wtorek, 23 sierpnia 2016

14. Ale nie zapomnij o Monte.


Właściwie zawsze lubiłam Śląsk. Nie jakoś specjalnie, bo jako sopocianka z krwi i kości preferuję mniej zasyfione powietrze, ale jak każde miejsce – ma swój urok. Poza tym Śląsk, to dla mnie przede wszystkim lata spędzone w Sosnowcu. Wiecie, SMS i te czasy, gdy trener Kawka mówił, że Olszewska ma potencjał, tylko jęzor niepotrzebnie strzępi, za co dodatkowe dziesięć kółek wokół stadionu. No, fajny moment w życiu, nie powiem. Nawet wtedy, gdy kółek było dwadzieścia, a mnie w połowie wysiadało płuco od palonych po cichaczu fajek.
Cholerka, jak tak dobrze policzyć, to zaraz strzeli pięć lat od skończenia budy! Łał, zleciało. Może poza pierwszym rokiem, o którym sukcesywnie zapominam, a który leciał jak krew z nosa. Ale reszta? Śmignęła jak bartmanowa zagrywka.
Tak więc Śląsk, a ściślej – Katowice. Rozkopane, głośne, śmierdzące Katowice, na które widok z siódmego piętra nie robi żadnego wrażenia. Spodek stoi udekorowany jak choinka na Boże Narodzenie, z kominów leci dym, a szare budynki są po prostu smutne i handrogenne. Poza tym wszystko jest tu w remoncie, więc trzeba chodzić naokoło, a znając mój totalny brak orientacji w końcu tak się zakręcę, że znów w Sosnowcu wyląduję, tylko tym razem po złej stronie.
No i siedzę tak sama na tym Śląsku, bo głąby dopiero jutro zaczną się zjeżdżać i tak sobie myślę, że słabo mi bez nich i w jakieś stany refleksyjno-depresyjne popadam. Bo mi smutno i źle się robi, jak pomyślę o latach tu spędzonych, które poszły na marne. Mam za dużo czasu na myślenie, bo gdy żaden fajfus mi nie przeszkadza, to wszystko, co mam do zrobienia, robię szybciej niż zwykle. A resztę czasu, zamiast przeznaczyć na coś tak produktywnego, jak popołudniowa drzemka, albo posiadówka w saunie, spędzam na myśleniu! Nawet do fitness clubu poszłam z nadzieją, że zumba wytrzęsie ze mnie te kluchowate smęty, ale coś nie pykło. A tak to by mnie chociaż jeden z drugim zdenerwował, ciśnienie podniósł i od razu jakoś lepiej by było.
W dodatku Brazole łażą mi po hotelu od dwóch dni. Na szczęście jak do tej pory udaje mi się ich skutecznie unikać. W końcu wszystkie moje karki są w rozjazdach.
Ech.
Smutno mi, Boże.
Dogasiłam peta w popielniczce i uznając, że już wystarczająco podtrułam się prawdziwnym ślunskim ozonem i fajkami, a przy okazji podsumowałam swój smuteczek, wróciłam do pokoju. Walnęłam się na łóżko z butelką piwa i odkopałam w betach pilota, bo może coś ciekawego w telewizorni puszczą.
Niczym Tadeusz Norek, przebrnęłam przez wszystkie kanały, ale nic dla siebie nie znalazłam. Zostawiłam więc jakiś muzyczny program, bo akurat ten jedyny i prawilny Justin śpiewał. I tak podrygując nóżką do ‘Cry me a river’ popijałam Żywca na lepszy sen, póki piosenka się nie skończyła, a w jej miejsce wjechały reklamy.
‘Młody, przecież wiesz, gdzie jest lodówka’.
Żyłka lekko mi zadrgała, piwo stanęło w przełyku, gaz podleciał do nosa, a oczy zaszły łzami. Bardzo chciałam krzyknąć po Piotrka, ale podczas, gdy ja się dusiłam, on był na drugim końcu Polski. Na drugim końcu Polski, kiedy Kurek był w MOIM TELEWIZORZE!
O w chuju.
‘Ale nie zapomnij o MONTEEE!’
W tym momencie wyplułam całe piwo na kołdrę i ryknęłam takim śmiechem, że w najbliższej kopalni musiało dojść do tąpnięcia, a mnie wywaliło pierw z kapci, a potem z łóżka na ziemię. Pal sześć, że boleśnie obiłam sobie cycki, było warto. Bo Drób. Drób w reklamie. Drób w reklamie Monte.
MONTE.
Parsknęłam śmiechem po raz pierdylionowy, czując, że żebra bolą mnie mocniej, niż po ‘kanapce’, którą jeszcze w Spale urządzili mi Zbychu z Igłą i Kubą. Ale walić! Czy znajdę tę reklamę w Internetach?
Śmiesznie mi, Boże.

