecom Winiarskich, odchodzącym gdzieś w swoim kierunku. Z szoku wyrwało mnie dopiero szczypnięcie w ramię.
- Skoro ty jesteś Pola, a ja Oliwier, to znaczy, że już się znamy, tak? To super, a teraz się huśtamy!
Nie no, mały jest rewelacyjny. Drze się jak opętany, gdy huśtawka osiąga wysokość na trzy metry, śpiewa przy tym „Bailando”, a jak mu powiedziałam, że już mnie ręce bolą od tego bujania, to się fatalnie załamał i wzniósł oczy ku górze z takim zmęczonym „Dżizas”. No i jedną z jego rozrywek jest śmianie się z Kurka. Zwieńczyliśmy tę informację porządnym piątalem.
- Głodny jestem. – Oznajmił mi w końcu.
- To mamy problem.
- Raczej ty. – Zauważył, a mi prawie oczy z orbit wypadły. – Jestem dzieckiem! Nie mam pieniędzy i nie wolno mi ruszyć się stąd samemu!
- W takim razie mam nadzieję, że lubisz jabłkową orbitkę, bo tylko to przy sobie mam.
A dla upewnienia się, że nie ściemniłam dzieciakowi wyciągnęłam z kieszeni zaszytą tam małą paczkę gum. Z rozpaczą uznałam, że została mi jedna. Po pół na głowę i na obiad wystarczy.
- To chodźmy do sklepu. – Podsunął przegenialny pomysł.
- Mieliśmy się stąd nie ruszać. Jeszcze oskarżą mnie o porwanie i co będzie?
- Przestań – mruknął i machnął ręką. – Nie masz gdzie mnie schować.
Kurczę, w sumie ma rację. Jesteśmy w Spale tutaj nie ma gdzie uciekać. No to w końcu kiwnęłam głową, postanawiając, że okej, idziemy do sklepu, mimo, że odpowiedzialność tego przedsięwzięcia kompletnie mnie przerasta. No ale co ja mam zrobić, jak dzieciak głodny? I w zasadzie to ja trochę też.
A po drugiej stronie drogi jest sklep!
- Prawa wolna, lewa wolna, idziemy!
A ten stoi.
- No czemu nie idziesz!
- Bo nie mogę przechodzić sam przez ulicę.
Fenomen wśród sześciolatków – on wie, co mu wolno, a czego nie. Wręcz nie mogę się nadziwić temu, jak został wychowany. I jeszcze długo stoję na środku drogi i patrzę na niego jak na absolutny cud wszechświata, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że mnie zaraz jakaś cysterna trzaśnie.
- To co mam zrobić? Wziąć cię na ręce? Przerzucić na drugą stronę? Przeciągnąć na linie?
Wywrócił oczami i z miną ‘przejmuję sprawę w swoje ręce’ rozejrzał się kilkukrotnie po obu stronach i upewniając się, że nic nie nadjeżdża pokonał dzielący nas dystans i złapał mnie za rękę.
- Tak to się robi w Częstochowie.
- No jasne.
Wydałam ostatnie dwadzieścia złotych, jakie miałam. Wraz z tymi zakupami schudł nie tylko mój portfel, ale ja sama trochę też, bo dziedzic Winiarski w błyskawicznym tempie pokonywał kolejne działy w poszukiwaniu czegoś, na co akurat miał ochotę. I chyba jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona. Ja nie rozumiem, jak ludzie mogą puścić dziecko samotnie po sklepie i w ogóle nie martwić się o to, że się zgubi? Przecież ja wpadałam w panikę za każdym razem, gdy Oliwier znikał mi z pola widzenia! A potem okazywało się, że stoi tuż za mną i wyczytuje z opakowania, w jakich smakach są znajdujące się w nim żelki. Zawał na zawale. Wpakowali mi dzieciaka pod opiekę, a ja pewnie przypłacę to wizytą u kardiologa.
No dobra. Zrobiliśmy jako takie zakupy. Nikt się nie zgubił. Nikt też nie zginął pod kołami samochodu, bo pouczona już wcześniej przez Młodego przeprowadziłam go przez drogę. Wróciliśmy z powrotem na huśtawki i stwierdziliśmy, że jeszcze nikt nie krzyczy i nas nie szuka, więc misja wykonana, nie będziemy mieć lipy. Tak więc siedzieliśmy, wcinaliśmy mleczne kanapki i rozprawialiśmy nad tym, czy za rok Skra zdobędzie mistrza.
- Już się tatuś o to postara.
A propos tatusia, to właśnie wraca. Mamusia też. Dwa kroki za nim, bo tata ma długie nogi i szybciej chodzi. I albo mi się wydaje, albo oboje są jacyś wkurzeni i mają ochotę zabić pierwszą napotkaną osobę. Zerknęłam ze strachem na Oliwiera, a chwilę później zdałam sobie sprawę, że własnego dziecka nie ukatrupią, więc… Olszewska, uciekaj!
- I jak? Wszystko gra? – Pomimo swojego napiętego wyrazu twarzy głos Michała brzmiał nad wyraz opanowanie gdy do nas podszedł. – Nikt nie zginął?
- Pełna kontrola.
- No to super. Ruszaj się, Olek, idziemy na obiad.
- A co jemy?
- Pizza?
- Luzik.
Zeskoczył z huśtawki i upychając do kieszeni papierek po cukierku podszedł do mamy. Ta, w odróżnieniu od swojego męża zainteresowała się nie tylko czyimkolwiek życiem, ale też jego przebiegiem.
- Dobrze się bawiłeś z Polą?
- Nooo. Huśtaliśmy się, a potem bawiliśmy w chowanego, tylko, że Pola to w ogóle się nie chowała i dawała mi wygrywać. I jeszcze byliśmy w sklepie i patrz, jakie mam fajne naklejki z piłkarzami! Wiecie, że Pola też lubi Real?
Odetchnęłam z ulgą, bo bałam się, że dzieciak się ze mną wynudzi i będzie uciekał najdalej jak tylko się da. A gdy tak nawijał to czułam, że chyba mnie polubił. Czyli co, mam się cieszyć?
- Hej, czy Pola może zjeść z nami obiad?
Właśnie miałam powiedzieć, że ja jego też chyba polubiłam. Dobrze, że nie zdążyłam, bo bym skłamała.
Spojrzałam na niego, jakby mu te blond kudełki nagle zmieniły kolor na zielony. Jego matka wydała się równie zszokowana, choć zaskoczenie szybko ulotniło się z jej twarzy.
- Jeśli Pola nie ma nic przeciwko…
- O nie, nie. Wykluczone.
- Ale to dobry pomysł! – Uznał Michał.
- To bardzo zły pomysł. Idźcie sami, nacieszcie się sobą, a ja idę zobaczyć, czy nie ma mnie w recepcji.
- No ale weź! – Olek tupnął noga i puściwszy rękę mamy, podszedł do mnie i stanął twarzą w twarz z moimi udami. Zadarł głowę i gdzieś tam z dołu swoją groźną miną próbował mnie przekonać, że jego propozycja jest nie do odrzucenia. – Chodź!
- Ale dlaczego?
- Bo jesteś fajna!
Złapał mnie za kciuk i potrząsnął za rękę, a na jego buzi malowało się wyraźne zdenerwowanie. Poczułam się trochę przystawiona do muru, a jego duże niebieskie oczy kompletnie nie ułatwiały mi sytuacji. Westchnęłam i bezradnie spojrzałam na Dagmarę, bo zdanie Michała jakoś mnie niezbyt obchodziło. A ona uśmiechnęła się, bo w końcu zna upór swojego syna.
- Z taką argumentacją nie możesz walczyć.

