piątek, 3 czerwca 2016

13. Mamy fun, czy nie?


Tak właściwie to oglądanie ostatnich dwóch meczów w hotelu miało swoje zalety. Mogłam leżeć w łóżku w piżamie, wpieprzać chipsy, popijać jakieś babskie piwo i przełączać kanał na kanadyjskie teleturnieje za każdym razem, gdy naszym coś się pierdoliło w głowach i zapominali, że piłka ma wpadać w pomarańczowe. O, dajmy na to taki mecz z Finlandią, który PRZEGRALIŚMY w tie-breaku. Ogólnie to ja wierzę, że to wszystko dlatego, że nie było mnie w hali, no ale weź wytłumacz to takiemu Andrzejowi. Krzyknie ci w twarz, że ‘MASZ SZLABAN’ i koniec tematu. Cóż, przynajmniej żaden z głąbów nie ucierpiał po tym meczu, bo gdybym jednak tam była, to cholera wie? Możdżon skończyłby bez brody. A tak to przyjechali, nie jakoś mocno przejęci stratą dwóch punktów, zjedli kolację i poszli spać.
Oczywiście uprzednio mnie wkurwiając.
Bo Winiar zapomniał torby z hali.
Jak go kiedyś trzasnę to zapomni jak się nazywa.
Bądź co bądź, dzisiaj na do widzenia wygrali 3:1 z Kanadą. Ponoć. Nie wiem, zasnęłam w połowie pierwszego seta, a jak się obudziłam, było już po wszystkim. Wiem tylko tyle, że zaraz powinni wrócić do hotelu, więc siedzę w lobby jako jednoosobowy komitet powitalny i czekam, aż mi Igła trąbnie, że ten jeden set to taki prezent dla gospodarzy. Sranie w banie, za tego tie-breaka z Finami obiecał mi 3:0.
O, zajechała karoca. Wysypują się księżniczki jedna po drugiej, a każda piękniejsza. Widzę na tych pyskach zmordowanych, że życie ich nie oszczędza i jak zaraz nie zjedzą konia z kopytami i nie walną się do łóżka, to będę tu miała zbiorowe napięcie przedmiesiączkowe (a czekolada w szufladzie tylko jedna i MOJA). Drzwi się otwierają, a na czele zakonu zawałowców dumnie walizeczkę ciągnie Wiśnia, czyli ten, co to na treningach tak się męczy, że już w meczach grać nie może. Rzuca mi „pis i joł” i idzie dalej, a za nim Guma tylko kręci głową i podnosi rękę na znak, że ‘szkoda gadać’. Czyli znów nie pograł. Reszta młotków jest już bardziej rozmowna, bo Ziomek to chociaż ‘cześć’ powiedział, choć wciąż twierdzę, że średnio mnie lubi, a Kosa oznajmił wszem i wobec, że wygrali.
- No co ty gadasz? Naprawdę?
Chyba chciał rzucić we mnie wodą, ale gdy wziął zamach, Możdżon wyrwał mu butelkę.
- Dziękuję, Grzeniu, strasznie chciało mi się pić.
- Siema, Pola! – krzyknął jeszcze w drzwiach Ignaczak.
- Siema, Krzysiu! I co? Bo na pewno nie trzy-zero?
Igła wywrócił oczami.
- Bo to był taki prezent dla gospodarzy.
To oni są tacy przewidywalni, czy ja naprawdę już tak dobrze ich znam?
- Apolonia, patrz tutaj! – krzyknął nagle Zbychu, machając statuetką dla najlepszego zawodnika. – M! V! P!
- Ładny wazon. Poproś Piotrka, to ci dmuchawców do niego nazbiera.
- Z tym to może być ciężko.
- Ale, że co się… MATKO Z OJCEM I TRZEMA SYNAMI, PITER!
A Piter, który właśnie wszedł do hotelu wspierając się o kulach, uśmiechnął się delikatnie i wzruszył ramionami.
- Zrobiłem sobie bubę – oznajmił z typowym piotrkowym spokojem. Posłał mi jeszcze jeden uśmiech, puścił oko i wyminął mnie, po czym zaczął kuśtykać w stronę wind. – Nie martw się, Poluś, do wesela się zagoi!
Wolałam nie pytać do czyjego, więc odwróciłam się z powrotem do Zbycha, żeby uzyskać jakieś wyjaśnienia. Ale wtedy akurat obok przechodził Kurek ze swoją miną oskubanego drobiu i torbami – jak mniemam – Piotrka. Uniosłam brwi w pytającym geście, ale tylko wzruszył ramionami i nawet na mnie nie patrząc, poszedł sobie.
Aha.