* * *

- Pola, bo ty jesteś kobietą, co nie?
Nikt chyba jeszcze Dzikowi nie pogratulował spostrzegawczości. Pozwólcie, że i ja tego nie uczynię, tylko wrócę do ręcznego poprawiania rozkładu najbliższych dni na kilkunastu kartkach, bo ktoś – wujek! – nagle uznał, że zwoła konferencję zaraz po śniadaniu, gdzie wcześniej była przewidziana wideo analiza, a z kolei ją wcisnął w wolny czas po siłowni.
Także w normie, ciśnienie znów mam 170/100.
Przynajmniej głąby, którzy bardzo powoli zjeżdżają do Katowic, trzymają formę. A więc wracając do Miśka…
- Im więcej czasu z wami spędzam, tym coraz bardziej w to wątpię.
- A mimo to palisz cienkie fajki i pijesz smakowe piwo.
- Nie będę pokazywać palcem, kto jeszcze niedawno zachwycał się malinowym Redd’sem.
- Myślałem, że to sok. Smakował jak owocowe siuśki z gazem!
A po trzech puszkach ukradł mi odżywkę do włosów i natarł nią brodę Marcina.
- Przez ciebie teraz Możdżon podbiera mi kosmetyki. Jeszcze w Toronto testował krem pod oczy.
- I co?
- No ‘co’? Wtarł go w całą twarz! A przynajmniej w miejsca, gdzie jej włochacz nie pokrywa. Wolę nie myśleć o najbliższych promocjach w Rossmannie. – Pokręciłam głową i odłożyłam kolejną kartkę na stos ‘poprawionych’. – Tak więc uznajmy rozświetloną cerę Marcina za wystarczający dowód na to, że czasem mnie przez was jaja bolą.
Miśka to bardzo rozbawiło. Do tego stopnia, że wziął drugi długopis i na wszystkich planach zaczął rysować karne kutasy.
- Hehe, śmieszne.
- Masz, tutaj narysuj największego. – Podsunęłam mu pod nos jedną z kartek.
- Okej. – Cóż za sprawna ręka! A jaka wspaniała kreska! – Dla kogo to będzie?
- Dla ciebie. Możesz już sobie wziąć.
Uśmiechnęłam się pięknie i zbierając wszystko ze stolika, ruszyłam w stronę recepcji, co by poprosić panią Żaklinę o to, by wieżowcom razem z kluczami rozkład jazdy wydawała, bo mi się za nimi biegać nie chce.
A propos biegania za kimkolwiek, Dzik mi się do tyłka przyczepił.
- Wiesz co, Pola, ja tu z tobą o ważnych rzeczach próbuję rozmawiać! – oznajmił mi nagle. Mruknęłam mu „mhm”, przeglądając po raz ostatni wszystkie kartki. – Pola!
- Ależ ja cię słucham. Ważne rzeczy – powtórzyłam.
- No. Ważne. Takie… W temacie związku.
A niech go Rezende zchellenguje, aż się kartką zacięłam!
Posłałam Kubiakowi pełne wyrzutu spojrzenie, ciumkając kciuka, którego prawie straciłam. No czy jego do reszty przetruchtało, że przychodzi z takim problemem do MNIE?
- Koleś, jedyny związek w jakim byłam, to harcerski, gdy miałam dziesięć lat. Choćbym chciała, to nie pomogę. A teraz wybacz, ale zaraz wykrwawię się na śmierć.
Chciałam go wyminąć, ale ryknął mi „no ale Poooolaaa!”, a jak oni mi wyjeżdżają z tym „no ale Pooolaaa!”, to mnie słabość bierze. Serio, to ich jawny akt desperacji, a wtedy czuję, że żodyn im nie pomoże tak, jak Pola. Żodyn!
Co w sumie jest fajne, no ale gdzie ja mam w kontrakcie napisane „dba o związki reprezentantów”? Jakby ciche dni w winiarskim raju mi nie wystarczyły, to jeszcze w runie leśnym coś chyba nie gra, bo Dzik ma minę dość beznadziejną.
- Toć nie o poradę w kwestii związku tyczy, tylko o babskie zrozumienie. Bo ja już nie ogarniam.
Halo, czy my przypadkiem przed chwilą nie doszliśmy do tego, że okej, mam swoje babskie odpały, całkiem widoczne cycki i Ashton Kutcher totalnie mnie kręci, ale poza tym to dla mnie istnieje pięć kolorów i oddałabym wszystko za możliwość sikania na stojąco?
Zaczęłam panicznie rozglądać się za jakimkolwiek ratunkiem. Najlepiej za kimś, kto w te babskie sprawy umie. Piotrek taki! Toć nikt tak dobrze nie rozrysował Gregorowi przebiegu kobiecego cyklu, jak Nowakowski. Ale jego tu nie ma.
To już kolejny raz, gdy Pita brakuje w momentach, w których bardzo mocno go potrzebuję. Niedobrze, Olszewska, niedobrze!
- Ale ja nie umiem… - wybełkotałam rozpaczliwie i wydęłam dolną wargę.
- Ty mi po prostu powiedz, czy jak dziewczyna, niby dla zabawy, zaczyna myśleć nad imionami dla waszych dzieci, to znak, że próbuje mi coś zasugerować? To znaczy, czy powinienem domyślić się tego, czego ona ode mnie oczekuje, abym się domyślił, tylko nie chce wyjechać mi z tym wprost, bo wie, że… jakby to ująć… nie i chuj?
Patrzyłam jak Misiek się produkuje i stara przekazać mi tę jakże skomplikowaną treść,  nie mogąc wyjść z podziwu, że on tak serio-serio. W sensie, że tak serio-serio gada do mnie jak do debila. Albo do baby, której mógłby zranić jakiekolwiek macierzyńskie instynkty. Znaczy, ja to doceniam i w ogóle szacun za starania, ale umówmy się, nie ze mną te numery.
Przynajmniej zakończył swój wywód po miśkowemu. Ale cóż mogłam mu odpowiedzieć?
- Tak.
- Kurwa.
- Niezbyt ładne imię dla dziewczynki.
Popatrzył na mnie tak, jakbym odebrała mu całą nadzieję. A ja tylko błyskawicznie przeanalizowałam wszelkie znane mi zachowania moim kuzynek, ciotek, koleżanek i tym podobnych, i dałam mu to, czego chciał!
- Pola.
- O widzisz, Pola brzmi o wiele lepiej!
Wywrócił oczami.
- Nie nazwę córki ‘Pola’.
- A co jest nie tak z tym imieniem? – Uniosłam brew, nieco bardziej skupiając się na rozmowie z Michałem.
- Pola kojarzy mi się z wredotą z zimnym sercem, która wiecznie na wszystko narzeka i ma wyjebane na cały świat – odparł, uśmiechając się przy tym tak uroczo, że tylko prychnęłam.
- Tu mnie boli. – Popukałam palcem w serduszko, na co wyszczerzył się już tak szeroko, że mogłabym mu z buta zasadzić i by pasowało. – Pola to imię prawdziwej fajterki, która wie, czego chce, jest uparta, ale szanuje zdanie innych… I ma swój oryginalny styl bycia. Aha, i nie jest wredna, to biegła ironia.
Wywrócił oczami z miną pt. „kurde, uruchomiłem ją”.
- Dobra, nazwij ją Ania, albo Julka. Po co być oryginalnym?
- Jak będę chciał być oryginalny, to jej Dżesika dam!
Zastanawiające. Tak samo, jak inny fakt.
- Wiesz, że od kilku minut gadamy o imieniu dla córki, której ponoć nie planujesz?
To Miśka bardzo zafrasowało. Podrapał się po głowie, potem potarł policzek dłonią, a na końcu skrzywił się, patrząc na mnie.
- No bo nie planuję. – Zabrzmiało jak przekonywanie samego siebie. – Jeszcze nie…
- Mhm…
- Stara, my mamy po dwadzieścia cztery lata, to za wcześnie! – Podrzucił rękoma, a okulary mu zaparowały. - Nie jestem gotowy na gówniarza! Sam nim jestem! A tototo? Beczy co chwila i za chuja nie wiesz, o co mu chodzi. I małe to takie jest. No przecież wziąłbym w jedną rękę i koniec! Dżem! Marmolada!
- Byłabym wdzięczna, gdybyś nie mieszał do tego jedzenia. Nie jadłam jeszcze śniadania.
- Pola.
- No co?
Parsknął powietrzem raz i drugi. To ja też parsknęłam, raz, i drugi, i trzeci nawet. Czy ja wyglądam, jakbym pragnęła zrobić użytek ze swojego układu rozrodczego, że przyłazi z tym do mnie? No kurde, no. Z Winiarem niech sobie pogada, nad nim też wisi widmo pieluch. Tylko takie bardziej rzeczywiste, a nie nakręcane tym, że „o rany, kiedyś tam będę ojcem!”.
Hej, tak właściwie, to to genialne nawet jest!
- Nie chcę gadać o tym z Winiarem. Chcę gadać o tym z tobą.
- Ale on ma drugiego dzieciaka w drodze. I ładniejsze oczy. A ja tylko kredyt studencki do spłacenia i zero pojęcia o planowaniu rodziny.
- To prawie tak jak ja!
Posłałam mu bardzo, ale to bardzo znaczące spojrzenie. Westchnął w odpowiedzi.
Dobra, myśl, Olszewska, zanim cię ten wzrok zbitego psa do grobu zaprowadzi. Jak się postarasz, to umiesz w babskie sprawy. No, dajesz. W imię Opry, Joanny D’Arc i pani Krystyny ze szkolnego sklepiku!
- Wiesz, Misiu… Może nie chodzi o to, żeby te dzieci były już teraz-zaraz, tylko za jakiś czas?
- To po co mówić o tym właśnie teraz?
- No… Baby tak mają. Lubią planować na kilka lat do przodu, żeby być już na to przygotowane. Czy jakoś tak. – Podrapałam się po głowie. - Na przykład moja babcia Konstancja już teraz planuje, że na jej pogrzebie miejscowy chór zaśpiewa „Na jednej z dzikich plaż”. Tylko, że babcia Konstancja to twarda sztuka i pożyje jeszcze z pięćdziesiąt lat, a ostatnio przerzuciła się na amerykański rap, więc obawiam się zmian w testamencie. Czaisz?
Widzę po minie, że nie.
- Chodzi o to, że kobiety… - Och, Olszewska, weź już skończ. – Że MY często zmieniamy zdanie.
- A myślisz, że w tej kwestii można je zmienić?
- Szczerze? – Nie, skłam mu, właśnie po to do ciebie przylazł, idiotko. – Nie. Bo w tej kwestii, Misiu, chyba chodzi o to, żeby upewnić się, czy masz wobec niej poważne zamiary.
Ja walę, jak mnie głowa zaczęła boleć. Nigdy, ale to nigdy mój mózg nie pracował na takich obrotach. Nawet po striptizach w Spale!
I jakby tego było mało, Michał mi się zbulwersował.
- No nie pierdol mi tu, że moja dziewczyna – wstaw wykrzyknik - że moja Monia – wstaw drugi wykrzyknik -, po tylu latach związku myśli, że nie mam wobec niej zamiarów!
Opuszkiem palca ostentacyjnie starłam kroplę śliny z policzka.
- Poważnych?
- Obiecałem jej remont kuchni!
- Tak trzymaj. – Uniosłam oba kciuki i wywróciłam oczami. – Tylko, żeby nie odebrała tego źle, gdy uklękniesz, aby położyć kafelki.
Chyba w końcu zaczyna żałować, że nie poszedł z tym do Winiara.
- Misiu, a czy nie najlepiej byłoby po prostu porozmawiać o tym z Monią? – zasugerowałam, gdyż jak to mawia klasyk „warto rozmawiać”, a to chyba dość logiczna opcja.
- To nie podlega żadnej dyskusji, po prostu chciałem, jakoś się na to przygotować, uspokoić, cokolwiek… - Buchnął powietrzem i wzruszył ramionami. – Pierwszy raz w życiu zaczynam czuć prawdziwą, dorosłą odpowiedzialność za coś, czego nawet nie planuję, a co już teraz mnie przeraża. Chwytasz?
Nie chwytam, chociaż się staram. Czy to wystarczy?
Chyba nie, więc pokiwałam głową i wysiliłam się na jako-taki uśmiech.
- Pola, ale jakby co, to tej rozmowy nie było, dobra? – spytał nagle. Popatrzyłam na Miśka trochę zdumiona i zamrugałam kilkukrotnie z niezrozumieniem. – Dobrze wiesz, że ja nie z tych wylewnych, co to na żale przychodzą.
No jakby nie patrzeć, to by się zgadzało. Tym bardziej, że jeszcze się nie zdarzyło, aby Kubi sam z siebie przylazł i zasygnalizował, że ma z czymś problem. Oczywiście nie podlegały temu zagubione skarpetki, za małe koszulki i brak płynu do soczewek. Po prostu Misiek raczej chojrakuje, niż trzęsie przed czymś portkami, ot prawda powszechnie znana.
- Okej, pod warunkiem, że już nigdy nie przyjdziesz do mnie z podobną sprawą. Bo z kolei ja nie jestem z tych, co potrafią pomóc.
Kiwnął głową, uśmiechnął się w swój najfajniejszy sposób i wystawił w moją stronę żółwia. Zbiłam. Toż to Misiu!
- O, idzie nasza gwiazda! – zawołał już zupełnie wesołym tonem i kiwnął w stronę wejścia do hotelu. Odwróciłam się i od razu ścisnęło mnie ze śmiechu. – Ty, nie zapomniałeś o czymś?
- O czym? – Kurek nawet walizek nie odstawił, tylko spojrzał na nas spanikowany.
Zerknęłam na Miśka, Misiek mrugnął na mnie…
- O MONTE!!!
Przysięgam, ta reklama nigdy mi się nie znudzi. Co ja poradzę, że jest taka śmieszna? I Kurek też jest w niej śmieszny. Nie umiem myśleć o niej bez siurkania ze śmiechu. Poza tym, halo, to Kurczak i kolejny powód, aby kręcić z gnoma bekę.
A rzeczony gnom tylko wywrócił oczami i rzucił torby na ziemię.
- Że też go do reklamowania KFC nie wzięli. – Popatrzyłam na Miśka, a ten stłumił parsknięcie śmiechem. – Kurczak reklamujący kurczaki. Dla mnie to nawet ma sens.
- Ewentualnie mogliby go zrobić twarzą polskiej fermy.
- Misiek, nie prowokuj mnie do żartu o jajkach.
- Okej. Podrzucę to Zbychowi.
Stłumiłam parsknięcie śmiechem i spojrzałam na Kurka. Szczęśliwy to on nie jest, a przecież tak rzadko bawi mnie jego widok!
- Ale zabawne, doprawdy, uśmiałem się jak nie wiem. – Wykrzywił się w sztucznym uśmiechu, co dodało mu jakieś milion do idiotycznego wyglądu, zwłaszcza z tymi zaczerwienionymi ze złości uszami. – Czekam na więcej.
- Nie bądź taki chciwy, nie wszystko na raz – odparłam. – Ale skoro tak prosisz…
- Wręcz błagam, dowal mi, bardzo tego pragnę. Dawno nie czułem, jak ktoś wyciera mną podłogę.
Co on jakiś taki dziwny i zupełnie nie-kurczakowaty? Rzekłabym, że wręcz zimny, jakby go dopiero z biedronkowej chłodziarki wyciągnęli. Znaczy, mieliśmy tego zalążki jeszcze w Kanadzie, ale, jak widać na załączonym obrazku, tylko mu się rozwinęło.
Przecież normalnie odparowałby mi jakimś sucharem, albo w mało przekonujący sposób kazał banany prostować. A on? Fuknął, że nie ma humoru na żarty z Monte, odebrał klucz do pokoju i polazł do wind.
Także tego…
- Coś ty mu zrobiła? - Michał stanął obok mnie i pomógł mi podnieść gębę z podłogi.
- Jak babcię kocham, Misiu, ale tym razem to naprawdę nie ja.