* * *

Wzięliśmy z Oliwierem na pół małą Margaritę. Przyznaję, jedzenie pizzy jeszcze nigdy nie było tak zabawne, jak wtedy. Młodemu kłapaczka się nie zamykała, bo uznał, że mając nową koleżankę musi jej trochę o sobie poopowiadać. Tak więc wiedziałam już dosyć dużo na temat jego przedszkola, pani przedszkolanki, przedszkolnych kolegów i koleżanek, że bardzo ładnie idzie mu uczenie się wierszyków i nie ma problemów z dodawaniem i odejmowaniem. I tak dalej i tak dalej. A jego rodzice tylko wykorzystywali fakt, że młody nawija jak Włoch makaron i zapełnia wytworzoną przez nich ciszę. Dobra, małego oszukają, ale nie starszą od niego o osiemnaście lat Olszewską. Pizza pachnie bardzo ładnie, ale to jednak smrodek jakiegoś kryzysu jest tu znacznie bardziej wyczuwalny.
Ale co mi do tego, nie mój interes. Ledwo swój ogarniam.
Tylko szkoda, że zrobili zjazd rodzinny, a mama i tata naciągają swoją rozmowę jak Wiśnia gumę w gaciach, gdy mu się proca zamarzyła. No i co ja biedna miałam zrobić? Obrałam taktykę na sześciolatka i też gadałam, co mi ślina na język przyniesie. Na przykład, że Mikołajek to bardzo fajna książka jest.
- Myślę, że powoli będziemy już wracać. Nie chcę jechać po ciemku.
Jak na komendę wraz z Oliwierem odwróciliśmy głowy w stronę mamy Dagmary i wydaliśmy z siebie żałosny jęk sprzeciwu. Dopiero widząc rozbawiony wzrok Miśka ogarnęłam, że po pierwsze primo: nie mam tu nic do powiedzenia, a po drugie secundo: weź się w garść Pola, nie masz siedmiu lat.
- Ale mamooo! – Głos zabrał Olek. – Ja chcę jeszcze zostać z tatą!
- Skarbie, tata i tak zaraz będzie musiał wracać na trening. Nie będzie mógł się z tobą bawić. – Winiarowa zaczęła mu rezolutnie wszystko wykładać. Muszę przyznać, że słuchałam jej jak oczarowana.
- To mogę zostać z Polą jeszcze trochę? – Zaproponował w zamian. Spojrzałam na Młodego z takim totalnym rozczuleniem i mięknącym sercem (czym?). Fajny był, poważka. I, och, mogłam go przytulić? A nie, momencik, teraz jest mój moment, aby się odezwać. Przynajmniej tak wnioskuję po tym, jak cała trójka na mnie spojrzała.
- Krasnalu, bardzo chętnie zgłębiłabym z tobą tajniki walki Power Rangers, ale ja też muszę pójść na trening.
Zgasł nam. Zwiesił główkę i nawet nie dopił swojej Fanty do końca. Szedł do samochodu jak na ścięcie kilka kroków za swoimi rodzicami, a tuż obok mnie i słowem się nie odzywał. Zdecydowanie cisza w jego towarzystwie krępowała.
- Pożegnasz się z Polą? – Spytał Misiek, na co Olek potaknął i podszedł do mnie. No mały był, to kucnęłam przed nim, co by go kark od zadzierania nie rozbolał.
- Nos i uszy do góry. I nie smutaj, bo mi też się przykro robi. – Wykrzywiłam się w uśmiechu, gdy podniósł na mnie swoje michałowe oczyska. Westchnął ciężko, niczym strudzony życiem człowiek i położył swoje rączki na moich ramionach.
- Ale nie zapomnisz o mnie, co nie? – Zapytał z całkowitą powagą.
- Nigdy w życiu!
- To fajnie. Bo ja o tobie będę pamiętał.
Kurczaki, Olszewska się rozkleja. Jedźcie już!
I co? Zamiast pojechać, to Młody objął moją szyję i się przytulił. Wcięło mnie, bo tak naturalnego i miłego gestu dawno nikt wobec mnie nie wykonał. A rzucający się na plecy schlany Gregor się nie liczy. Popatrzyłam zaszokowana na Michała i Dagmarę, a oni tylko się uśmiechnęli. A Miśka to taka duma rozparła, że byłby pękł. No to przełamałam się i też Małego objęłam; mniej pewnie i trochę sztywno, ale objęłam.
- Jesteś moją ulubioną koleżanką – wyszeptał mi do ucha.
- A ty moim ulubionym kolegą.
No i pojechali. Długo stałam na krawężniku i machałam w stronę oddalającej się Audicy, nawet wtedy, gdy już całkiem zniknęłam nam z pola widzenia. A potem spojrzałam na Winiara, jakby mi właśnie chomika odkurzaczem wciągnął.
- Twój syn wywołuje we mnie pozytywne, ludzkie odczucia – rzuciłam oskarżycielsko i wycelowałam w niego paluchem. – Zdajesz sobie sprawę z tego, coś narobił?
- Zmajstrowałem ósmy cud świata, wiem – odparł, wypinając dumnie pierś, w którą po chwili oberwał z pięści. – Za co!?
- Za to, że dzieciak rozmiękczył mnie jak Calgon wodę.
- Olszewska ma uczucia, nie wierzę.
- Piśnij komuś słówko, a będziesz płacił okup za małolata.
Zaśmiał się i ruszył za mną chodnikiem w stronę Ośrodka. Zgodnie z planem mamy jeszcze godzinę do treningu, więc spieszyć się nie musimy. O, właśnie, przypomniało mi się.
- Ała! A tym razem za co?!
- No za to! – Wskazałam na koniec skrzyżowania, za którym zniknęło 2/3 Winiarowej rodzinki. – Co jest z wami nie tak, że nawet jak nie widzicie się przez długi czas, macie ciche dni?
Michał spojrzał na mnie podejrzliwie, jakby mi serio od nadmiaru dziecięcych uczuć odbiło. Ale oprócz tego, że miałam załadowany pizzą żołądek, wszystko było w porządeczku. Naprawdę! I on doskonale o tym wiedział, bo w końcu przestał patrzeć na mnie jak na idiotkę, tylko skinął głową.
- Ha! Wiedziałam!
No dobra, wiem, że mówiłam, że to nie mój biznes. Po prostu potrzebowałam potwierdzenia dla swoich podejrzeń. A to dobry znak. To znak, że jednak jest we mnie trochę kobiety i tej naszej dobrej babskiej intuicji.
- Nikomu nie wygadasz?
O kufa.
- Hej, hej, stop, kolego, prrrrr. Nie powiedziałam, że masz mi się zwierzać. Chciałam tylko wiedzieć, czy wszystko w raju tańczy i śpiewa. Tylko tyle!
- Myślałem, że…
- Mi tylko chodziło o dzieciaka. Bo ogólnie to mnie wasze problemy nie interesują, albo raczej nie powinny interesować, wiesz, co mam na myśli. Tylko mały chciał więcej czasu z tobą spędzić, ot tyle.