Gapiłam się na drzwi windy jeszcze przez dobrych kilka chwil, dopóki Zbyszek nie pociągnął mnie za rękaw bluzy, by spytać, czy dostaną jeszcze kolację.
- Jak ty w takiej chwili możesz myśleć o jedzeniu?!
- Głodny jestem – odpowiedział cicho i przesunął się nieco bliżej w stronę Kubiego. – Stary, nie lubię gdy ona tak się denerwuje.
Westchnęłam.
- Co się stało? – spytałam o wiele spokojniej, wskazując na miejsce, w którym zniknął Pit z Bartkiem.
- Nie oglądałaś meczu? – Nagle przy nas wyrósł Jarski. Wzruszyłam ramionami, pokręciłam głową, podrzuciłam do góry jakieś trzymane w ręce papiery, które nawet nie wiem czego dotyczyły i parsknęłam powietrzem. Kuba tylko wywrócił oczami. – Kostkę skręcił.
- Jak to skręcił? – stęknęłam.
- No… tak…
Zbychu postanowił, że mi zademonstruje na niewidzialnej kostce, którą wykręcił w powietrzu, dodając do tego oscarowe efekty dźwiękowe, jak wyglądał piotrkowy wypadek. Spektakularny. Skrzywiłam się i trzepnęłam go po rękach.
- A Kurak co? Okresu dostał?
- Po prostu jest wkurwiony.
- To synonimy, Misiu. Mnie bardziej interesują tego powody, a nie przypominam sobie, żebym to ja coś zrobiła.
Bo nawet nie miałam ku temu okazji.
- Chyba chodzi o to, co mu Sowa rano powiedział. – Kubuś podrapał się po swojej rudej głowie, a widząc moją minę, dodał: - Kolano.
Kolano.
Aha.
- No kolano, ma, nawet dwa. I co z tego?
- To, że go boli – sprostował Zbyszek. – Czy mogę iść już coś zjeść?
Złapałam go za bluzę, nim zwiał, nie tłumacząc wszystkiego i objęłam całą trójkę domagającym się wyjaśnień spojrzeniem.
Jarosz trzepnął facepalma i pokręcił ze śmiechem głową.
- Rany, Pola, ty kompletnie nie ogarniasz co się dzieje w twojej kadrze. Przecież Bartek nie gra od dwóch meczów!
Już miałam parsknąć, że wcale nieprawda i ogarniam wszyściuteńko, ale wtedy nad głową zapaliła mi się żarówka, że coś z tym kolanem już było. Że to nie byle co i że doktor Sowa wraz z Olkiem ze zmartwieniem powtarzali w ostatnich dniach bardzo często, że „kolano to” i „kolano tamto”. Ale nie mówili, że chodzi o kurkowe kolano! A i ja niezbyt się nim interesowałam. Chociaż…
Już na pierwszych treningach coś mu nie stykało i go oklejali.
I nawet przy tym byłam.
I… O matko!
Kurek zepsuł kolano!
Na amen!
- Ale co Sowa powiedział? – spytałam chyba zbyt przyjęta Kurkiem, jak na siebie. Szybko chrząknęłam i rozluźniłam swoją postawę, by wcale nie wyglądało to tak, jak wyglądać nie powinno. – W sensie, nie, żeby mnie to interesowało…
- Nie wiadomo, czy zagra w Katowicach.
Nosz w dupę palec…
- Macie jeszcze jakieś powalające newsy? Możdżon zmienia pozycję na libero?
- Nie, z moją głową na szczęście wszystko w porządku – mruknął mi gdzieś nad uchem Marcin i poszedł dalej. – Hej, Igła! Stówka, jeśli przejdziesz dzisiaj na balkon Andrei i zaczniesz udawać dziką kunę!
- Przyjmuję wyzwanie!
Nie wiem, czy powinnam martwić się pobudką w środku nocy, bo pokój Andrei jednego i drugiego znajduje się obok mojego, czy od razu udusić Marcina, a potem Igłę i wrzucić ich zwłoki do wózka z praniem. Choć może najpierw wypadałoby zainteresować się kostką Piotrka i kolanem Kurka. I sprawdzić, czy coś innego jeszcze się nie uszkodziło.
Poza mózgami tych debili. O nich wiem od samego początku.

* * *

Okej, to nie tak, że nie wiem, co się dookoła dzieje. To, że Kurek jest ostatnią łamagą i nawet własne kolano popsuł wiem. W końcu z jakiegoś powodu nie zagrał z Finlandią. Po prostu przedwczoraj wrócili po tym tie-breaku tak późno, a w ciągu dnia miałam tak mało czasu, że nie zdążyłam zarejestrować faktu, że z Kanadą też nie zagra.