* * *

Zgadnijcie, komu ściągnęli zakaz halowy!
Muszę przyznać, że jestem bardzo wzruszona okazaną mi przez wujka i Anastasiego łaską. I chyba muszę Gardo na piwo zabrać, bo coś mi się wydaje, że miał duży wpływ na tę dwójkę. No bo przecież istnieje ryzyko, że znów się na Rezende Juniora rzucę, i co wtedy? Jebs-bebs, młody poskarży się tacie, tata rzuci słuchawką, pójdzie do FIVB i nas wypieprzą z Ligi Światowej! Taką wiarę we mnie mają ci ludzie. Serio myślą, że będę tracić czas na Bruno? Poza tym hej, ja dwa razy tej samej osoby wpierdolu nie spuszczam, bo jak do tej pory ten jeden raz w zupełności wystarczał. Junior musiałby być naprawdę skończonym deklem, by przyjść po dokładkę.
Ale na szczęście z Brazylią gramy na samym końcu.
A na pierwszy ogień w Katowicach mecz z Kanadą.
- Ech, ech, ech.
Ja Pitunia bardzo kocham, ale przysięgam, że jak nie zmniejszy częstotliwości wzdychania mi nad uchem do jednego „ech” na minutę, to wstanę i pójdę oglądać mecz w kwadracie z Gumą i Jarskim. Chociaż może lepiej nie, bo tam jeszcze Kurczak sterczy, a ja naprawdę zaczynam się go bać.
Czaicie? Ja. Kurczaka. Świat się kończy!
Przynajmniej jest w dwunastce i coś tam próbuje grać na zmianach, więc z kolanem chyba lepiej, a nie gorzej.
- Eeeeech.
Wracając do Piotrusia, to z kolei ta kaleka siedzi obok i ogląda mecz z perspektywy naszego stolika, bo po tym paskudnym skręceniu kostki z Kanady, AA jeszcze nie chce go wyciągać na boisko. Tym bardziej, że to mecz z Kanadą. Bądźmy szczerzy, Pitek przyda się na ważniejsze spotkania.
Chociaż chwila, bo mamy 25:25 w pierwszym secie.
- Czy oni mogliby w końcu przestać pierdolić się w tańcu i to wygrać? Proszę?
Najwidoczniej nie, bo Winiar właśnie pieprznął w aut. Po raz milionowy w tym secie.
- Ojej, kocham tę piosenkę! – wykrzyknął nagle Nowakowski. Nie, to nic, że mamy po 26 i Kanadę na zagrywce. Zaśpiewajmy najdebilniejszą piosenkę stulecia! – HEY, I JUST MET YOU!
- Kurwa.
- AND THIS IS CRAZY.
- Pit, proszę, nie.
- BUT HERE’S MY NUMBER!
- Spierdalaj.
- SO CALL ME MAYBE!
Warto dodać, że do swojego wykonania Pit dodał pełną choreografią, zawierającą słuchawkę z palców. Walnęłam facepalma, a nasi zdobyli punkt i kolejną piłkę setową.
- Wychodzi na to, że moje śpiewanie im pomaga – stwierdził Nowakowski. Zadarł głowę, co by chyba lepiej wsłuchać się w puszczaną przez Kułagę piosenkę. – Ale tego nie znam.
- I dzięki Bogusiowi.
Tak samo jak dzięki za to, że Zbychu swoim atakiem w końcu zakończył pierwszego seta. Przynajmniej pomponiary, które ciągle kręciły mi się za plecami, w końcu mogły wejść na boisko.
Ku uciesze Piotrusia.
- CHEERLEADERKI!
Spadam stąd. Porwałam od Oskara statystyki i poleciałam do chłopaków. Powystawiali witki do piątek, więc łaskawie je zbiłam, przy okazji obrywając jedną w czoło, bo nie chciało mi się do Możdżona skakać.
- Panowie, czy my zdążymy na kolację? – rzuciłam na powitanie. - Matko jedyna, Marcin, muszę pamiętać, żeby podrzucić ci krem do rąk, bo to było niczym oberwanie pumeksem.
Ale on mnie nawet nie słuchał. Żaden z nich! Bo wszyscy, którzy stali obok, czyli Zbychu, Kosa, Wiśnia i w sumie Możdżon też, byli zbyt wpatrzeni na to, co odgrywa się na boisku, by skupić się na tym, że wszyscy na raz zaczęli mnie odpychać i „szumieć”, żebym siedziała cicho.
- Niesamowite.
- Arcydzieło.
- Prawdziwa sztuka.
- Dlatego kocham reprezentację.
Wszystko tylko dlatego, że kilkanaście wygłodzonych lachonów w oczojebnych, odsłaniających pół dupy sukienkach, wyszło i zamachało pomponami. A przy okazji jebło salto w szpagacie, wylądowało na głowie i pewnie jeszcze gdzieś pomiędzy tym ugotowałoby obiad, gdyby piosenka się nie skończyła.
- Brawo! BRAWO! – Żeby Zbychu wkładał tyle siły w swoje ataki, co w klaskanie, to miałby 100% skuteczności. Wywróciłam oczami, a Bartman odwrócił się do mnie. – Apolonia! – krzyknął oskarżycielskim tonem i wskazał na mnie palcem. - Dlaczego nie możesz pracować w takich strojach, jak one?! – Kiwnął na uciekające pomponiary i podparł się pod boki.
- Bo stać mnie, żeby zakryć sobie dupę.
Machnął na mnie ręką i odszedł poszedł drugiego seta grać. Zostałam więc sama z Marcinem, bo go Wiśnia na boisku zastąpił.
- Jak już tak zaczęłaś o tym kremie do rąk, to chciałbym jeszcze porozmawiać o skórkach przy paznokciach.

* * *

Elo, elo, wygraliśmy trzy zero. I zdążymy na kolację, o ile Igła nie postanowi zrobić sobie zdjęcia z każdym człowiekiem, który przyszedł dzisiaj na mecz.
Ogólnie to poza pierwszym setem było bardzo w pytkę. Drugi set poszedł do osiemnastu, trzeci do dwudziestu, a Zbychu tak punkty uciułał, że aż MVP został. Znowu. Co wcale nie zmienia tego, że nie będę dla niego nosić zarzyganej cekinami sukienki z dekoltem do pępka. Dostał kolejny wazon, powinno mu wystarczyć.
Warte zaznaczenia jest też to, że Kurak zagrał całego ostatniego seta i nawet mu szło. Nie mam pojęcia, co go tak w ostatnim czasie podkurwiło i wciąż upieram się, że to nie ja, ale wyszło z tego kilka punktów, więc niech się tak jeszcze trochę powścieka. Byle nie wtedy, gdy jestem w pobliżu, bo jak ja się w końcu wścieknę, to sam dobrze wie co. A jak już nie pamięta, to mu chętnie przypomnę. O, tak zrobimy.
No, także Kurek, którego występ w Katowicach przez kolano stał pod znakiem zapytania, dzisiaj wlazł na zmianę i zagrał całego seta na przyzwoitym poziomie. A zmienił Winiara, od którego chyba nie dało się gorzej zagrać.
A propos Winiara, to właśnie stałam sobie przy naszym stoliku i obserwowałam całe to pomeczowe zamieszanie, gdy nagle coś mi się do nogi przykleiło.
- POOOOLAAA!
Nie sądziłam, że kiedykolwiek papa zacznie mi się tak cieszyć na czyjś widok. Ale pojawił się młody Winiarski w meczowej koszulce swojego ojca i aż sama się wydarłam.
- Heeeeeej! Czy to nie czasem mój ulubiony kolega?
- To ja! – krzyknął i wciąż obejmując mnie w udach, zadarł głowę. Wyszczerzyłam się najszerzej jak umiałam i poczochrałam te jego blond kudełki. – Pamiętałaś!
- Jasne, że pamiętałam. Twój stary ciągle przekazywał pozdrowienia od ciebie.
- Żebyś o mnie nie zapomniała i nie znalazła sobie innego kolegi.
- Więcej wiary we mnie!
Zmarszczył nos, więc go za niego złapałam, na co parsknął śmiechem i dźgnął mnie palcem w bok. Uch, co za mały, przebrzydły gałgan, przez którego mam ochotę poprosić Bartmana o strzelenie mi w łeb zagrywką. Przecież on mnie rozkłada na łopatki i sprawia, że z mojego zimnego serca zostaje tylko kałuża!
- Hej, Olo, a gdzie rodzice? – spytałam w końcu, gdy już wyczaił, że mam w torbie karmelowego Grześka i dokańczał swoją połowę. Warto się było tym zainteresować, biorąc pod uwagę chłodek, jakim mama i tata Winiarowie raczyli siebie w Spale. Ale w Kanadzie Misiek ciągle wisiał na Skype, a po powrocie pojechał do domu, więc spędzili w końcu trochę czasu razem.
- O tam o! – Młody wyciągnął rękę i wskazał mi kierunek, w którym istotnie, dojrzałam państwo Winiarskich. Złapałam Olka za rękę, co by paluchem nie wymachiwał, jednocześnie stwierdzając, że patrzę na zupełnie inne małżeństwo, niż to, które poznałam w Spale. – Mama zgrubła.
Istotnie, Winiarowa jest pełniejsza, ale też o wiele bardziej uśmiechnięta, co od razu rzuciło się w oczy.
E no, ładna rodzinka. Wygląda na to, że teraz już wszystko będzie klawo.
- Pola! – Olek nagle chwycił mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę boiska. – Chodź, poodbijamy piłkę!
Uśmiechnęłam się pod nosem i kiwnęłam głową.