Westchnął i mruknął coś w stylu „tak, wiem”, po czym wcisnął dłonie w kieszenie dresów i się zamknął. Spuścił głowę dokładnie tak, jak jeszcze kilkanaście minut temu Oliwier i, jak babcię kocham, tym swoim żałosnym widokiem i milczeniem zmuszał mnie do jednego. I ja naprawdę nie chciałam użyczać swojego ramienia i wysłuchiwać, co to się takiego porobiło, że Winiarskie zamiast brać przykład z reszty i zmuszać mnie do rzygania miłością, dzisiaj po prostu bawili się w chowanego ze swoim małżeństwem.
Ugh, co ja się mam… Dobra, oszczędzę zabawy psychologowi. Skoro już mamy ten dzień filantropa…
- Dobra, niech będzie, gadaj. Żal się Olszewskiej.
Buchnął powietrzem raz i drugi i przez chwilę milczał, co mnie niecierpliwiło bardzo. Ulitowałam się, zgodziłam się na babskie zwierzenia, a ten mi jeszcze czekać każe. No fajnie, fajnie, tylko, że ja się już bardzo ciekawa zrobiłam, a ten nic. Aż się powtórzę: co ja się z takim mam, no? Panie, na boisku też będziesz pięć minut się zastanawiać, czy przyjąć zagrywkę od Murilo?
- No bo Daga jest w ciąży.
Brawo, przyjęcie w punkt!
- Aha. I co z tego?
Popatrzył na mnie tak, jakbym zadała co najmniej najgłupsze pytanie świata. Okej, może nie mam dzieci, moje matczyne zapędy ograniczają się do posiadania psa i właściwie, to sama czuję się jak dzieciak, ale hej, bachorek w brzuchu to chyba żadna choroba, co nie?
- No… No jak to co? Będziemy mieli dziecko!
- A Oliwier to twój brat, tak?
Opuścił ręce wzdłuż ciała ukazując swoje fatalne załamanie. No co!
- Chodzi o to, że zupełnie tego nie planowaliśmy. A przynajmniej nie teraz.
- No ale już, trudno, wpadka.
- I to bardzo miła wpadka, tylko… - Zatrzymał się w pół kroku i westchnął. – Nie chcę, aby dzieciak był rozwiązaniem wszystkich problemów.
- Problemów? – Uniosłam ze zdziwienia brew.
- Ostatnio niezbyt nam się kleiło. No wiesz… Praktycznie cały czas spędzam na treningach, albo jestem w rozjeździe, bo a to mecz w Rzeszowie, a to w Gdańsku, a to znowu w Rosji Liga Mistrzów… Nie ma mnie w domu. Ledwo skończył się sezon, zaraz zaczęło się zgrupowanie kadry. Nie mamy czasu dla siebie i stąd coraz częściej pojawiały się jakieś nieporozumienia. Ja to rozumiem, że ona jest sama, że pracuje, że zajmuje się Olkiem i domem, a ja ciągle odbijam piłkę, ale chyba muszę jakoś na to wszystko zarobić, prawda? I jasne, oboje się na to zgadzamy, nigdy nie usłyszałem od niej, że ma do mnie jakiś żal, bo przecież wie, z kim się związała. Tylko momentami mamy dosyć… Tuż przed przyjazdem do Spały trochę się poprztykaliśmy, a potem okazało się, że Daga jest w ciąży i dopiero dzisiaj mieliśmy okazję tak szczerze to omówić.
Łooooł, uzewnętrznienie poziom hard. To mnie nieźle urobił. Tak, że nie wiem, co mu powiedzieć, bo naprawdę w kwestiach rodzinnych jestem beznadziejna, no ale tak bez słowa wsparcia go zostawić?
- Będzie dobrze. – Poklepałam go po ramieniu ze świadomością, że to najgorsze, co zazwyczaj można powiedzieć. Mnie osobiście cholera trafia, gdy ktoś mi mówi, że będzie dobrze, gdy np. rozryczę się nad popsutą pralką i zalanym sufitem u sąsiada z dołu. Nic nie będzie dobrze, bo takiego zacieku pozbyć się jest ciężko!
- Wiem, że będzie dobrze, ale trochę się boję, wiesz? A nawet bardzo. Nie. Szczerze mówiąc, to jestem przerażony.
- Kurde, Winiarski, jesteś wicemistrzem świata i boisz się małego oślinionego smarkacza, który śmierdzi strawionym mlekiem i zużytym pampersem? Dżizas, to tylko taka mikro wersja Kurka. Też beczy i drze mordę o wszystko, aż się całe popluje. A mimo wszystko umiesz go ustawić.
Misiek roześmiał się serdecznie i objął mnie ramieniem, jak takiego dobrego kolegę, gdy weszliśmy na teren Ośrodka.
- Z maluchami jest znacznie łatwiej, niż z takim Bartkiem – mruknął nagle. – Jak taki się popłacze, to zawsze masz te trzy opcje: albo jest głodny, albo się osrał, albo coś go boli. U Bartka albo masz mix wszystkiego, albo chodzi zupełnie o coś innego i za cholerę nie dowiesz się, co to jest.
- Okej, nasz temat niebezpiecznie kieruje się w stronę Kurczaka, dlatego proszę, stop, bo mam teraz mózg pełen beczących niemowlaków z głową Kurka. Śmiej się, ale to ani trochę nie jest zabawne! – Dostał łokciem po żebrach, a dalej się śmiał. Paskud. – Ani słowa o Kurku.
- Sama zaczęłaś.
- Bo jak zaczynam myśleć o czymś problematycznym, to od razu on mi przychodzi na myśl.
Strzepnęłam miśkowe ramię ze swojej szyi i nie wiecie, jak bardzo żałuję tego, że w tamtym momencie na niego spojrzałam. Michałowy wzrok był… dziwny. Patrzył na mnie trochę jak taki stary mędrzec. Może nawet miał w sobie coś z Hobbita, ale i tak mi się to nie podobało.
- Co?
- Nic.
- Winiarski…
- Po prostu przypomniało mi się takie ładne stare powiedzenie.
Kazałam mu się puknąć w łeb. I przygotować się na trening, bo znowu będzie, że któryś przeze mnie się spóźnił, albo nie stawił.
- Weź zadzwoń do Dagi i powiedz jej, że sobie poradzicie.
- Fascynuje mnie fakt, że dostaję takie porady od ciebie.
- Wolisz to, niż moje porady kulinarne. Zginąłbyś.
Zaśmiał się, czym wywołał i u mnie jakiś pozytywny grymas na twarz. No i już. Pogoniłam go do swojego pokoju i zabrałam się za odkluczanie swojego.
- Aha. Pola?
Odwróciłam się przez ramię i dostrzegłam ponownie głowę Miśka, wciśniętą między drzwi a framugę. Mruknęłam pytająco, na co pięknie się uśmiechnął.
- Dziękuję.
Uniosłam kciuk, że niby spoko i polecam się na przyszłość. Chociaż lepiej niech tego nie wykorzystuje. A potem wyszczerzył swój drut na zębach i wyśpiewał „KTO SIĘ CZUBI, TEN SIĘ LUBI” i trzasnął drzwiami.
Zabiję cymbała zanim jego nienarodzony/a nauczy się raczkować. Przysięgam, zabiję.