I że z tym kolanem, to taka grubsza sprawa.
W sumie to od tamtej akcji z Rezende Juniorem nie mieliśmy zbyt wiele kontaktu. Właściwie to wcale. Kurczę! Rzeczywiście! Nie „rozmawialiśmy”, on nie oddychał moim powietrzem i nie dawał znaków swojej kurkowej egzystencji w postaci dodatkowych problemów! Jego NIE BYŁO! A to jest dziwne! Bo zazwyczaj jego jest dookoła o wiele więcej, niż wszystkich razem wziętych. Pomijam mój zakaz halowy, co od razu skracało czas z całą drużyną o zbiórkę, podróż do hali, spędzone w niej godziny i powrót do hotelu, ale…
O matko, on mnie unika!
Spokojnie, Pola, jeszcze się tym nie ekscytuj, to jest zbyt podejrzane. Na razie masz na głowie ważniejsze problemy.
Piotruś!
Cholera, mój biedny, kontuzjowany Pitek.
Szczerze? Oglądając mecz z Finami w telewizji, miałam dużo czasu na przemyślenia. Zwłaszcza w trakcie reklam między setami. Podczas jednej, w której dwie kumpele spotkały się na plotkach, aby przy okazji pochwalić się nowymi tamponami, zdałam sobie sprawę, że Nowakowski jest jedyną osobą (poza Kubusiem oczywiście) w tym wariatkowie, która nie powoduje wysypki na moim mózgu. Jest taką moją… przyjaciółką od tamponów. Tylko bez tamponów. Chociaż kto wie, jakie trudności postawi przed nami życie? Póki co, jego mordka totalnie rozjaśnia mi ciemność dupy, w której się znajdujemy.
Albo ja się znajduję. Chłopaki raczej nie narzekają.
- Ta zupa jest zimna.
- Rucy, zająłeś moje miejsce.
- Kurwa, Możdżon, posuń się!
- Dlaczego w tej restauracji nigdy nie ma wi-fi?
- Czy tylko moja zupa jest zimna?
- Kamera mi się rozładowała.
- Modżon, do cholery, powiedziałem, żebyś się posunął!
- Winiar, spierdalaj od mojej zupy!
Nieważne.
Wiedziałam, że lepiej będzie pójść wcześniej na śniadanie. Ale nie, zachciało mi się być miłą dla głąbów, bo to ostatnie takie luźne śniadanie w Kanadzie i w ogóle. No i mam. Jeszcze jedno kopnięcie mnie pod stołem przez Kosoka, a będzie wyjmował widelec z oka. Tylko jeszcze nie wiem z czyjego, bo Marcin swoimi łokciami wkurwia nie tylko Kubiego, przez co od dobrych kilku chwil próbuję wcelować jajecznicę do ust i nie mogę.
Poza tym mam wrażenie, że Zibi zaraz wsadzi Winiarowi łyżkę w dupę.
- Ech, tęsknię za mlekiem od polskiej krowy – westchnął Michał i wsiorbał do końca zupę mleczną.
- Dzień dobry, panowie! – Nagle ni to zza ściany, ni to spod stołu, ale obok naszego stołu pojawił się wujek Andrzej. Chłopaki przywitali się, a ja głośno chrząknęłam. – Pola! Dzwoniłaś do kierowcy?
- Dzień dobry – mruknęłam i sięgnęłam po filiżankę z kawą. – Ta, dzwoniłam. Będzie równo o jedenastej.
- I o jedenastej chcę was wszystkich widzieć przed hotelem! – obwieścił Andrzej. – Spóźnialscy nie jadą na wycieczkę!
A, bo zapomniałam powiedzieć. Na wycieczkę jedziemy! I to na taką porządną, z prawdziwego zdarzenia, a nie jakieś odwiedziny u konsula (swoją drogą moja noga już nigdy u żadnego konsula nie postanie). Będzie CN Tower, Niagara, jakaś winiarnia i coś tam jeszcze. Najważniejsze, że będzie okazja do pozbycia się głąbów, jeśli nawet w tym świętym dniu, jakim jest wolne, któryś mnie wkurzy. Albo zrzucę ich sponad trzystumetrowej wysokości, albo utopię w wodospadzie.
Także no… Dzięki, Miro. Za hajs PZPS baluj.
- Pola, stan osobowy wynosi dzisiaj dwadzieścia dwie osoby plus kierowca, pamiętaj o tym.
Już miałam kiwnąć głową, że zrozumiałam, gdy zapisane w głowie dane zaczęły mi świrować. Rzuciłam to, co miałam w rękach i zaczęłam liczyć wszystkich w restauracji, a potem porównywać z tym, co wyszło mi na palcach i ewidentnie rachunki mi się nie zgadzały.