* * *

Kazali mi zostać z Gardo i Oskarem na meczu Brazoli z Finlandią, aby dokonać obczajki rywala. No to siedziałam, obczajałam, kilka razy podsunęłam okulary na nosie środkowym palcem, gdy w pobliżu pojawiał się Junior, który upierdliwie patrzył się w moją stronę i ogólnie to się wynudziłam, bo to było naprawdę prędkie 3:0.
Tylko co mi z tego, jak musiałam dogadać szczegóły z organizatorem przed dniem drugim, a potem zwiewać przed cycatą panią z Polsatu Sport, która chyba za główny cel całej imprezy obrała sobie wciągnięcie mnie przed kamerę? Lata to takie za mną odkąd tylko przyjechaliśmy z chłopakami do Spodka i nie chce się odczepić. W dupie mam, że w tej kadrze jeszcze nigdy kobiety nie było i ludzie z pewnością chcą mnie poznać. Kurde, ale ja ich nie chcę poznawać, czy to takie trudne? Mam całą kadrę głąbów na głowie, wystarczy mi.
No. I nie dotarłam na tę kolację!
Tyle dobrego, że wieczór był ciepły i przyjemny, a z Angelo blisko na dworzec główny, gdzie mają całodobowego Maka.
Szczęśliwa i najedzona akurat wykańczałam frytki, gdy weszłam do hotelu. I to bez żadnych przeszkód w postaci czekającego na chłopaków tłumu fanek, więc koniec dnia całkiem na plus. No, prawie.
Zatrzymałam się z rurką między zębami praktycznie zaraz za progiem. Bo w głębi holu dostrzegłam Kurka. I to nie byłoby takie dziwne, gdyby Kurek był sam. Ale Kurek stał tam z dziewczyną!
Pierwsza myśl, jaka mnie uderzyła to taka, że laska musi być jakaś pojebana.
No nic, wzruszyłam ramionami i stanęłam przy windach, gdy kurkowa towarzyszka nagle się zbulwersowała i podrzuciła rękoma. Aż się zatrzymałam.
- Powiedz coś, Bartek! Rozmawiaj ze mną!
O stara, aleś se partnera do gadania znalazła.
- Cały czas z tobą rozmawiam i do niczego to nie prowadzi.
- Bo ty nie rozumiesz!
- I nie chcę rozumieć, dobra? – Kurczak podniósł głos, a mnie wcięło. – Powiedziałem ci już wszystko, co chciałem. Dzisiaj, i dwa dni temu i w styczniu też. Kiedy to w końcu do ciebie dotrze?
- Bartosz… - Panna o długich blond włosach wyciągnęła do niego ręce, jakby chciała się do niego przytulić, albo pocałować, cholera wie, ale Kurek złapał ją za nadgarstki i odsunął.
- Natka, pora, żebyś już poszła – odparł, a laska najzwyczajniej mu się rozbeczała. Westchnął ciężko, ale jej nie puścił. – Nie przyjeżdżaj do mnie do domu, nie przychodź na mecze, nie kontaktuj się ze mną. To naprawdę nic nie da.
- Tak po prostu?
- Nie ‘tak po prostu’. Tak, jak od pół roku.
Chyba to jakoś do niej dotarło, bo wyrwała się z jego uścisku i przez chwilę po prostu na niego patrzyła. Wtedy też poczułam się potwornie niezręcznie z tym, że tak sobie stoję i się im przyglądam, ale jeszcze nigdy nie widziałam na kurkowej twarzy takiego zrezygnowania pomieszanego ze zmęczeniem. Był też zupełnie innym Bartkiem, niż ten, który wczoraj przyjechał do Katowic.
A poza tym to wszystko działo się tak błyskawicznie, że mogłam powiedzieć, że najzwyczajniej trafiłam na zły moment.
Żeby było zabawniej, to Kurczak właśnie mnie zauważył. Doniczki z krzakami stały za daleko, żeby do nich wskoczyć i się schować, więc zaczęłam gwałcić przycisk przywołujący windę.
- Wrócisz, Bartek – odezwała się w końcu blondyna. – Znowu kogoś pokochasz, ale się zawiedziesz. Wtedy do mnie wrócisz.
Odwróciła się, tak, że wreszcie mogłam dokładnie zobaczyć jej twarz. Królową piękności bym jej nie nazwała, ale brzydka też nie była, choć w tamtym momencie oczy spłynęły jej na policzki i trochę spuchła, więc bardziej przypominała pandę na rauszu. Pospiesznie narzuciła torbę na ramię i krokiem tak szybkim, że z podziwem patrzyłam, jak nie zabija się o własne nogi, ruszyła w stronę wyjścia. Wyminęła mnie i wyszła z hotelu.
I tyle jej było.
No to zostałam sama z Kurkiem.
Podszedł bliżej, wsadził łapy do kieszeni spodni i odwrócił głowę w drugą stronę. Sytuacja staje się coraz bardziej niezręczna, a napiętą ciszę dopiero przerwało  – zupełnie niechcący – moje siorbnięcie. Jakby tego było mało, to wydulałam całą colę.
O! Winda przyjechała!
- Pola.
Zatrzymałam się w progu i spojrzałam na to nieszczęsne Kurczę, co to ostatnio jest jakieś takie dziwne i w ogóle nie do ogarnięcia. Serio, nawet mnie zdenerwować nie umie, co jest przykre w cholerę. Tak jak ta sytuacja, ta tu i teraz, gdy on się tak patrzy na mnie, jakby myślał o tym samym. A fajnie byłoby znów na siebie krzyknąć.
Chyba.
Nie wiem już.
- Przepraszam, że musiałaś przy tym być.
A może mi się po prostu już nie chce?
Pokiwałam głową i wykrzywiłam się w marnym uśmiechu.
- Następnym razem załatwiaj takie sprawy w mniej publicznym miejscu.

* * *

Nigdy nie należałam do osób, które się do czegokolwiek przywiązują. Ani do ludzi, ani do rzeczy, ani do miejsc. Od samego początku uczyłam się – bo wcale mnie tego nie nauczono -, że nikt ani nic nie będzie przy mnie na zawsze. No, może poza zrobionym w wieku osiemnastu lat tatuażem. Ale poza tym wiem, że nie jestem w stanie zatrzymać niczego na zawsze. Często słyszę, że mi na niczym nie zależy. Gówno prawda, zależy mi na wielu sprawach i wydaje mi się, że ostatnio wystarczająco to widać. Po prostu w ten sposób jest łatwiej godzić się z tym, że wszystko się kiedyś kończy.
Filozoficznie w chuj.
Tak mnie jakoś złapało podczas fajki na dobranoc. Szkoda tylko, że z jednej zrobiło się prawie pół paczki.
I chyba mnie Kurczak zainspirował do przemyśleń. Nie dość, że tak sobie rozmyślam o swoim życiu, czego zazwyczaj nie dokonuję, bo właściwie nie ma nad czym się pochylać, to jeszcze nie potrafi mnie to wkurzyć. W zasadzie nawet mi z tym dobrze. Trzeba sobie raz na jakiś czas podumać, co nie?
Strzepałam popiół i uniosłam kącik ust, bo mi się Olek przypomniał. Genialny dzieciak, uwielbiam go. Jeśli jest ktoś, kto potrafi wywołać we mnie tak cholernie dużo pozytywnych emocji i odczuć, to proszę bardzo – młody Winiar. Zabijcie mnie, ale nie potrafię gówniarza z głowy wyrzucić.
Tak jak wizji Kubiaka jako ojca gdzieś tam w odległej przyszłości.
I zapłakanej kurkowej panny.
I samego Kurka.
Ożeszjaciepierdolękurwamać.
Źle się dzieje. Czy mogą wrócić myśli na temat przemijania? Bo naprawdę wolę beczeć nad utraconą siatkówką, niż nad tym, że mnie Drób i te wszelkie anomalie wokół jego osoby zaczynają zastanawiać i chyba nawet obchodzić.
Boże, robota w tej reprezentacji wyciąga ze mnie to, co przez praktycznie dwadzieścia lat w sobie skutecznie tłamsiłam. I cała nauka obojętności zaczyna iść w las. Wystarczy tylko spojrzeć na rodzinkę Winiarskich, by przypomnieć sobie obrazek swojej rodziny, albo raczej jego brak. Z kolei rozmowa z Kubim tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że nigdy nie założę własnej. A jak skleję do kupy głupią gadkę Łomacza ze Spały, ze wszystkim tym, co mi w Kanadzie powiedział Pit i połączę to z moją relacją z Kurkiem, to – naprawdę – czeka mnie dwanaście kotów przy kominku.
Westchnęłam, wypuściłam dym z płuc, a z pokoju obok wylazł sąsiad-dwumetrowiec. Od razu mnie przyuważył, więc bez pytania przelazł między balkonami i usiadł obok. Wyciągnęłam w jego stronę dłoń z żarzącym się papierosem, którego chętnie przyjął. Oparłam głowę o ścianę, wpatrując się w jaśniejące światłami z centrum nocne niebo nad Katowicami.
- Dziewczynka.
Autentycznie się uśmiechnęłam.
- Olo będzie miał siostrę.
- Mogę doradzić w kwestii imienia – zaoferowałam wspaniałomyślnie, na co Michał spojrzał na mnie z pobłażaniem, ale i rozbawieniem.
- Nie nazwę córki ‘Pola’.
Co oni się tak wszyscy uparli?
- Bo co?
- Bo Pola kojarzy mi się… no… - No? No z czym? Z nieczułą potworzycą? - Z tobą.
Parsknęliśmy śmiechem w tym samym momencie, ale on oberwał jeszcze z łokcia. Nie, to nie. Pita namówię, to nazwie kota moim imieniem. Bo – umówmy się -, on nadaje się jedynie na kocią mamę.
- Czyli wszystko będzie dobrze? – spytałam, gdy już nieco się uspokoiliśmy, a Winiar oddał mi końcówkę papierosa na ostatniego bucha. – Poradzicie sobie?
- Jesteśmy rodziną.
Kiwnęłam głową. Chyba właśnie to chciałam usłyszeć.
Milczeliśmy jeszcze przez kilka długich minut. Nie miałam ochoty na gadanie. Zdecydowanie bardziej wolałam w ciszy palić papierosy z Michałem, słuchać chrapania Gumy i wmawiać sobie, że TO nigdy nie minie.
- Misiek, czy ja jestem jakaś spierdolona? – palnęłam nagle z fajką przy ustach.
A Michał spokojnie wypuścił dym i westchnął.
- Jesteś bardzo spierdolona.
Szczerze – nie spodziewałam się innej odpowiedzi.