____________________________


Bo to było tak, że naprawdę nie miałam weny i ochoty na Cyrk i ogólnie pisanie mi utknęło w miejscu. A dzisiaj wracając ze swojej wspaniałej uczelni w słuchawkach poleciało mi Start a fire i poczułam, że tak, to jest ten moment, aby w końcu coś tutaj dodać. Szkoda, że mnie tak nie kopnęło te kilkanaście razy wcześniej, gdy słuchałam tej piosenki, no ale dobra. Lepiej późno niż później.
W ogóle to zabierałam się za coś innego, a potem skapnęłam się, że mam coś odłożone na dziewiąty rozdział. Stwierdziłam więc, że nie będę wymyślać nic innego, tylko dopiszę resztę do tego, co miałam. No i proszę, winiarowy rozdział. Yep, zdecydowanie tego potrzebowałam. Poza tym jestem medium, bo nienarodzony/a pojawił się w mojej głowie wraz z całym pomysłem na Cyrk, czyt, w czerwcu 2013, czyt. Antosia Wu. jeszcze nie było. Ale fajnie.
No to tego… Ktoś tu jeszcze zagląda?

Pozdrawiam, całuję, ściskam,
Emms.




poniedziałek, 22 września 2014

7. System rozwalony.



„Najpierw ustalcie jedną wersję, potem uciekajcie”.
Dzięki, Gardo, następnym razem będę pamiętać. A nie, chwileczkę, nie będzie następnego razu, bo zaraz wylecę na zbity pysk, a razem ze mną połowa kadry! Z tego miejsca składam w imieniu swoim i chłopaków podziękowania firmie ochroniarskiej z Tomaszowa Mazowieckiego, mojemu ulubieńcowi z numerem 6, no i oczywiście Andrzejowi. Z pewnością gdyby nie oni, nie ociekałabym teraz wodą, starając się jakoś przyjąć na klatę wszystko, co ma do powiedzenia Andrea.
Zerknęłam za siebie na chłopaków, na ich markotne miny i na to, że kompletnie nie wiedzą, co mają zrobić. I wiem, że to moja wina i będę musiała wziąć sprawę w swoje ręce.
Bo wszystko wyglądało tak…