Zawsze było nas dwadzieścia czworo!
- A gdzie Pit i Kuraś?
To zdecydowanie najmądrzejsze pytanie, jakie kiedykolwiek zadał Zbychu.

* * *

Tylko się nie wypierdol, tylko się nie wypierdol, tylko się nie… aaaaaa, kuźwa, sok się wylał! I dlatego po miesiącu wywalili mnie z pracy w kawiarni. Więcej kawy lądowało na tacy albo na ziemi, niż w ręce klientów.
Cóż, Pola Olszewska została stworzona do wyższych celów.
Dlatego właśnie niosę śniadanie dla dwóch osób do pokoju 3420. Po prostu uznałam, że im się należy. Pituś biedny leży pewnie z bolącą kostką i płacze w poduszkę, a Kurak jak znam życie wyje jeszcze mocniej nad swoim kolanem. Jednym słowem: szpital.
A poza tym postanowiłam Drobiowi trochę odpuścić za tę akcję z Juniorem.
No więc stanęłam przed pokojem tych kalek z wielką tacą w rękach i stwierdziłam, że mam problem polegający na braku wolnej ręki. Kopać w drzwi nie chciałam, bo mnie rodzice kultury nauczyli, więc gdy ocieranie się o nie tyłkiem i ramieniem nie przyniosło skutków, westchnęłam i zapukałam czołem.
Skrzywiłam się, ale już dosłownie po chwili stał przede mną mój ulubieniec, co to nie uszy, a anteny ma do łba przyczepione.
- Cześć? – zabrzmiało trochę jak pytanie.
- Cześć? – zabrzmiało trochę jak „nie mam pojęcia, co robię”. – Śniadanie wam przyniosłam, bo nie przyszliście ze wszystkimi.
Uniósł brwi tak wysoko, że czoło zaczęło mu się na karku kończyć. Przez chwilę gapił się na mnie, jakbym co najmniej siedziała goła na prawdziwym kanadyjskim łosiu, ale po chwili przesunął się i otworzył szerzej drzwi.
- PITUŚ!
- POLCIA!
To jest chyba jedyna osoba, która takim szczęściem reaguje na mój widok. Rzucił telefon, w którym jeszcze przed chwilą coś czytał, na ziemię i prawie poderwał się w moim kierunku.
- Leż, gałganie! – krzyknęłam, dostrzegając jego obandażowaną i oklejoną tejpami kostkę.
- Uściskać cię chciałem!
- No przecież już do ciebie idę.
Postawiłam tacę na błyskawicznie sprzątniętym przez Kurka stole i podeszłam do łóżka Piotrka, pozwalając mu na wyciśnięcie ze mnie resztek życia. Pitrkowa siła miłości potrafi zabić przez niedotlenienie, poważnie.
- To co dla mnie masz? – spytał, gdy w końcu mnie puścił i usadowił się wygodniej.
- Naleśniki z sosem klonowym, świeżo wyciskany sok z pomarańczy i sałatkę owocową. 
Słysząc ostatnią pozycję w swoim śniadaniowym menu, Piotrek spojrzał na mnie zza przymrużonych oczu z wyczekiwaniem.
- Tak, wygrzebałam całe kiwi.
Odetchnął głęboko i uśmiechnął się szeroko, gdy podałam mu talerz z naleśnikami, które zaczął od razu pochłaniać.
- Właśnie mieliśmy dzwonić po śniadanie – mruknął gdzieś za moimi plecami Kurczak. Wzruszyłam ramionami nawet na niego nie patrząc, a uśmiechając się w stronę szczęśliwego Pita.
- Już nie musicie. Tobie też przyniosłam.
Chwila ciszy przerywania mlaskaniem Nowakowskiego.
- Dzięki.
Usiadł przy stole, czyli totalnie poza moim polem widzenia i w ciszy zabrał się za jedzenie, bo tylko słyszałam stukanie widelca o talerz. No i tyle, z jego strony. Cisza. Czyli tak, jak przez ostatnie dwa dni, które upłynęły od meczu z Brazylią.
- Aleś się załatwił – mruknęłam, spoglądając na spoczywającą na poduszkach stopę Piotrka. – A zaraz mecze w Spodku!
Kurek chyba zakrztusił się naleśnikiem. Ups, uruchomiłam drażliwy temat. Brawo, Olszewska.
- Już mnie tak nie boli, będę żył i będę grał.
- A jak sobie coś naderwałeś?
- Nic sobie nie naderwałem, Poluś, ale bardzo rozczula mnie twoja troska. To troszkę tak, jakbyś naprawdę się o nas wszystkich martwiła. I to jest przesłodkie!