________________________


Jakieś to takie niecyrkowe zupełnie, ale w sumie nie oczekiwałam, że po igrzyskach natchnie mnie na patologię. Tym bardziej, że miałam taką smuteczkowi muzyczną inspirację (i nie mówię o rozdziałowej piosence). Mimo wszystko starałam się, aby choć trochę pocieszyło po ćwierćfinale.
Mówiłam Wam już, że jesteście najcudowniejsze? Mówiłam, ale powtórzę: jesteście najnajnajnajnajwspanialsze-cudowniejsze-kochańsze!


Ściskam serdecznie każdą z osobna.

środa, 17 sierpnia 2016

we are giants

17.08.2015 22:03

Chłopaki, mimo wszystko jesteście źródłem nieskończonej inspiracji.
Pola za cztery lata powie Wam, że daliście dupy, ale powie to z miłości.
Ja z tej miłości ocieram łzy, biorę się w garść i otwieram Worda. 

A Wy trzymajcie kciuki!

piątek, 3 czerwca 2016

13. Mamy fun, czy nie?


Tak właściwie to oglądanie ostatnich dwóch meczów w hotelu miało swoje zalety. Mogłam leżeć w łóżku w piżamie, wpieprzać chipsy, popijać jakieś babskie piwo i przełączać kanał na kanadyjskie teleturnieje za każdym razem, gdy naszym coś się pierdoliło w głowach i zapominali, że piłka ma wpadać w pomarańczowe. O, dajmy na to taki mecz z Finlandią, który PRZEGRALIŚMY w tie-breaku. Ogólnie to ja wierzę, że to wszystko dlatego, że nie było mnie w hali, no ale weź wytłumacz to takiemu Andrzejowi. Krzyknie ci w twarz, że ‘MASZ SZLABAN’ i koniec tematu. Cóż, przynajmniej żaden z głąbów nie ucierpiał po tym meczu, bo gdybym jednak tam była, to cholera wie? Możdżon skończyłby bez brody. A tak to przyjechali, nie jakoś mocno przejęci stratą dwóch punktów, zjedli kolację i poszli spać.
Oczywiście uprzednio mnie wkurwiając.
Bo Winiar zapomniał torby z hali.
Jak go kiedyś trzasnę to zapomni jak się nazywa.
Bądź co bądź, dzisiaj na do widzenia wygrali 3:1 z Kanadą. Ponoć. Nie wiem, zasnęłam w połowie pierwszego seta, a jak się obudziłam, było już po wszystkim. Wiem tylko tyle, że zaraz powinni wrócić do hotelu, więc siedzę w lobby jako jednoosobowy komitet powitalny i czekam, aż mi Igła trąbnie, że ten jeden set to taki prezent dla gospodarzy. Sranie w banie, za tego tie-breaka z Finami obiecał mi 3:0.
O, zajechała karoca. Wysypują się księżniczki jedna po drugiej, a każda piękniejsza. Widzę na tych pyskach zmordowanych, że życie ich nie oszczędza i jak zaraz nie zjedzą konia z kopytami i nie walną się do łóżka, to będę tu miała zbiorowe napięcie przedmiesiączkowe (a czekolada w szufladzie tylko jedna i MOJA). Drzwi się otwierają, a na czele zakonu zawałowców dumnie walizeczkę ciągnie Wiśnia, czyli ten, co to na treningach tak się męczy, że już w meczach grać nie może. Rzuca mi „pis i joł” i idzie dalej, a za nim Guma tylko kręci głową i podnosi rękę na znak, że ‘szkoda gadać’. Czyli znów nie pograł. Reszta młotków jest już bardziej rozmowna, bo Ziomek to chociaż ‘cześć’ powiedział, choć wciąż twierdzę, że średnio mnie lubi, a Kosa oznajmił wszem i wobec, że wygrali.
- No co ty gadasz? Naprawdę?
Chyba chciał rzucić we mnie wodą, ale gdy wziął zamach, Możdżon wyrwał mu butelkę.
- Dziękuję, Grzeniu, strasznie chciało mi się pić.
- Siema, Pola! – krzyknął jeszcze w drzwiach Ignaczak.
- Siema, Krzysiu! I co? Bo na pewno nie trzy-zero?
Igła wywrócił oczami.
- Bo to był taki prezent dla gospodarzy.
To oni są tacy przewidywalni, czy ja naprawdę już tak dobrze ich znam?
- Apolonia, patrz tutaj! – krzyknął nagle Zbychu, machając statuetką dla najlepszego zawodnika. – M! V! P!
- Ładny wazon. Poproś Piotrka, to ci dmuchawców do niego nazbiera.
- Z tym to może być ciężko.
- Ale, że co się… MATKO Z OJCEM I TRZEMA SYNAMI, PITER!
A Piter, który właśnie wszedł do hotelu wspierając się o kulach, uśmiechnął się delikatnie i wzruszył ramionami.
- Zrobiłem sobie bubę – oznajmił z typowym piotrkowym spokojem. Posłał mi jeszcze jeden uśmiech, puścił oko i wyminął mnie, po czym zaczął kuśtykać w stronę wind. – Nie martw się, Poluś, do wesela się zagoi!
Wolałam nie pytać do czyjego, więc odwróciłam się z powrotem do Zbycha, żeby uzyskać jakieś wyjaśnienia. Ale wtedy akurat obok przechodził Kurek ze swoją miną oskubanego drobiu i torbami – jak mniemam – Piotrka. Uniosłam brwi w pytającym geście, ale tylko wzruszył ramionami i nawet na mnie nie patrząc, poszedł sobie.
Aha.
Gapiłam się na drzwi windy jeszcze przez dobrych kilka chwil, dopóki Zbyszek nie pociągnął mnie za rękaw bluzy, by spytać, czy dostaną jeszcze kolację.
- Jak ty w takiej chwili możesz myśleć o jedzeniu?!
- Głodny jestem – odpowiedział cicho i przesunął się nieco bliżej w stronę Kubiego. – Stary, nie lubię gdy ona tak się denerwuje.
Westchnęłam.
- Co się stało? – spytałam o wiele spokojniej, wskazując na miejsce, w którym zniknął Pit z Bartkiem.
- Nie oglądałaś meczu? – Nagle przy nas wyrósł Jarski. Wzruszyłam ramionami, pokręciłam głową, podrzuciłam do góry jakieś trzymane w ręce papiery, które nawet nie wiem czego dotyczyły i parsknęłam powietrzem. Kuba tylko wywrócił oczami. – Kostkę skręcił.
- Jak to skręcił? – stęknęłam.
- No… tak…
Zbychu postanowił, że mi zademonstruje na niewidzialnej kostce, którą wykręcił w powietrzu, dodając do tego oscarowe efekty dźwiękowe, jak wyglądał piotrkowy wypadek. Spektakularny. Skrzywiłam się i trzepnęłam go po rękach.
- A Kurak co? Okresu dostał?
- Po prostu jest wkurwiony.
- To synonimy, Misiu. Mnie bardziej interesują tego powody, a nie przypominam sobie, żebym to ja coś zrobiła.
Bo nawet nie miałam ku temu okazji.
- Chyba chodzi o to, co mu Sowa rano powiedział. – Kubuś podrapał się po swojej rudej głowie, a widząc moją minę, dodał: - Kolano.
Kolano.
Aha.
- No kolano, ma, nawet dwa. I co z tego?
- To, że go boli – sprostował Zbyszek. – Czy mogę iść już coś zjeść?
Złapałam go za bluzę, nim zwiał, nie tłumacząc wszystkiego i objęłam całą trójkę domagającym się wyjaśnień spojrzeniem.
Jarosz trzepnął facepalma i pokręcił ze śmiechem głową.
- Rany, Pola, ty kompletnie nie ogarniasz co się dzieje w twojej kadrze. Przecież Bartek nie gra od dwóch meczów!
Już miałam parsknąć, że wcale nieprawda i ogarniam wszyściuteńko, ale wtedy nad głową zapaliła mi się żarówka, że coś z tym kolanem już było. Że to nie byle co i że doktor Sowa wraz z Olkiem ze zmartwieniem powtarzali w ostatnich dniach bardzo często, że „kolano to” i „kolano tamto”. Ale nie mówili, że chodzi o kurkowe kolano! A i ja niezbyt się nim interesowałam. Chociaż…
Już na pierwszych treningach coś mu nie stykało i go oklejali.
I nawet przy tym byłam.
I… O matko!
Kurek zepsuł kolano!
Na amen!
- Ale co Sowa powiedział? – spytałam chyba zbyt przyjęta Kurkiem, jak na siebie. Szybko chrząknęłam i rozluźniłam swoją postawę, by wcale nie wyglądało to tak, jak wyglądać nie powinno. – W sensie, nie, żeby mnie to interesowało…
- Nie wiadomo, czy zagra w Katowicach.
Nosz w dupę palec…
- Macie jeszcze jakieś powalające newsy? Możdżon zmienia pozycję na libero?
- Nie, z moją głową na szczęście wszystko w porządku – mruknął mi gdzieś nad uchem Marcin i poszedł dalej. – Hej, Igła! Stówka, jeśli przejdziesz dzisiaj na balkon Andrei i zaczniesz udawać dziką kunę!
- Przyjmuję wyzwanie!
Nie wiem, czy powinnam martwić się pobudką w środku nocy, bo pokój Andrei jednego i drugiego znajduje się obok mojego, czy od razu udusić Marcina, a potem Igłę i wrzucić ich zwłoki do wózka z praniem. Choć może najpierw wypadałoby zainteresować się kostką Piotrka i kolanem Kurka. I sprawdzić, czy coś innego jeszcze się nie uszkodziło.
Poza mózgami tych debili. O nich wiem od samego początku.