* * *

Zawsze sądziłam, że mając ponad dwa metry nie można się niczego bać. No wiecie, mrówek, niemowląt, Andrzeja… Bo to wszystko jest takie małe i przecież takiemu wielkoludowi nic nie mogą zrobić, prawda? A jednak. Ja wiedziałam, że Bartosz Kurek przekreśli wszystkie moje dotychczasowe przekonania, ja to po prostu wiedziałam.
- Dokądś się wybieracie?
Jak na komendę zastygliśmy w miejscu z nadzieją, że to się po prostu nie dzieje. No po prostu nie! Bardzo powoli i asekuracyjnie odwróciliśmy głowy przez ramię. Andrzejowy wzrok mówił i wszystko i nic. Był wkurzony, ale też zadowolony. I szczerze bałam się tego, w którą stronę pójdzie jego wybuch.
- No proszę, kogo ja znalazłem! – Zaświergotał z satysfakcją, na co przewróciłam oczami, bo już chyba wolałam, żeby wydzierał mordę. – A któż was tak pięknie urządził, co?
Sapnęłam, spoglądając na nasze skute ręce i zdałam sobie sprawę, że za cholerę nie wiem, jak mogłabym to wytłumaczyć, nie musząc sięgać po radykalne środki. A potem spojrzeliśmy po sobie z Bartoszem i chyba jeszcze nam się nie zdarzyło tak zgodnie myśleć, jak wtedy.
- Co robimy?
- Wiejemy?
- Genialne.
I sru, już nas nie było! Drzwi automatyczne nawet nie zdążyły się rozsunąć i byłby Kurek miał zderzenie czołowe, ale w ostatniej chwili wyhamował. Chwilę później już byliśmy przed hotelem i wtedy to już naszą zgodność szlag trafił, bo Bartek skoczył w lewo, ja w prawo i chyba mnie w Łodzi usłyszeli jak się wydarłam, bo mi prawie rękę urwało. Omal się nie rozryczałam, a on tak po prostu kazał mi się zamknąć, złapał mnie za tę moją bolącą dłoń i pociągnął w swoim kierunku, bo już słyszeliśmy jak drzwi za nami się rozsuwają. Chcąc-nie chcąc ścisnęłam to wielkie kurze łapsko i mocno się go trzymając po prostu za nim biegłam.
No i biegliśmy i biegliśmy i słyszałam, jak Andrzej się za nami drze, że stooooop, mamy wracać i niech nas ktoś zatrzyma, mimo, że dookoła nie było żywej duszy. Nogi mnie już bolały od kurkowego tempa, ale pewnie jakbym krzyknęła, że już nie mogę, to by mi zajechał jakimś tekstem, za który pewnie bym go zabiła.
W końcu Andrzej chyba gdzieś padł, bo jak odwróciłam się przez ramię to już go nie było widać. A potem to już zobaczyłam cały gwiazdozbiór, bo wpieprzyłam się w latarnię.
- Kurek, ja już nie mogę.
Wytknął głowę za ścianę hali, a potem spojrzał na mnie i wywrócił oczami. Trzymając się za głowę zerknęłam na niego, prawie tam rycząc, bo już mnie wszystko bolało i miałam dosyć.
- No weź się jakoś ogarnij, no. – Zaczął, o dziwo całkiem spokojnie i trochę nieporadnie, bo co on niby zrobi, jak mu się baba zaraz rozbeczy. Albo gorzej, nie baba, tylko ja. – Pokaż.
Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, palcami odgarnął mi włosy z czoła i się wykrzywił.
- Bardzo cię boli?
- Nie, łaskocze.
- Do wesela się zagoi.
Zamrugałam powiekami, patrząc na tę poczerwieniałą, uszatą twarz i doszukując się w tym zamartwionym wyrazie  jakiegoś podstępu. No bo zdziwaczył się. Już dawno powinien zdychać ze śmiechu, a on… No sami widzicie. Jakiś taki zatroskany przez chwilę się wydał, nawet się trochę uśmiechnął.
Dżizas,  ja to serio pięknie pierdzielnęłam się w ten łeb.
- A weź spierdalaj – fuknęłam i strąciłam jego dłoń. Ale guza to będę mieć pięknego, większego od głowy Zbycha.
Chyba się zorientował, o co chodzi, bo zaraz cały się spiął i znowu wyglądał na wiecznie niezadowolonego. A potem gdzieś niedaleko usłyszeliśmy nawołującego Andrzeja i już po chwili znowu biegliśmy. I zatrzymaliśmy się dopiero przed basenem.
- Masz jakiś plan? – Zapytał, garbiąc się i zniżając tak, jak było to możliwe, by nie było go widać za murkiem. Cóż, nie chciałam powiedzieć tego na głos, więc nie powiedziałam nic. – Nie masz planu?! – Na wpół się wydarł i stanął w miejscu, przez co prawie zaryłam nosem o jego tyłek.
- Wymyślam na bieżąco!
Kuźwa, normalnie jak w Mulan.
- Tu was mam!
- NA BASEN!
Nie wiem, czemu to wrzasnęłam, gdy Andrew wyskoczył nam zza murku, ale najważniejsze, że Kurek się posłuchał. To nic, że to było kompletnie nieprzemyślane, a w korytarzu wepchnęliśmy Zatora prosto w wielką donicę z palmą. I pomijam fakt, że wbiegliśmy do paszczy lwa. No co? Przyprowadziłam im Kurka na trening, a oni mi się drą, że nas porąbało. Piotrek aż z kółka wypadł, jak nas zobaczył, Kubi zachłysnął się wodą, a Gregor przestał się topić na poziomie wody do kolan. Nie wspominając o Andrei, który zbierał szczenę z kafelków i cudem go Gardo wyratował przed wpadnięciem do basenu.
Cóż, i tak uważam, że wszystko wygrał Marcin i jego „TU JEST ŚLISKOOOOOO”.
Już mu chciałam odpowiedzieć, że „Fajnie”, aż tu mi przed oczami mignęła moja własna noga i nagle poczułam dno pod tyłkiem. Tego już za wiele. Zacisnęłam pięści i byłabym zaczęła się drzeć już pod wodą, ale czyjaś silna ręka pociągnęła mnie do góry i już po chwili wypluwałam sobie płuca.
Nie wiem, kogo miałam ochotę zabić pierwszego. Kurka, piejącego ze śmiechu Gregora, hiperwentylującego Winiara, czy trzymającego mnie pod cyckami Kosę.
- To miał być ten twój plan? – Warknął Bartek, uderzając wolną ręką o taflę wody, która bryznęła prosto w moją twarz.
- Myślicie, że go zabije? – Usłyszałam gdzieś z tyłu głos Ziomka.
- Myślę, że to bardziej niż prawdopodobne – mruknął Rucek.
- Idę po popcorn.
- JA CIEBIE ZAMORDUJĘ!
- Albo jednak zostanę.
Guma cofnął się o postawiony wcześniej krok i z dziką satysfakcją przyglądał się, jak kurkowa głowa ląduje pod wodą. Chłopaki coś tam krzyczeli, co bym go zostawiła, że nie warto, że się dusi, że oni też chcą. Kosok ponownie złapał mnie pod biustem, starając się odciągnąć od Bartosza, ale byłam tak wkurzona, że ledwo we dwóch z Kubą dali radę. Udało im się tylko dlatego, że gdzieś tam pod wodą Kurek złapał mnie nogę, a ja mam bardzo wrażliwe kostki i uległam.
Gdy Bartosz wypłynął na wierzch, wypluł całą wodą i spojrzał na mnie w zwiastujący tylko jedno sposób, aż cały poczerwieniał, a ja zatrzęsłam się w jaroszowych ramionach. Bo tak nagle wszystko się we mnie skumulowało i miałam ochotę wydrapać mu oczy za samo to, że oddycha.
- Pojebało cię?!
- Mnie?!
- Co ja ci, do cholery, znowu zrobiłem?!
- Kusi mnie, żeby powiedzieć, że się urodziłeś!
- Ty jesteś jakaś psychiczna! – Popukał się w czoło i jakby nie był wystarczająco blisko, zrobił krok do przodu, ale Kubi złapał go od tyłu za koszulkę. – Co! Co tym razem?!
- Wszystko! Nawet dobrze uciekać nie potrafisz!
- To nie ja wpadłem na pomysł, żeby biec na basen!
- Ale jakoś pierwszy się wyrwałeś i nie protestowałeś!
- A co miałem zrobić!
- Cokolwiek! Ale na pewno nie wjebać się prosto do wody!
Wybałuszył na mnie swoje wielkie oczyska i buchnął powietrzem w akcie niedowierzania. Rozejrzał się po chłopakach, jakby szukając pomocy i wsparcia, po czym znów wlepił we mnie spojrzenie.
- Jaja sobie ze mnie robisz?
- Jasne, bo mi tak bardzo jest do śmiechu!
- Nie no, trzymajcie mnie, bo jej zaraz coś zrobię.
- Pola… Ale to serio ty… - Kuba chrząknął mi nad uchem, ale zaraz ucichł, gdy machnęłam mu dłonią przed nosem, co by się zamknął. – Okej.
- Nie wciskaj znowu we mnie swoich win, dobra? Sama się wypieprzyłaś, a teraz zwalasz na mnie, bo zaraz wpadnie tu Andrzej i zrobi nam z dup jesień średniowiecza. Ale nie, panna Pola jest idealna i nieomylna, nigdy nie przyzna się, że sama popełniła jakiś błąd i nawaliła! No bo jakże to tak!
- Co ty w ogóle możesz mieć do powiedzenia, co? Ile ty mnie znasz, aby w ogóle wypowiadać się na mój temat?!
- Wystarczająco, aby stwierdzić, że zgrywasz wielce odważną, a tak najzwyczajniej w świecie boisz się odpowiedzialności za własne błędy!
Litości, chyba oplułam siebie i przy okazji połowę chłopaków ze śmiechu.
- Wiesz co? Największym błędem było pójście z wami wszystkimi do tego pieprzonego burdelu i robienie za twoją niańkę! I co ja z tego wszystkiego mam? Ciebie! Przykutego do siebie, cały czas narzekającego, płaczącego, że to, że tamto, kompletnie nie zainteresowanego tym, że, kurwa boli mnie już ta cholerna ręka i że mam kompletnie gdzieś, co się stanie, jeśli ktokolwiek się o tym dowie! Tylko ja, mój trening, moja kariera, mój basen, moje zasrane ego! Wiesz, gdzie mam ciebie i twoje wszystko?
Pamiętacie, Doda miała taką piosenkę… Coś z katarem, że niby oczyszczenie. No to ja właśnie czegoś takiego doznałam, zrzucając z siebie te wszystkie słowa, o których tak właściwie wcześniej nie myślałam. Tylko to on mnie tak sprowokował i samo poszło.
A jak już z siebie to wyplułam, to na myśl przyszła mi tylko jedna, porządna „kurwa”.
- Poszliście gdzie?!
Pierwszy raz z takim przerażeniem spojrzałam na Andrzeja, a potem na resztę chłopaków. To już nie „my”. Teraz to już tylko ja jestem w dupie.