Hola, hola, hola, już nie popadajmy w takie skrajności. Piotrusia to ja kocham, ale nie poszerzajmy kręgu, który obejmuje moje zmartwienia w tej reprezentacji. Szanujmy się, ale bez przesady, moje serce jest zbyt małe, aby objąć uczuciami czternastu dwumetrowych facetów.
- Kupić ci dzisiaj jakieś pamiątki? – spytałam, chcąc jakoś zgrabnie odejść od tematu. – Coś ci trzeba?
- Magnes na lodówkę – odparł Pit z pełnymi ustami. A po chwili zamyślenia dodał: - I jakiś breloczek dla Oli.
- Się zrobi. Kurczak? Też coś chcesz?
- Eeee… nie. Dzięki. – Jakiś taki małomówny się zrobił. – Idę do Marcina po książkę.
Wstał i wyszedł. Ot tak, po prostu, jak gdyby nigdy nic.
Jeszcze przez chwilę patrzyłam się na drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Kurczak, nie bardzo ogarniając sytuację. Dziwny się zrobił. I to bardzo. Tak bardzo, że mnie samą zaczęło to porządnie zastanawiać, a przecież każdy wie, że Kurek to postać, która mnie tutaj najmniej interesuje, o ile w ogóle.
Znaczy… okej, może w ostatnich dniach troszkę łaskawiej zaczęłam na niego patrzeć, bo wiadomo. Niecodziennie facet rzuca się na jakiegoś kretyna, który przed wszystkimi próbuje zrobić z ciebie reprezentacyjną kurwę. Właściwie to starałam się o tym nie myśleć i wyprzeć tamten moment z pamięci, bo samo jego wspomnienie uruchamiało we mnie niezidentyfikowaną emocjonalną ebolę, która zamykała mi jadaczkę i sprawiała, że absolutnie wycofywałam się z życia towarzyskiego. Tym samym nie analizowałam też zachowania Bartka. A zachował się… łał. I to w MOJEJ obronie.
O rany, jak mi z tym dziwnie.
- Polcia, ale wiesz, że gdybyś to nie była ty, to zareagowałby zupełnie inaczej?
Odwróciłam głowę w stronę Piotrka i spojrzałam na niego nie do końca rozumiejąc, o czym do mnie mówi. Nowakowski wpakował sobie do ust wielgachną truskawkę i kiwnął w stronę drzwi.
- Kuraś.
- O czym ty do mnie rozmawiasz?
Pit westchnął.
- Bruno to głupek, często rzuca durnymi komentarzami, ale tym razem przegiął. A, że uwziął się na ciebie… Nie mógł tego tak zostawić.
Wtedy wszystkie trybiki w mojej głowie wskoczyły na odpowiednie miejsca. No tak, zapomniałam, że mamy z Piotrkiem ustawione te same fale nadawania.
- Mógł.
- Nie, Polcia, nie mógł.
- Ale po co to było? – Zmarszczyłam czoło i usiadłam po turecku, bliżej Piotrka. – Prawie zaszkodził nie tylko sobie, ale całemu zespołowi. Byłoby warto? Nie sądzę. Poradziłabym sobie sama i nikt nawet nie musiałby o tym wiedzieć. A jakby mieli już kogoś wywalić, to mnie, żadna strata. Lepiej pozbyć się jednej osoby ze sztabu, którą każdy może zastąpić, niż zawodnika, któremu mało kto dorównuje w kraju.
- Po pierwsze: nie poradziłabyś sobie sama. Po drugie: nikt nie będzie obrażał jedynej kobiety w naszym męskim gronie. A po trzecie: Pola, co jak co, ale ciebie nikt nie może tutaj zastąpić.
- Piotruś…
Ale Piotruś uśmiechnął się tak, że nawet nie miałam odwagi mu zaprzeczyć. Wydęłam dolną wargę i przygasłam.
- Przecież my się nawet nie lubimy!
- Jasne. I dlatego on prawie pobił Juniora w twojej obronie, a ty przyłazisz do nas ze śniadaniem. Jeszcze tydzień temu omijałaś nasz pokój szerokim łukiem, a sprawdzając listę obecności wszystkich wyczytywałaś po imieniu, a tylko Bartek nazywał się ‘numer sześć’. Polcia, taką ściemę to ty Igle możesz puszczać, ale nie mi.
Kocham go, ale tak bardzo nienawidzę.
Bo jeśli tak to wygląda, to chyba jednak sama wskoczę do Niagary, zamiast wrzucić do niej któregoś z chłopaków.
- Kij ci w cyce, Nowakowski.
- Takie przyjemności to po wygraniu turnieju.
No i jak ja mam się na niego złościć? Totalnie nie potrafię.