* * *

Okej, to nie tak, że nie wiem, co się dookoła dzieje. To, że Kurek jest ostatnią łamagą i nawet własne kolano popsuł wiem. W końcu z jakiegoś powodu nie zagrał z Finlandią. Po prostu przedwczoraj wrócili po tym tie-breaku tak późno, a w ciągu dnia miałam tak mało czasu, że nie zdążyłam zarejestrować faktu, że z Kanadą też nie zagra.
I że z tym kolanem, to taka grubsza sprawa.
W sumie to od tamtej akcji z Rezende Juniorem nie mieliśmy zbyt wiele kontaktu. Właściwie to wcale. Kurczę! Rzeczywiście! Nie „rozmawialiśmy”, on nie oddychał moim powietrzem i nie dawał znaków swojej kurkowej egzystencji w postaci dodatkowych problemów! Jego NIE BYŁO! A to jest dziwne! Bo zazwyczaj jego jest dookoła o wiele więcej, niż wszystkich razem wziętych. Pomijam mój zakaz halowy, co od razu skracało czas z całą drużyną o zbiórkę, podróż do hali, spędzone w niej godziny i powrót do hotelu, ale…
O matko, on mnie unika!
Spokojnie, Pola, jeszcze się tym nie ekscytuj, to jest zbyt podejrzane. Na razie masz na głowie ważniejsze problemy.
Piotruś!
Cholera, mój biedny, kontuzjowany Pitek.
Szczerze? Oglądając mecz z Finami w telewizji, miałam dużo czasu na przemyślenia. Zwłaszcza w trakcie reklam między setami. Podczas jednej, w której dwie kumpele spotkały się na plotkach, aby przy okazji pochwalić się nowymi tamponami, zdałam sobie sprawę, że Nowakowski jest jedyną osobą (poza Kubusiem oczywiście) w tym wariatkowie, która nie powoduje wysypki na moim mózgu. Jest taką moją… przyjaciółką od tamponów. Tylko bez tamponów. Chociaż kto wie, jakie trudności postawi przed nami życie? Póki co, jego mordka totalnie rozjaśnia mi ciemność dupy, w której się znajdujemy.
Albo ja się znajduję. Chłopaki raczej nie narzekają.
- Ta zupa jest zimna.
- Rucy, zająłeś moje miejsce.
- Kurwa, Możdżon, posuń się!
- Dlaczego w tej restauracji nigdy nie ma wi-fi?
- Czy tylko moja zupa jest zimna?
- Kamera mi się rozładowała.
- Modżon, do cholery, powiedziałem, żebyś się posunął!
- Winiar, spierdalaj od mojej zupy!
Nieważne.
Wiedziałam, że lepiej będzie pójść wcześniej na śniadanie. Ale nie, zachciało mi się być miłą dla głąbów, bo to ostatnie takie luźne śniadanie w Kanadzie i w ogóle. No i mam. Jeszcze jedno kopnięcie mnie pod stołem przez Kosoka, a będzie wyjmował widelec z oka. Tylko jeszcze nie wiem z czyjego, bo Marcin swoimi łokciami wkurwia nie tylko Kubiego, przez co od dobrych kilku chwil próbuję wcelować jajecznicę do ust i nie mogę.
Poza tym mam wrażenie, że Zibi zaraz wsadzi Winiarowi łyżkę w dupę.
- Ech, tęsknię za mlekiem od polskiej krowy – westchnął Michał i wsiorbał do końca zupę mleczną.
- Dzień dobry, panowie! – Nagle ni to zza ściany, ni to spod stołu, ale obok naszego stołu pojawił się wujek Andrzej. Chłopaki przywitali się, a ja głośno chrząknęłam. – Pola! Dzwoniłaś do kierowcy?
- Dzień dobry – mruknęłam i sięgnęłam po filiżankę z kawą. – Ta, dzwoniłam. Będzie równo o jedenastej.
- I o jedenastej chcę was wszystkich widzieć przed hotelem! – obwieścił Andrzej. – Spóźnialscy nie jadą na wycieczkę!
A, bo zapomniałam powiedzieć. Na wycieczkę jedziemy! I to na taką porządną, z prawdziwego zdarzenia, a nie jakieś odwiedziny u konsula (swoją drogą moja noga już nigdy u żadnego konsula nie postanie). Będzie CN Tower, Niagara, jakaś winiarnia i coś tam jeszcze. Najważniejsze, że będzie okazja do pozbycia się głąbów, jeśli nawet w tym świętym dniu, jakim jest wolne, któryś mnie wkurzy. Albo zrzucę ich sponad trzystumetrowej wysokości, albo utopię w wodospadzie.
Także no… Dzięki, Miro. Za hajs PZPS baluj.
- Pola, stan osobowy wynosi dzisiaj dwadzieścia dwie osoby plus kierowca, pamiętaj o tym.
Już miałam kiwnąć głową, że zrozumiałam, gdy zapisane w głowie dane zaczęły mi świrować. Rzuciłam to, co miałam w rękach i zaczęłam liczyć wszystkich w restauracji, a potem porównywać z tym, co wyszło mi na palcach i ewidentnie rachunki mi się nie zgadzały.
Zawsze było nas dwadzieścia czworo!
- A gdzie Pit i Kuraś?
To zdecydowanie najmądrzejsze pytanie, jakie kiedykolwiek zadał Zbychu.