* * *

- Wytłumaczy mi to ktoś? Ktokolwiek?
Jak już wszystko zostało Anastasiemu przetłumaczone i mniej więcej ogarniał, cóż to na siebie z Kurkiem krzyczeliśmy i co takiego Pola powiedziała, że w jednym momencie ośmiu jego zawodników prawie padło na zawał, zapadła taka cisza, że jeszcze takiej w Spale nie słyszeli. I to było przerażające, bo Andrea prawie nic nie mówił. Tylko patrzył na nas i czekał. I zdałam sobie sprawę, że podejrzanie cierpliwy człowiek to był.
Stałam w swojej osobistej kałuży wody i wstydu, bo właściwie gdyby nie moje zbyt głębokie wynurzenia spowodowane złością na Bartka, to nie byłoby tego całego zebrania w konferencyjnej, od którego prawdopodobnie zależało czyjeś życie. Bałam się spojrzeć na chłopaków w obawie przed ewentualnym kontaktem wzrokowym. Spieprzyłam sprawę… Najpierw przyprowadziłam Kurasa na ich tajemne spotkanie, potem wdałam się z nim w kłótnie, wylądowaliśmy w kajdankach, a na końcu tak pięknie poinformowałam świat o tym, że sobie nawiali do night clubu.
Brawo Olszewska.
Rozmasowując nadgarstek zerknęłam na Kurka, którego po naszym rozdzieleniu toporkiem i wsuwką, celowo posadzili na drugim końcu sali, aby znajdował się jak najdalej poza moim zasięgiem. Dosłownie w tym samym momencie podniósł wzrok, ale szybko go odwrócił. Westchnęłam, a zaraz po tym poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. To Kubuś, który uparł się, że pójdzie z całą ekipą winnych. Wcisnął mi do ręki zamrożony na kość kawałek jakiegoś mięcha. Przynajmniej on tutaj nie chce mnie zabić. Chyba.
- Chłopaki, mamy cały wieczór i całą noc, ja poczekam, poważnie. Zastanówcie się tylko, czy wy chcecie tracić ten czas.
- Nagrania ewidentnie wskazują na to, że zawodnicy oraz jedna osoba ze sztabu w sobotę wieczorem opuścili Ośrodek i wrócili do niego wczesnym rankiem w niedzielę, to jest dzisiaj. – W ciszę wciął się Andrzej, dumnie prezentując na telewizorze obrazki zarejestrowane przez kamerę. Jaka ulga, że firmy ochroniarskie wciąż wykonują swoją robotę tak dobrze. Ironia. -  Nie wiem, co tu więcej mówić, to chyba wystarczający dowód na wszystko.
- Ja jednak chcę usłyszeć, co moi chłopcy mają do powiedzenia. – Tak jest, Andrea, nie daj się siwemu grzybowi! – No więc?
Cisza. Cisza i unoszący się w powietrzu zapach zażenowania i chloru.
Żaden się słowem nie odezwał. Marcin próbował schować się za swoją brodą. Nic z tego, Poroście, dalej cię widać. Guma oglądał sobie powieki i wydawał się jakoś dziwnie obojętny. Jak to Guma. Pit starał się zachowywać spokój, ale i tak strzelał oczami na prawo i lewo. Winiar dla zajęcia rąk robił sobie manicure, podczas gdy Gregor o swoje paznokcie postanowił zadbać własnymi zębami. Kosa udawał, że się nie boi, chociaż wszyscy wiedzieli, że robi po nogach, bo w końcu trwa wojna na środkowych i kiepsko byłoby tak łatwo odpaść. Kurek to Kurek, siedział obrażony, a Igła to tylko się martwił, żeby żona się nie dowiedziała. A gdzieś tam na górze, trzy piętra nad nami dogorywał Zibi.
- To moja wina.
Gregor chyba nigdy mi się za to nie wypłaci.
Chłopaki spojrzeli na mnie tak, jakby zobaczyli mnie po raz pierwszy, a na dodatek jakbym miała twarz Jessiki Alby.  Odsunęłam od czoła mrożonkę i zrobiłam krok do przodu, a po pomieszczeniu rozległ się tylko cichy plusk wody w moich trampkach. Cóż, powiedziałam A, powiem B. Zakończmy tę farsę, bo nie mam dłużej ochoty gapić się na ponure twarze chłopaków.
I spójrz, panie Bartku Kurku, jak biorę odpowiedzialność nie tylko za siebie i swoje winy, ale i za ciebie i twoich kolegów. Patrz na to i spróbuj mi kiedykolwiek powiedzieć, że się boję.
- Nie rozumiem… - Andrea pokręcił głową, raczej zaskoczony moim wyjściem przed szereg. Dziwne, sądziłam, że to właśnie ode mnie będzie oczekiwał zeznań. Bo w końcu kierowniczka, osoba ze sztabu, kobieta… Powinnam była dopilnować tych oszołomów, prawda? – Dlaczego sądzisz, że to twoja wina?
- No… Bo ten pomysł z pójściem w nocy do klubu… to był mój.
Nie, Pola, nie rób tego, oszalałaś? Nie, przestań, zamknij się, siadaj na tyłku i bądź cicho! Przestań! Nie odzywaj się, nie wtrącaj się, chyba cię porąbało, to nie ty!
A oni nic. Kompletnie. Stałam jak ten kołek przed Andreą, patrzyłam mu prosto w oczy i kłamałam, żeby uchronić tych przerośniętych palantów przed jak najcięższą z możliwych kar. Miałam ich wszystkich za plecami, czułam na sobie ich spojrzenia, ale to było wszystko.
- Jak to? – Anastasi zmarszczył czoło i prawie się uśmiechnął. – Nie wierzę, Polla, nie wierzę.
- Ale taka jest właśnie prawda. To ja wpadłam na to, żeby pójść do klubu i trochę się rozerwać. Chłopaki od samego początku mi to odradzali i mówili, że to nie jest dobry pomysł, ale i tak zrobiłam po swojemu. Zamierzałam pójść sama, ale oni nie chcieli puścić mnie samej po nocy, bo nie chcieli, aby coś mi się stało. Dlatego poszli, chociaż prosiłam ich, żeby tego nie robili, bo mogą mieć przez to problemy.
Gdzieś za swoim lewym ramieniem usłyszałam krztuszącego się Gregora, ale zacisnęłam mocniej zęby i wbiłam jak najbardziej przekonujące spojrzenie w AA, nie urywając kontaktu wzrokowego ani na sekundę. Jak już miałam kłamać, to chociaż profesjonalnie i tak, aby nikt nie wyrzucił mi tego prosto w twarz. I chyba szło mi całkiem nieźle i w myślach już odebrałam Oscara. Cóż, lata praktyki, będę smażyć się w piekle.
- Czemu mnie to nie dziwi… - Andrzej prychnął, wyraźnie ucieszony z takiego obrotu sprawy. – Zawsze były z nią problemy, zawsze!
- Weź się przymknij - mruknął Gardini, na co wujaszek aż zbladł, ale się zamknął.
- No ale Pola… to klub dla facetów… Wiesz, co mam na myśli. – Anastasi trochę skonsternowany posłał mi porozumiewawcze spojrzenie i jakoś krzywo się uśmiechnął. Kiwnęłam głową z przymkniętymi powiekami i wzruszyłam ramionami.
- Cóż, wychodzi na to, że lubię dziewczyny.
Igła parsknął śmiechem, doskonale to słyszałam. Andrea z wielkim trudem przyjął tę wiadomość do faktu i podrapał się po głowie.
- No a te kajdanki?
- Głupia zabawa, zupełnie tego nie przemyślałam. Myślałam, że będzie śmiesznie i w ten sposób trochę się z Bartkiem polubimy, ale potem zgubiłam klucz… No i zapomniałam o tym basenie. To, że nie było na nim Bartka również biorę na siebie.
A prychaj sobie, ty Kurku jeden i bądź sobie dalej złotym dzieckiem, podczas gdy ja robię z siebie idiotkę i lesbijkę, która stara się ciebie polubić!
- Także jeśli ktokolwiek ma tutaj zostać ukarany, to tylko i wyłącznie ja.
- To bardzo szlachetne i w ogóle, ale nie mogę ukarać tylko jednej osoby. Chłopaki wiedzieli, co robią, świadomie opuścili zgrupowanie. Ukaranie tylko ciebie byłoby niesprawiedliwe.
A niech cię i twój wymiar sprawiedliwości, Anastasi!
Normalnie poczułam się tak, jakby zależało ode mnie wszystko. Ale tak całkowicie. Bo nie tylko los chłopaków, ale też reprezentacji, polskiej siatkówki, Ligi Światowej, dziedzictwa narodowego, historii i, o Boże, zniszczę ludziom życie. Tak więc…
- Błagam, niech Andrea nie wyrzuca chłopaków z kadry… - Stanęłam przed nim ze złożonymi do modlitwy rękoma, zacisnęłam mocno oczy i czekałam. Długo się nie odzywał, chociaż może mi się wydawało. I już podwijałam spodnie i uginałam kolana, kiedy ten zaczął się śmiać, aż omal czkawki nie dostał. Uchyliłam jedno oko. AA trzyma się za brzuch i pieje, prawie ześlizgnął się ze stolika, na którym siedział. Uchyliłam drugie oko. Gardo cały się opluł, a Andrzej kompletnie nic nie rozumie. Ja zresztą też.
- A… A… A czemuuuu… miałbym ich… ich… ich wyrzucać?!
- Dajcie tlenu – mruknęłam przez ramię w stronę Piotrka i Kosy i znów spojrzałam na Andreę, co by kontynuować swój plan. – No bo złamali przepis i w ogóle.
- Ale na Boga, nie będę pozbywał się z kadry najlepszych zawodników, za coś takiego! – Oznajmił i spojrzał na mnie z rozbawieniem i wytarł oba policzki
W takim razie po cholerę ja tutaj stoję i robię z siebie idiotkę?
- Słyszeliście? Jesteście najlepsi. – Znów odwróciłam się w stronę chłopaków i machnęłam ręką, co by nie dziękowali. – No ale trenerze…
- Złamali przepis, nie powinni byli wychodzić, racja, ale z drugiej strony… Zachowali się jak prawdziwi mężczyźni, nie pozwalając ci iść samej. Gdyby to był ich własny pomysł, to wtedy rozmawialibyśmy inaczej… Ale tak? Jestem trochę zły, ale bez przesady.                                                 
Serio…? To ja zgłupiałam, czy on?
- Co prawda mógł iść jeden, góra dwóch, a nie ósemka, no ale kto wie, co mogło się stać?
O ja pierdolę, on tak na poważnie!
- Jestem nieco rozczarowany, ale też dumny z chłopaków. W żadnym wypadku ani przez chwilę nie myślałem o wyrzuceniu kogokolwiek.
- Aha… - zaczęłam ostrożnie i próbując dodać sobie wszystko w głowie. – Czyli sprawa załatwiona?
- No nie do końca… Mimo wszystko muszę wymyślić jakąś karę. – Zrobił minę myśliciela i przez chwilę szukał podpowiedzi w suficie, w podłodze, za oknem i w twarzy Gardiniego. – No dobra, od jutra codziennie wieczorem dwadzieścia kółek na stadionie tartanowym.
Dacie wiarę, że zaczęli marudzić, jęczeć, sprzeciwiać się, a Igła to chyba się nawet rozpłakał. Serio? SERIO?
- Hej, a ja? – Pomachałam do Andrei, no bo w końcu „to moja wina”. – Co ze mną?
- Z tobą? Będziesz biegać razem z nimi i liczyć okrążenia.
I to tyle. Tak po prostu. Poklepał mnie po ramieniu i wraz z Gardo i Andrzejem, który nie omieszkał posłać mi morderczego spojrzenia, opuścili konferencyjną. Super. Odarta z honoru i własnej dumy, ukorzona przed sztabem trenerskim i chłopakami pokiwałam głową, bo już po wszystkim, chociaż chyba bardziej chciało mi się śmiać niż płakać. Albo jedno i drugie, bo już tak totalnie nie mam siły na nic. Ja pierdolę, mam dość tego dnia. Idę spać.
Odwróciłam się na pięcie w stronę chłopaków. Ich miny mówiły jedno – są w szoku i to porządnym. Ależ nie, nie dziękujcie. Najlepiej to pocałujcie mnie w dupę. Uniosłam wysoko podbródek i tak ruszyłam pewnym krokiem w stronę drzwi, próbując się nie ślizgać. Dopiero przy drzwiach krzesła szurnęły, a oni podnieśli się z miejsc.
- Pola?
Zacisnęłam pięści i odwróciłam się w ich stronę. Jedna przeciwko całej ich grupie.
- Co?
Winiar patrzył na mnie dużymi oczami i czegoś szukał w swojej głowie. Zupełnie jakby wcale nie chciał mnie zawołać, bo jeszcze bym się rzuciła na niego i przegryzła mu tętnicę.
- Dlaczego to zrobiłaś?
Przesunęłam spojrzeniem po ich mniej lub bardziej zakłopotanych twarzach. Gregor wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać i rzucić mi w ramiona, Kuba uśmiechał się z dumą i pewnie jakby mógł, to by powiedział „Ach, cała ty!”, a Piotruś trzymał się za serce wyraźnie rozczulony. Zerknęłam jeszcze na Kurka, który wyglądał na całkiem obojętnego, ale mimo wszystko zaciekawionego.
Wzruszyłam ramionami i wymusiłam minimalny uśmiech.
- Bo jakby już mieli kogoś stąd wywalić… To lepiej niech to będzie osoba, której będzie najmniej żal.
I do widzenia.
* * *