- To jak już tak wszystko wiesz, to może mi powiesz, dlaczego ten kurzy półmózg mnie unika?
- Bo się wystraszył – odpowiedział gładko Nowakowski, oglądając swoje paznokcie.
- Wystraszył?
- Ano.
- Niby czego?
- No właśnie tego, jak zareagował.
- Pit, jaśniej, proszę cię.
Wywrócił oczami i prychnął, bo przecież dla niego to wszystko jest takie jasne jak słońce. Ale ja nie myślę jak typ faceta, którym jest Nowakowski. Ja myślę jak facet, który jest kobietą.
- Przecież to oczywiste! Bartoszek zachował się dość… jakby to ująć… wybuchowo, przez co mogło to wyglądać tak, jakby próbował ochronić coś… hm… ‘swojego’. Przecież nawet Bruno to zauważył!
- Eeee…
- No. A że chodziło o ciebie, a ty przecież bartkowa nie jesteś, to on się boi, że ty to tak weźmiesz bardzo do siebie iiiii… i znowu będziesz na niego cięta. A on nie lubi, gdy jesteś na niego cięta. On lubi… ummm… no… ciebie lubi.
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Chwila, gdzie moja szczęka? Aha, gdzieś pod łóżkiem. Oczy mi uschły. Prawa ręka złożyła się do wpierdolu.
- Co kurwa?
- No o tym właśnie mówię!
- I on ci to wszystko powiedział?!
- Bartek? W życiu! – Piotrek energicznie pokręcił głową. – Przecież wtedy bym ci o tym nie opowiadał!
Rozluźniłam pięść.
- To wszystko to moje własne, osobiste obserwacje dokonane na obiekcie, który znam od kilku ładnych lat. Do tej pory na kilkadziesiąt takich diagnoz pomyliłem się tylko raz, ale wtedy chodziło o rozróżnienie biegunki od zwykłego zatrucia alkoholem. Po prostu zawsze sądziłem, że biegunka to jak wychodzi górą, a nie dołem i…
- Oszczędź mi szczegółów. Nie chcę wiedzieć, jak to się skończyło, serio.
- Ale jak kiedyś się strujesz, to nie proś mnie o pomoc, bo mogę podać ci nie te leki, co trzeba.
- Na pewno zapamiętam. Możemy wrócić do tematu?
- A o czym rozmawialiśmy?
Boszzz…
- A! O Bartku! No. Także tak. To chyba wszystko. Tylko nie mów mu, że ja ci to wszystko powiedziałem, okej? Prawdopodobnie on sam jeszcze do tego wszystkiego nie doszedł.
Wzruszyłam brwiami i ramionami, na znak, że nie wiem co z tym zrobię. Dosłownie chwilę później drzwi pokoju się otworzyły.
Kurczak wrócił.
- Zmywam się na zbiórkę. – Wstałam z łóżka i poprawiłam zsunięte z nosa okulary. – To ten… Na razie.
Spojrzałam krótko na Kurka, który otworzył szerzej drzwi i wyszłam, nie oglądając się za siebie.
Już nie mogę się doczekać, aż pojedziemy do tej winiarni.

* * *

- Miałeś rację, ten burger bardzo poprawił mi humor.
Bo jak można być smutnym, mając pełen brzuszek, musztardę na ustach i jeszcze pół najlepszego na świecie hot-doga do zjedzenia?
Kuba z zadowoleniem pociągnął colę przez słomkę. W ogóle całe pół dnia zwiedzania Toronto spędziłam z Jarskim i Kosą, co było pomysłem nie najgorszym. Zarówno poziom hejtu, jak i pogardy dla większości przedstawicieli rodzaju ludzkiego miałam w normie. Jadłam, robiłam zdjęcia i wydawałam pieniądze, których nie miałam, a przy okazji w końcu myślałam o czymś innym niż kadra, mimo, że wciąż spędzałam z nią czas. Po prostu wszyscy byliśmy turystami. Nie było żadnej roboty, Ligi Światowej, dziwnych Kurków, ani niczego innego!
Tylko my i zajebiste, amerykańskie hot-dogi!
- O której mamy ten rejs?
Kosok jak zwykle musiał wszystko zjebać i sprowadzić nas na ziemię. Zerknęłam na zegarek i westchnęłam.
- Za piętnaście minut.
Kuba zarządził, że ruszamy tyłek z portowego baru. Całkiem pasowało mu przejęcie roli kierownika, a przynajmniej kierownika naszej trzyosobowej brygady. Jak na rudego, to radził sobie naprawdę klawo.
- Gotowa na rejs?
Posłałam Igle, albo raczej jego kamerze, kolejne spojrzenie, nakazujące mu odwrót i szybkie spierdalanie. Podejrzewam, że podobnych ujęć miał już całkiem sporo.