* * *

Tylko się nie wypierdol, tylko się nie wypierdol, tylko się nie… aaaaaa, kuźwa, sok się wylał! I dlatego po miesiącu wywalili mnie z pracy w kawiarni. Więcej kawy lądowało na tacy albo na ziemi, niż w ręce klientów.
Cóż, Pola Olszewska została stworzona do wyższych celów.
Dlatego właśnie niosę śniadanie dla dwóch osób do pokoju 3420. Po prostu uznałam, że im się należy. Pituś biedny leży pewnie z bolącą kostką i płacze w poduszkę, a Kurak jak znam życie wyje jeszcze mocniej nad swoim kolanem. Jednym słowem: szpital.
A poza tym postanowiłam Drobiowi trochę odpuścić za tę akcję z Juniorem.
No więc stanęłam przed pokojem tych kalek z wielką tacą w rękach i stwierdziłam, że mam problem polegający na braku wolnej ręki. Kopać w drzwi nie chciałam, bo mnie rodzice kultury nauczyli, więc gdy ocieranie się o nie tyłkiem i ramieniem nie przyniosło skutków, westchnęłam i zapukałam czołem.
Skrzywiłam się, ale już dosłownie po chwili stał przede mną mój ulubieniec, co to nie uszy, a anteny ma do łba przyczepione.
- Cześć? – zabrzmiało trochę jak pytanie.
- Cześć? – zabrzmiało trochę jak „nie mam pojęcia, co robię”. – Śniadanie wam przyniosłam, bo nie przyszliście ze wszystkimi.
Uniósł brwi tak wysoko, że czoło zaczęło mu się na karku kończyć. Przez chwilę gapił się na mnie, jakbym co najmniej siedziała goła na prawdziwym kanadyjskim łosiu, ale po chwili przesunął się i otworzył szerzej drzwi.
- PITUŚ!
- POLCIA!
To jest chyba jedyna osoba, która takim szczęściem reaguje na mój widok. Rzucił telefon, w którym jeszcze przed chwilą coś czytał, na ziemię i prawie poderwał się w moim kierunku.
- Leż, gałganie! – krzyknęłam, dostrzegając jego obandażowaną i oklejoną tejpami kostkę.
- Uściskać cię chciałem!
- No przecież już do ciebie idę.
Postawiłam tacę na błyskawicznie sprzątniętym przez Kurka stole i podeszłam do łóżka Piotrka, pozwalając mu na wyciśnięcie ze mnie resztek życia. Pitrkowa siła miłości potrafi zabić przez niedotlenienie, poważnie.
- To co dla mnie masz? – spytał, gdy w końcu mnie puścił i usadowił się wygodniej.
- Naleśniki z sosem klonowym, świeżo wyciskany sok z pomarańczy i sałatkę owocową. 
Słysząc ostatnią pozycję w swoim śniadaniowym menu, Piotrek spojrzał na mnie zza przymrużonych oczu z wyczekiwaniem.
- Tak, wygrzebałam całe kiwi.
Odetchnął głęboko i uśmiechnął się szeroko, gdy podałam mu talerz z naleśnikami, które zaczął od razu pochłaniać.
- Właśnie mieliśmy dzwonić po śniadanie – mruknął gdzieś za moimi plecami Kurczak. Wzruszyłam ramionami nawet na niego nie patrząc, a uśmiechając się w stronę szczęśliwego Pita.
- Już nie musicie. Tobie też przyniosłam.
Chwila ciszy przerywania mlaskaniem Nowakowskiego.
- Dzięki.
Usiadł przy stole, czyli totalnie poza moim polem widzenia i w ciszy zabrał się za jedzenie, bo tylko słyszałam stukanie widelca o talerz. No i tyle, z jego strony. Cisza. Czyli tak, jak przez ostatnie dwa dni, które upłynęły od meczu z Brazylią.
- Aleś się załatwił – mruknęłam, spoglądając na spoczywającą na poduszkach stopę Piotrka. – A zaraz mecze w Spodku!
Kurek chyba zakrztusił się naleśnikiem. Ups, uruchomiłam drażliwy temat. Brawo, Olszewska.
- Już mnie tak nie boli, będę żył i będę grał.
- A jak sobie coś naderwałeś?
- Nic sobie nie naderwałem, Poluś, ale bardzo rozczula mnie twoja troska. To troszkę tak, jakbyś naprawdę się o nas wszystkich martwiła. I to jest przesłodkie!
Hola, hola, hola, już nie popadajmy w takie skrajności. Piotrusia to ja kocham, ale nie poszerzajmy kręgu, który obejmuje moje zmartwienia w tej reprezentacji. Szanujmy się, ale bez przesady, moje serce jest zbyt małe, aby objąć uczuciami czternastu dwumetrowych facetów.
- Kupić ci dzisiaj jakieś pamiątki? – spytałam, chcąc jakoś zgrabnie odejść od tematu. – Coś ci trzeba?
- Magnes na lodówkę – odparł Pit z pełnymi ustami. A po chwili zamyślenia dodał: - I jakiś breloczek dla Oli.
- Się zrobi. Kurczak? Też coś chcesz?
- Eeee… nie. Dzięki. – Jakiś taki małomówny się zrobił. – Idę do Marcina po książkę.
Wstał i wyszedł. Ot tak, po prostu, jak gdyby nigdy nic.
Jeszcze przez chwilę patrzyłam się na drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Kurczak, nie bardzo ogarniając sytuację. Dziwny się zrobił. I to bardzo. Tak bardzo, że mnie samą zaczęło to porządnie zastanawiać, a przecież każdy wie, że Kurek to postać, która mnie tutaj najmniej interesuje, o ile w ogóle.
Znaczy… okej, może w ostatnich dniach troszkę łaskawiej zaczęłam na niego patrzeć, bo wiadomo. Niecodziennie facet rzuca się na jakiegoś kretyna, który przed wszystkimi próbuje zrobić z ciebie reprezentacyjną kurwę. Właściwie to starałam się o tym nie myśleć i wyprzeć tamten moment z pamięci, bo samo jego wspomnienie uruchamiało we mnie niezidentyfikowaną emocjonalną ebolę, która zamykała mi jadaczkę i sprawiała, że absolutnie wycofywałam się z życia towarzyskiego. Tym samym nie analizowałam też zachowania Bartka. A zachował się… łał. I to w MOJEJ obronie.
O rany, jak mi z tym dziwnie.
- Polcia, ale wiesz, że gdybyś to nie była ty, to zareagowałby zupełnie inaczej?
Odwróciłam głowę w stronę Piotrka i spojrzałam na niego nie do końca rozumiejąc, o czym do mnie mówi. Nowakowski wpakował sobie do ust wielgachną truskawkę i kiwnął w stronę drzwi.
- Kuraś.
- O czym ty do mnie rozmawiasz?
Pit westchnął.
- Bruno to głupek, często rzuca durnymi komentarzami, ale tym razem przegiął. A, że uwziął się na ciebie… Nie mógł tego tak zostawić.
Wtedy wszystkie trybiki w mojej głowie wskoczyły na odpowiednie miejsca. No tak, zapomniałam, że mamy z Piotrkiem ustawione te same fale nadawania.
- Mógł.
- Nie, Polcia, nie mógł.
- Ale po co to było? – Zmarszczyłam czoło i usiadłam po turecku, bliżej Piotrka. – Prawie zaszkodził nie tylko sobie, ale całemu zespołowi. Byłoby warto? Nie sądzę. Poradziłabym sobie sama i nikt nawet nie musiałby o tym wiedzieć. A jakby mieli już kogoś wywalić, to mnie, żadna strata. Lepiej pozbyć się jednej osoby ze sztabu, którą każdy może zastąpić, niż zawodnika, któremu mało kto dorównuje w kraju.
- Po pierwsze: nie poradziłabyś sobie sama. Po drugie: nikt nie będzie obrażał jedynej kobiety w naszym męskim gronie. A po trzecie: Pola, co jak co, ale ciebie nikt nie może tutaj zastąpić.
- Piotruś…
Ale Piotruś uśmiechnął się tak, że nawet nie miałam odwagi mu zaprzeczyć. Wydęłam dolną wargę i przygasłam.
- Przecież my się nawet nie lubimy!
- Jasne. I dlatego on prawie pobił Juniora w twojej obronie, a ty przyłazisz do nas ze śniadaniem. Jeszcze tydzień temu omijałaś nasz pokój szerokim łukiem, a sprawdzając listę obecności wszystkich wyczytywałaś po imieniu, a tylko Bartek nazywał się ‘numer sześć’. Polcia, taką ściemę to ty Igle możesz puszczać, ale nie mi.
Kocham go, ale tak bardzo nienawidzę.
Bo jeśli tak to wygląda, to chyba jednak sama wskoczę do Niagary, zamiast wrzucić do niej któregoś z chłopaków.
- Kij ci w cyce, Nowakowski.
- Takie przyjemności to po wygraniu turnieju.
No i jak ja mam się na niego złościć? Totalnie nie potrafię.
- To jak już tak wszystko wiesz, to może mi powiesz, dlaczego ten kurzy półmózg mnie unika?
- Bo się wystraszył – odpowiedział gładko Nowakowski, oglądając swoje paznokcie.
- Wystraszył?
- Ano.
- Niby czego?
- No właśnie tego, jak zareagował.
- Pit, jaśniej, proszę cię.
Wywrócił oczami i prychnął, bo przecież dla niego to wszystko jest takie jasne jak słońce. Ale ja nie myślę jak typ faceta, którym jest Nowakowski. Ja myślę jak facet, który jest kobietą.
- Przecież to oczywiste! Bartoszek zachował się dość… jakby to ująć… wybuchowo, przez co mogło to wyglądać tak, jakby próbował ochronić coś… hm… ‘swojego’. Przecież nawet Bruno to zauważył!
- Eeee…
- No. A że chodziło o ciebie, a ty przecież bartkowa nie jesteś, to on się boi, że ty to tak weźmiesz bardzo do siebie iiiii… i znowu będziesz na niego cięta. A on nie lubi, gdy jesteś na niego cięta. On lubi… ummm… no… ciebie lubi.
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Chwila, gdzie moja szczęka? Aha, gdzieś pod łóżkiem. Oczy mi uschły. Prawa ręka złożyła się do wpierdolu.
- Co kurwa?
- No o tym właśnie mówię!
- I on ci to wszystko powiedział?!
- Bartek? W życiu! – Piotrek energicznie pokręcił głową. – Przecież wtedy bym ci o tym nie opowiadał!
Rozluźniłam pięść.
- To wszystko to moje własne, osobiste obserwacje dokonane na obiekcie, który znam od kilku ładnych lat. Do tej pory na kilkadziesiąt takich diagnoz pomyliłem się tylko raz, ale wtedy chodziło o rozróżnienie biegunki od zwykłego zatrucia alkoholem. Po prostu zawsze sądziłem, że biegunka to jak wychodzi górą, a nie dołem i…
- Oszczędź mi szczegółów. Nie chcę wiedzieć, jak to się skończyło, serio.
- Ale jak kiedyś się strujesz, to nie proś mnie o pomoc, bo mogę podać ci nie te leki, co trzeba.
- Na pewno zapamiętam. Możemy wrócić do tematu?
- A o czym rozmawialiśmy?
Boszzz…
- A! O Bartku! No. Także tak. To chyba wszystko. Tylko nie mów mu, że ja ci to wszystko powiedziałem, okej? Prawdopodobnie on sam jeszcze do tego wszystkiego nie doszedł.
Wzruszyłam brwiami i ramionami, na znak, że nie wiem co z tym zrobię. Dosłownie chwilę później drzwi pokoju się otworzyły.
Kurczak wrócił.
- Zmywam się na zbiórkę. – Wstałam z łóżka i poprawiłam zsunięte z nosa okulary. – To ten… Na razie.
Spojrzałam krótko na Kurka, który otworzył szerzej drzwi i wyszłam, nie oglądając się za siebie.
Już nie mogę się doczekać, aż pojedziemy do tej winiarni.