Okej, odechciało mi się spać. Właściwie, to nic mi się nie chce. Nawet zdjąć tych mokrych ciuchów, co to już zaczęły na mnie sztywnieć. Po prostu siadłam na balkonie i wypalając ostatnie fajki, jakie mi zostały rozmyślałam, jaka to ja jednak durna jestem, że sama z własnej woli stąd nie nawiałam. No bo, kurczę, kto mi zabroni? Po prostu pakuję wszystkie bibeloty do walizki, zamykam pokój, mówię ‘cześć!’ Sławkowi-recepcjoniście i już mnie tu nie ma. Teoretycznie nic trudnego, więc jako mistrzyni praktyki powinnam już być w drodze na dworzec. Tylko wiecie… Po powrocie do pokoju kopnęłam walizkę, aż się otworzyła i wrzuciłam do niej jedną z tych biało-czerwonych koszulek dla sztabu z flagą na piersi. I wtedy coś mnie ścisnęło w piersi. Nie wiem, co to było, jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułam i do tej pory nad tym myślę. Bo czy to możliwe, że może MI jednak zależeć?
- Pierdolenie.
Podniosłam się spod ściany i podeszłam do barierki, żeby wrzucić dopalonego peta do petunii Kuby i Gregora. Przez zaciągnięte zasłony było widać, że światło się u nich jeszcze pali, a z uchylonego okna dochodziły dźwięki telewizora. I Gregora pod prysznicem.
- Heja.
No masz ci los.
Nie bardzo chciało mi się odwracać głowę w prawo, ale niech mu będzie. Marcin stał oparty o balustradę dwa balkony dalej i dzięki padającemu z jego pokoju światłu dostrzegłam w gąszczu jego brody uśmiech.
- Naprawdę nie chce mi się gadać. – Ostrzegłam, posyłając mu znużone spojrzenie.
- W takim razie możemy pomilczeć, jeśli ci to odpowiada.
Oczywiście, że mi to nie odpowiada, ale ten już zaczął przekładać swoje długaśne nogi przez jeden, a potem drugi balkon i już po chwili całą swoją genialnością zasłaniał mi światło księżyca. I to na siedząco.
- Ty chyba dawno nie byłaś chora, co? – Spojrzał na mnie, moje jeszcze lekko wilgotne włosy i te same ciuchy, w których wpadłam z Bartkiem do basenu, po czym przez otwarte drzwi od balkonu sięgnął do krzesła, na którym leżał koc. – Masz, dzieciaku, okryj się, bo ci zaraz wszystkie zęby wypadną od szczękania.
- Dzięki. – Wymusiłam i mimo wszystko okryłam się. Właściwie to nie widzi mi się znowu spędzić kilka dni na smarkaniu. I to znowu przez Kurka.
No więc milczymy. Za ścianą Gregor wyje „Wiktorio, moja Wiktoooorioooo!”, a co kilka minut słychać co rusz kogoś innego, wrzeszczącego, żeby zamknął ryj. Ale poza tym to jest spoko. Marcin sobie siedzi obok i bucha ciepłem, więc trochę to wykorzystuję, ale tak, żeby nie zauważył. No bo w końcu zła jestem i nie chce mieć z nimi wszystkimi nic wspólnego. A jak miał jakiś plan udobruchania mnie, to słabo się stara… nie przyniósł niczego do żarcia.
- Słońce nas błogosławiłooo… I Księżyc teeeeż tam był!
No dobra. To Marcin. Jest duży, ma fajną brodę i dwa dni temu oddał mi swoją muffinkę, gdy przybiegłam spóźniona na obiad, a na deser została tylko galaretka. Pola nie lubi galaretki. A jeszcze bardziej ją znielubiła, gdy zobaczyła, że Kurek ją wpieprzał. Dżizas, co ja z nim mam…
- Jak Zibi? – Spytałam w końcu, na co Możdżon od razu się uśmiechnął. Tak, ciesz się, złamałeś mnie.
- Żyje. Nie zdziw się, gdy jutro z samego rana urządzi ci pobudkę.
- Bo co?
- Powiedzmy, że Zbyszek jeszcze nie do końca ogarnia rzeczywistość i postawił sobie za punkt honoru przekonanie cię do tego, że jednak wolisz facetów.
Dzięki, Duży, osmarkałam się.
- O Wiktorio, moja Wiktoriooooo!
- No widzisz, jak się śmiejesz, to od razu jakoś tak weselej i nie boję się tu z tobą siedzieć.
- Marcin, po co tak właściwie przylazłeś, co? W każdej chwili mogę ci odgryźć rękę albo nogę, tak bardzo zła na was jestem.
- Och, przestań, najpierw uratowałaś mi tyłek, a teraz sama miałabyś pozbawiać mnie cennych kończyn? No daj spokój, taka chyba nie jesteś.
- Chcesz się przekonać?
Zrobił taką minę, że niby się wystraszył, po czym zatrząsł brodą ze śmiechu, za co oberwał lekko w ramię.
- Nie w szczepionkę!
- O rety, idź sobie Wielkoludzie, nie próbuj poprawiać mi humoru. Daj żyć, poważnie mówię.
- Hm, czekaj, niech no ja się zastanowię, hm, nie.
Wspaniale.
- A teraz gitara!
- Możdżi, proszę, daj mi odpocząć. Wszystko mnie boli, jestem głodna, zmęczona, śmierdzę chlorem, a w uszach mam jeszcze wodę. – Wybełkotałam, łamiącym się z bezsilności głosem i chwyciłam po kubusiową mrożonkę, co by sobie do czoła przyłożyć. Prawie się rozpłakałam. -  I jeszcze udko mi się rozmroziło, a mnie tak cholernie boli!
No śmiać się zaczął, Hulk jeden. Ja tu cierpię, a ten trzęsie brodą i zaraz mu pewnie jakieś chochliki z niej wylecą. Losie, czemu ty mnie nie oszczędzasz?
- Pola, ja nie wiem, skąd oni ciebie wytrzasnęli, ale chyba jesteś jednym z największych fenomenów, jakie ta reprezentacja widziała.
- Co? – Stęknęłam, obracając głowę, którą przytknęłam do zimnych balkonowych barierek.
- Gdzieś ty była przez wszystkie lata?
- Zbierałam muszelki nad morzem.
- Och, gdyby tak wszyscy ludzie, mogli przeżyć taki jeden dzień!
Przymknął oczy i się uśmiechnął, tak szeroko, szeroko, szeroko!
A chwilę później wprawił mnie w osłupienie, które chwilę później przerodziło się w monstrualne rozmiękczenie serca.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że totalnie rozwaliłaś dzisiaj system. Jesteś posrana, ale to nam uratowało tyłki. Dzięki. Jesteś gość, Pola.
- Gdy wolność wszystkich, wszystkich zbudzi i powie: Idźcie tańczyć, to nie sen! TOOO NIEEE SEEEEN!