- Na rejs statkiem miłości? – dodał Dziku.
- A czy wy jesteście gotowi na wpierdol? Jak chcecie, to też może być wpierdol miłości. Nie ma problemu, abym włożyła jak najwięcej uczucia w prawego sierpowego.
- Mocne słowa jak na trzynastolatkę – odezwał się gdzieś za mną Możdżon. – Ale ubierz dziewczynko płaszczyk, bo się zmoczysz i będzie płacz – dodał i wsunął mi przez głowę jakiś niebieski worek na śmieci. – I kapturek sobie popraw, bo masz tył na przód.
- Nie mów mi jak mam żyć – mruknęłam, po czym wyszłam jako pierwsza z tunelu w stronę tarasu widokowego i jak uderzyło we mnie bryzą, to aż ten kapturek, co to go z przodu miałam, zawiało mi na twarz. – Udaję, że nie słyszałam tego śmiechu!
- Ej, idziemy na sam czub? – spytał Oskar.
- Jezu, tak! Tak! Tak! – krzyknął Igła. – Ziomek! Ziomek, dawaj na czub! Titanica zrobimy!
- Dobra, ale Pola robi za górę lodową.
- To był komplement? – zerknęłam w stronę Łukasza, na co się zaśmiał. – Udany, dziękuję!
No i pięknie. Przybiłam piąteczkę z Żygadłem, czyli jednak trochę mnie lubi. A potem Igła strzelił nam zdjęcie i straciłam panowanie nad swoim podziałem uwagi, bo jeszcze przed chwilą trzymał kamerę.
Nieważne. Zaczęto wpuszczać na statek, więc ruszyliśmy w stronę pomostu. Hyc! I już po chwili znajdowaliśmy się na pokładzie.
- Paaaarostatkiem w piękny reeeejs! – zaintonował Możdżi. - Statkiem na paaaaarę! W piękny reeeeejs!
- Marcin, ty to pasujesz na takiego bosmana – stwierdził Kuba. - Brodę masz, jeszcze ci czapkę na łeb wsadzić, fajkę dać i mógłbyś swoją łajbę mieć.
- Myślę, że wtedy wyglądałby po prostu jak młody Krzysztof Krawczyk. Tylko wyższy. I oczywiście przystojniejszy – dodałam, widząc wyczekującą minę Możdżona.
- Dziękuję, Polu. – Marcin zatrząsł brodą i chrząknął. – Kąąąpieloooowy kostium włóóóż!
- I na pokłaaaaadzie ciaaaało złóóóóż! – zapialiśmy we dwójkę.
- Proszę nie wychylać się za burtę! – krzyknął Marcin i pogroził komuś palcem. – Majtku Krzysiu, rób dużo zdjęć!
Parsknęłam śmiechem, a potem wszyscy równo polecieliśmy na barierkę, bo statek nagle ruszył, a my zamiast słuchać pani nadającej z głośniczka, śpiewaliśmy Krawczyka. Cóż, są priorytety!
Tak więc płyniemy sobie. Woda szumi, mewy latają dookoła, majtek Krzysiu wszystko nagrywa, rejestrując tę jakże porywającą przeprawę pod Niagarę i jest śmiesznie.
Dopóki nie podpływamy pod pierwszy z wodospadów. Bryza jest coraz silniejsza, woda daje po twarzy, żeby się porozumieć musimy do siebie krzyczeć, a Igła nie może poradzić sobie ze swoim płaszczem dementora. Jak już się ogarnął, to wszystko się uspokoiło, a gdy podpłynęliśmy pod drugi, znacznie większy wodospad, znów miał plecy gdzieś na głowie.
- Krzysiu, mamy fun, czy nie?
- Yes, I have fun!
- Pola, a ty masz fun?
- Yes, I don’t.
Nie no, miałam fun. Z nimi czasem się tak udaje, że któryś powie coś śmiesznego, inny dołoży coś od siebie i w sumie to fajnie z nimi czas mija. Także na plus, bo jak im słońce przygrzeje, to mają dobre fazy.
Czasami aż za dobre.
- Pola! Pola! Chyba widziałem delfina!
- Co ty, Paput, pierdzielisz? Przecież tu nie ma delfinów! – Podrzuciłam rękoma, ale skierowałam się do barierki, przy której stał Rucek.
- No mówię ci! Przed chwilą tu przepłynął!
- Słońce pewnie odbiło się od wody. Albo oślepiło ci mózg – dodałam, spoglądając w stronę wody. – Tu nic nie ma!
- Teraz!