* * *

- Miałeś rację, ten burger bardzo poprawił mi humor.
Bo jak można być smutnym, mając pełen brzuszek, musztardę na ustach i jeszcze pół najlepszego na świecie hot-doga do zjedzenia?
Kuba z zadowoleniem pociągnął colę przez słomkę. W ogóle całe pół dnia zwiedzania Toronto spędziłam z Jarskim i Kosą, co było pomysłem nie najgorszym. Zarówno poziom hejtu, jak i pogardy dla większości przedstawicieli rodzaju ludzkiego miałam w normie. Jadłam, robiłam zdjęcia i wydawałam pieniądze, których nie miałam, a przy okazji w końcu myślałam o czymś innym niż kadra, mimo, że wciąż spędzałam z nią czas. Po prostu wszyscy byliśmy turystami. Nie było żadnej roboty, Ligi Światowej, dziwnych Kurków, ani niczego innego!
Tylko my i zajebiste, amerykańskie hot-dogi!
- O której mamy ten rejs?
Kosok jak zwykle musiał wszystko zjebać i sprowadzić nas na ziemię. Zerknęłam na zegarek i westchnęłam.
- Za piętnaście minut.
Kuba zarządził, że ruszamy tyłek z portowego baru. Całkiem pasowało mu przejęcie roli kierownika, a przynajmniej kierownika naszej trzyosobowej brygady. Jak na rudego, to radził sobie naprawdę klawo.
- Gotowa na rejs?
Posłałam Igle, albo raczej jego kamerze, kolejne spojrzenie, nakazujące mu odwrót i szybkie spierdalanie. Podejrzewam, że podobnych ujęć miał już całkiem sporo.
- Na rejs statkiem miłości? – dodał Dziku.
- A czy wy jesteście gotowi na wpierdol? Jak chcecie, to też może być wpierdol miłości. Nie ma problemu, abym włożyła jak najwięcej uczucia w prawego sierpowego.
- Mocne słowa jak na trzynastolatkę – odezwał się gdzieś za mną Możdżon. – Ale ubierz dziewczynko płaszczyk, bo się zmoczysz i będzie płacz – dodał i wsunął mi przez głowę jakiś niebieski worek na śmieci. – I kapturek sobie popraw, bo masz tył na przód.
- Nie mów mi jak mam żyć – mruknęłam, po czym wyszłam jako pierwsza z tunelu w stronę tarasu widokowego i jak uderzyło we mnie bryzą, to aż ten kapturek, co to go z przodu miałam, zawiało mi na twarz. – Udaję, że nie słyszałam tego śmiechu!
- Ej, idziemy na sam czub? – spytał Oskar.
- Jezu, tak! Tak! Tak! – krzyknął Igła. – Ziomek! Ziomek, dawaj na czub! Titanica zrobimy!
- Dobra, ale Pola robi za górę lodową.
- To był komplement? – zerknęłam w stronę Łukasza, na co się zaśmiał. – Udany, dziękuję!
No i pięknie. Przybiłam piąteczkę z Żygadłem, czyli jednak trochę mnie lubi. A potem Igła strzelił nam zdjęcie i straciłam panowanie nad swoim podziałem uwagi, bo jeszcze przed chwilą trzymał kamerę.
Nieważne. Zaczęto wpuszczać na statek, więc ruszyliśmy w stronę pomostu. Hyc! I już po chwili znajdowaliśmy się na pokładzie.
- Paaaarostatkiem w piękny reeeejs! – zaintonował Możdżi. - Statkiem na paaaaarę! W piękny reeeeejs!
- Marcin, ty to pasujesz na takiego bosmana – stwierdził Kuba. - Brodę masz, jeszcze ci czapkę na łeb wsadzić, fajkę dać i mógłbyś swoją łajbę mieć.
- Myślę, że wtedy wyglądałby po prostu jak młody Krzysztof Krawczyk. Tylko wyższy. I oczywiście przystojniejszy – dodałam, widząc wyczekującą minę Możdżona.
- Dziękuję, Polu. – Marcin zatrząsł brodą i chrząknął. – Kąąąpieloooowy kostium włóóóż!
- I na pokłaaaaadzie ciaaaało złóóóóż! – zapialiśmy we dwójkę.
- Proszę nie wychylać się za burtę! – krzyknął Marcin i pogroził komuś palcem. – Majtku Krzysiu, rób dużo zdjęć!
Parsknęłam śmiechem, a potem wszyscy równo polecieliśmy na barierkę, bo statek nagle ruszył, a my zamiast słuchać pani nadającej z głośniczka, śpiewaliśmy Krawczyka. Cóż, są priorytety!
Tak więc płyniemy sobie. Woda szumi, mewy latają dookoła, majtek Krzysiu wszystko nagrywa, rejestrując tę jakże porywającą przeprawę pod Niagarę i jest śmiesznie.
Dopóki nie podpływamy pod pierwszy z wodospadów. Bryza jest coraz silniejsza, woda daje po twarzy, żeby się porozumieć musimy do siebie krzyczeć, a Igła nie może poradzić sobie ze swoim płaszczem dementora. Jak już się ogarnął, to wszystko się uspokoiło, a gdy podpłynęliśmy pod drugi, znacznie większy wodospad, znów miał plecy gdzieś na głowie.
- Krzysiu, mamy fun, czy nie?
- Yes, I have fun!
- Pola, a ty masz fun?
- Yes, I don’t.
Nie no, miałam fun. Z nimi czasem się tak udaje, że któryś powie coś śmiesznego, inny dołoży coś od siebie i w sumie to fajnie z nimi czas mija. Także na plus, bo jak im słońce przygrzeje, to mają dobre fazy.
Czasami aż za dobre.
- Pola! Pola! Chyba widziałem delfina!
- Co ty, Paput, pierdzielisz? Przecież tu nie ma delfinów! – Podrzuciłam rękoma, ale skierowałam się do barierki, przy której stał Rucek.
- No mówię ci! Przed chwilą tu przepłynął!
- Słońce pewnie odbiło się od wody. Albo oślepiło ci mózg – dodałam, spoglądając w stronę wody. – Tu nic nie ma!
- Teraz!
Krzyk Zbycha utonął w szumie wody i moim własnym wrzasku. Bo nagle dwie pary rąk złapały mnie za nogi i asekurując pod biodrami, zaczęły przechylać przez barierkę. I tak mnie przechylili, że głowa dyndała mi pod sufitem dolnego pokładu.
- Dzień dobry – walnęłam po polsku do ludzi, który patrzyli jak jakaś głowa zwisa im za oknem. – Chłopaki, kurwa, to nie jest śmieszne!
- Widzisz delfiny? – krzyknął Kubi.
- Widzę swojego buta na twoim ryju!
- Nie słyszę! To miało być ‘proszę’?
- KUBIAK! Bo jak ci wyjadę z gonga!
- I co tam jeszcze?
- I ty, Możdżonie, przeciwko mnie?!
- Pamiętaj, że ja cię trzymam najmocniej!
Popierdoliło ich. Za dużo słonej wody się nałykali, albo słońce im przestrzeń między uszami wypaliło. Nie wiem! Sytuację uratowało dopiero dwóch gości z obsługi, którzy rzucili się z krzykiem (francuskim!) na chłopaków i zmusili ich do wciągnięcia mnie z powrotem na pokład.
A oni nie dość, że byli tym bardzo rozbawieni, to Łukasz jeszcze wszystko nagrał, a Igła zrobił zdjęcia.
- Czy was popierdoliło?! – wrzasnęłam, machając w powietrzu okularami, które prawie mi do wody wpadły.
- Chcieliśmy tylko, żebyś zobaczyła delfiny – wydusił z siebie Oskar.
- O stary, zaraz ci takiego delfina zrobię i to na…
- No już się tak nie denerwuj, no. – Marcin objął mnie ramieniem. – To taki żarcik był. Przecież bym cię nie puścił! No w życiu!
- Tylko dlatego, bo wiesz, że nawiedzałabym cię w snach – fuknęłam i zrzucając z siebie marcinową rękę, ruszyłam w kierunku drugiej strony pokładu. Byle jak najdalej od nich.
- Oj, Pola, no! Nie obrażaj się! – krzyknął Dziku. – Nie bądź baba!
- Jestem baba! Mam cycki i uczucia!
- No weź, wracaj do nas! – Rucek machnął do mnie ręką. – Już nie będziemy!
Tylko prychnęłam i stanęłam w miejscu, w którym nie było nikogo innego. Oparłam się o barierkę i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej, ignorując nawoływania chłopaków. I tak więcej mieli z tego śmiechu, niż żalu, bo powyciągali telefony i zaczęli robić mi zdjęcia.
Aż w końcu Marcin krzyknął, że stoję w niebezpiecznym miejscu.
- Zbliżamy się do małego wodospadu, Pola. Zaraz z twojej strony jebnie wodą.
- Tobie zaraz coś jebnie.
- Żeby nie było, że cię nie ostrzegaliśmy.
Wzruszyłam ramionami i wygodnie oparłam się o poręcz.
- Sranie w baaAAAAAAA!
No. Zmyło mnie. Od góry do dołu. Od lewej do prawej. Równo i dokładnie.
- A nie mówiłem?
Nienawidzę ich.

* * *

Kto jako pierwszy wyskoczył z samolotu i rzucił się na kolana, aby ucałować ziemię?
Kurczak, bo mieliśmy turbulencje. Nawet tybetańskie mantry Pita nie pomagały, Bartek prawie zszedł nam na pokładzie. Taki kozak przy Juniorze, bić się chce, a latania się boi.
No cóż.
Pomijając lot z dodatkowymi atrakcjami, JESTEŚMY W POLSCE! I prowadzimy w tabeli grupy B z sześcioma punktami. A za tydzień trzy mecze w Spodku. Wygląda to całkiem fajnie. Zwłaszcza z perspektywy wolnych trzech dni na walkę z jet-lagiem. I dla rodzin, oczywiście.
Tak więc praktycznie wszyscy z samolotu wpakowali się do samochodów i pojechali do domów. A Pola… A Pola stwierdziła, że nie będzie tracić czasu.
Pojechałam od razu do Katowic.

__________________________


Trzynastka. Pechowa? Nie wiem, ale chyba jakaś taka mało śmieszna.
I w ogóle.
Jeśli jeszcze tu jesteście i czekacie na nowe rozdziały, to jesteście super. Najbardziej super na całym tym świecie. Jesteście tak super, jak nasze chłopaki, które jadą do Rio.
I tak super, jak Kurczak tańczący z Kubim sambę.

PS. Dajcie znać, gdy Cyrk zacznie być bardziej historią Poli i Drobiu, a nie Poli i reprezentacji. Okej?



I pytanie do Was: Mamy fun, czy nie?