__________________

Dziewczyny, chłopaki, wszyscy, którzy to czytacie! Cytując Ryśka i cytując Gregora: TO NIE JEST SEN! JESTEŚMY MISTRZAMI ŚWIATA!
Żałuję tylko, że ten rozdział nie jest jakoś mega wesoły, ale to jest dobra okazja, żeby w ogóle coś w końcu dodać. Uwierzyłam dopiero jak Mielewski zaśpiewał „Jesteś szalona”, ale dalej jakoś nie potrafię tego ogarnąć. Zrobili to. Skubańce jedne, zrobili to!
I z tego miejsca obiecuję Wam, że dojedziemy z Polskim Cyrkiem do Spodka dnia 21 września 2014. Zrobimy to. Nie wiem, ile nam to zajmie, rok, dwa, ale doprowadzę tam Polę i resztę ekipy. Wierzę, że mi w tym pomożecie, damy jakoś radę.
Poza tym przed meczem z Iranem na Twitterze napisałam, że jeśli z nimi wygramy za trzy punkty, to spełnię każde Wasze życzenie związane z Cyrkiem. Nie wygraliśmy za trzy punkty, ale  fenomenalnym stylu pokonaliśmy Irańczyków, potem Francuzów, Brazylijczyków, Rosjan, Niemców i znowu Brazylię i czułabym się okropnie, gdybym nie pociągnęła tego zobowiązania. Tak więc cokolwiek Wam wpadnie do głowy piszcie w komentarzach. Biorę wszystko na klatę, będziecie mieli wkład w ten Cyrk.
Cóż jeszcze mogę powiedzieć? Jestem chora, ale tak cholernie szczęśliwa. Mamy to. Jesteśmy Mistrzami Świata. Pokonaliśmy Brazylię. Stan słuchawki  - wyrwana. Alleluja!
Chłopaki, kocham Was. Wybaczcie mi te głupoty, które tu o Was piszę, ale to z czystej miłości. Jesteście wielcy, nie tylko wzrostem. Dziękuję Wam.

PS. Ale ja to niemądra jednak jestem… Jak mogłam wcześniej nie wpaść na to, że Pet Shop Boys to idealny soundtrack dla BIAŁO-CZERWONEGO CYRKU!

PS2. Ankietka na dole, taka tycia.

PS3. W końcu zrobiłam stronę z postaciami!

PS4. JESTEŚMY MISTRZAMI ŚWIATA.