Krzyk Zbycha utonął w szumie wody i moim własnym wrzasku. Bo nagle dwie pary rąk złapały mnie za nogi i asekurując pod biodrami, zaczęły przechylać przez barierkę. I tak mnie przechylili, że głowa dyndała mi pod sufitem dolnego pokładu.
- Dzień dobry – walnęłam po polsku do ludzi, który patrzyli jak jakaś głowa zwisa im za oknem. – Chłopaki, kurwa, to nie jest śmieszne!
- Widzisz delfiny? – krzyknął Kubi.
- Widzę swojego buta na twoim ryju!
- Nie słyszę! To miało być ‘proszę’?
- KUBIAK! Bo jak ci wyjadę z gonga!
- I co tam jeszcze?
- I ty, Możdżonie, przeciwko mnie?!
- Pamiętaj, że ja cię trzymam najmocniej!
Popierdoliło ich. Za dużo słonej wody się nałykali, albo słońce im przestrzeń między uszami wypaliło. Nie wiem! Sytuację uratowało dopiero dwóch gości z obsługi, którzy rzucili się z krzykiem (francuskim!) na chłopaków i zmusili ich do wciągnięcia mnie z powrotem na pokład.
A oni nie dość, że byli tym bardzo rozbawieni, to Łukasz jeszcze wszystko nagrał, a Igła zrobił zdjęcia.
- Czy was popierdoliło?! – wrzasnęłam, machając w powietrzu okularami, które prawie mi do wody wpadły.
- Chcieliśmy tylko, żebyś zobaczyła delfiny – wydusił z siebie Oskar.
- O stary, zaraz ci takiego delfina zrobię i to na…
- No już się tak nie denerwuj, no. – Marcin objął mnie ramieniem. – To taki żarcik był. Przecież bym cię nie puścił! No w życiu!
- Tylko dlatego, bo wiesz, że nawiedzałabym cię w snach – fuknęłam i zrzucając z siebie marcinową rękę, ruszyłam w kierunku drugiej strony pokładu. Byle jak najdalej od nich.
- Oj, Pola, no! Nie obrażaj się! – krzyknął Dziku. – Nie bądź baba!
- Jestem baba! Mam cycki i uczucia!
- No weź, wracaj do nas! – Rucek machnął do mnie ręką. – Już nie będziemy!
Tylko prychnęłam i stanęłam w miejscu, w którym nie było nikogo innego. Oparłam się o barierkę i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, ignorując nawoływania chłopaków. I tak więcej mieli z tego śmiechu, niż żalu, bo powyciągali telefony i zaczęli robić mi zdjęcia.
Aż w końcu Marcin krzyknął, że stoję w niebezpiecznym miejscu.
- Zbliżamy się do małego wodospadu, Pola. Zaraz z twojej strony jebnie wodą.
- Tobie zaraz coś jebnie.
- Żeby nie było, że cię nie ostrzegaliśmy.
Wzruszyłam ramionami i wygodnie oparłam się o poręcz.
- Sranie w baaAAAAAAA!
No. Zmyło mnie. Od góry do dołu. Od lewej do prawej. Równo i dokładnie.
- A nie mówiłem?
Nienawidzę ich.

* * *

Kto jako pierwszy wyskoczył z samolotu i rzucił się na kolana, aby ucałować ziemię?
Kurczak, bo mieliśmy turbulencje. Nawet tybetańskie mantry Pita nie pomagały, Bartek prawie zszedł nam na pokładzie. Taki kozak przy Juniorze, bić się chce, a latania się boi.
No cóż.
Pomijając lot z dodatkowymi atrakcjami, JESTEŚMY W POLSCE! I prowadzimy w tabeli grupy B z sześcioma punktami. A za tydzień trzy mecze w Spodku. Wygląda to całkiem fajnie. Zwłaszcza z perspektywy wolnych trzech dni na walkę z jet-lagiem. I dla rodzin, oczywiście.
Tak więc praktycznie wszyscy z samolotu wpakowali się do samochodów i pojechali do domów. A Pola… A Pola stwierdziła, że nie będzie tracić czasu.
Pojechałam od razu do Katowic.

__________________________


Trzynastka. Pechowa? Nie wiem, ale chyba jakaś taka mało śmieszna.
I w ogóle.
Jeśli jeszcze tu jesteście i czekacie na nowe rozdziały, to jesteście super. Najbardziej super na całym tym świecie. Jesteście tak super, jak nasze chłopaki, które jadą do Rio.
I tak super, jak Kurczak tańczący z Kubim sambę.

PS. Dajcie znać, gdy Cyrk zacznie być bardziej historią Poli i Drobiu, a nie Poli i reprezentacji. Okej?



I pytanie do Was: Mamy fun, czy nie?