wtorek, 23 sierpnia 2016

14. Ale nie zapomnij o Monte.


Właściwie zawsze lubiłam Śląsk. Nie jakoś specjalnie, bo jako sopocianka z krwi i kości preferuję mniej zasyfione powietrze, ale jak każde miejsce – ma swój urok. Poza tym Śląsk, to dla mnie przede wszystkim lata spędzone w Sosnowcu. Wiecie, SMS i te czasy, gdy trener Kawka mówił, że Olszewska ma potencjał, tylko jęzor niepotrzebnie strzępi, za co dodatkowe dziesięć kółek wokół stadionu. No, fajny moment w życiu, nie powiem. Nawet wtedy, gdy kółek było dwadzieścia, a mnie w połowie wysiadało płuco od palonych po cichaczu fajek.
Cholerka, jak tak dobrze policzyć, to zaraz strzeli pięć lat od skończenia budy! Łał, zleciało. Może poza pierwszym rokiem, o którym sukcesywnie zapominam, a który leciał jak krew z nosa. Ale reszta? Śmignęła jak bartmanowa zagrywka.
Tak więc Śląsk, a ściślej – Katowice. Rozkopane, głośne, śmierdzące Katowice, na które widok z siódmego piętra nie robi żadnego wrażenia. Spodek stoi udekorowany jak choinka na Boże Narodzenie, z kominów leci dym, a szare budynki są po prostu smutne i handrogenne. Poza tym wszystko jest tu w remoncie, więc trzeba chodzić naokoło, a znając mój totalny brak orientacji w końcu tak się zakręcę, że znów w Sosnowcu wyląduję, tylko tym razem po złej stronie.
No i siedzę tak sama na tym Śląsku, bo głąby dopiero jutro zaczną się zjeżdżać i tak sobie myślę, że słabo mi bez nich i w jakieś stany refleksyjno-depresyjne popadam. Bo mi smutno i źle się robi, jak pomyślę o latach tu spędzonych, które poszły na marne. Mam za dużo czasu na myślenie, bo gdy żaden fajfus mi nie przeszkadza, to wszystko, co mam do zrobienia, robię szybciej niż zwykle. A resztę czasu, zamiast przeznaczyć na coś tak produktywnego, jak popołudniowa drzemka, albo posiadówka w saunie, spędzam na myśleniu! Nawet do fitness clubu poszłam z nadzieją, że zumba wytrzęsie ze mnie te kluchowate smęty, ale coś nie pykło. A tak to by mnie chociaż jeden z drugim zdenerwował, ciśnienie podniósł i od razu jakoś lepiej by było.
W dodatku Brazole łażą mi po hotelu od dwóch dni. Na szczęście jak do tej pory udaje mi się ich skutecznie unikać. W końcu wszystkie moje karki są w rozjazdach.
Ech.
Smutno mi, Boże.
Dogasiłam peta w popielniczce i uznając, że już wystarczająco podtrułam się prawdziwnym ślunskim ozonem i fajkami, a przy okazji podsumowałam swój smuteczek, wróciłam do pokoju. Walnęłam się na łóżko z butelką piwa i odkopałam w betach pilota, bo może coś ciekawego w telewizorni puszczą.
Niczym Tadeusz Norek, przebrnęłam przez wszystkie kanały, ale nic dla siebie nie znalazłam. Zostawiłam więc jakiś muzyczny program, bo akurat ten jedyny i prawilny Justin śpiewał. I tak podrygując nóżką do ‘Cry me a river’ popijałam Żywca na lepszy sen, póki piosenka się nie skończyła, a w jej miejsce wjechały reklamy.
‘Młody, przecież wiesz, gdzie jest lodówka’.
Żyłka lekko mi zadrgała, piwo stanęło w przełyku, gaz podleciał do nosa, a oczy zaszły łzami. Bardzo chciałam krzyknąć po Piotrka, ale podczas, gdy ja się dusiłam, on był na drugim końcu Polski. Na drugim końcu Polski, kiedy Kurek był w MOIM TELEWIZORZE!
O w chuju.
‘Ale nie zapomnij o MONTEEE!’
W tym momencie wyplułam całe piwo na kołdrę i ryknęłam takim śmiechem, że w najbliższej kopalni musiało dojść do tąpnięcia, a mnie wywaliło pierw z kapci, a potem z łóżka na ziemię. Pal sześć, że boleśnie obiłam sobie cycki, było warto. Bo Drób. Drób w reklamie. Drób w reklamie Monte.
MONTE.
Parsknęłam śmiechem po raz pierdylionowy, czując, że żebra bolą mnie mocniej, niż po ‘kanapce’, którą jeszcze w Spale urządzili mi Zbychu z Igłą i Kubą. Ale walić! Czy znajdę tę reklamę w Internetach?
Śmiesznie mi, Boże.

* * *

- Pola, bo ty jesteś kobietą, co nie?
Nikt chyba jeszcze Dzikowi nie pogratulował spostrzegawczości. Pozwólcie, że i ja tego nie uczynię, tylko wrócę do ręcznego poprawiania rozkładu najbliższych dni na kilkunastu kartkach, bo ktoś – wujek! – nagle uznał, że zwoła konferencję zaraz po śniadaniu, gdzie wcześniej była przewidziana wideo analiza, a z kolei ją wcisnął w wolny czas po siłowni.
Także w normie, ciśnienie znów mam 170/100.
Przynajmniej głąby, którzy bardzo powoli zjeżdżają do Katowic, trzymają formę. A więc wracając do Miśka…
- Im więcej czasu z wami spędzam, tym coraz bardziej w to wątpię.
- A mimo to palisz cienkie fajki i pijesz smakowe piwo.
- Nie będę pokazywać palcem, kto jeszcze niedawno zachwycał się malinowym Redd’sem.
- Myślałem, że to sok. Smakował jak owocowe siuśki z gazem!
A po trzech puszkach ukradł mi odżywkę do włosów i natarł nią brodę Marcina.
- Przez ciebie teraz Możdżon podbiera mi kosmetyki. Jeszcze w Toronto testował krem pod oczy.
- I co?
- No ‘co’? Wtarł go w całą twarz! A przynajmniej w miejsca, gdzie jej włochacz nie pokrywa. Wolę nie myśleć o najbliższych promocjach w Rossmannie. – Pokręciłam głową i odłożyłam kolejną kartkę na stos ‘poprawionych’. – Tak więc uznajmy rozświetloną cerę Marcina za wystarczający dowód na to, że czasem mnie przez was jaja bolą.
Miśka to bardzo rozbawiło. Do tego stopnia, że wziął drugi długopis i na wszystkich planach zaczął rysować karne kutasy.
- Hehe, śmieszne.
- Masz, tutaj narysuj największego. – Podsunęłam mu pod nos jedną z kartek.
- Okej. – Cóż za sprawna ręka! A jaka wspaniała kreska! – Dla kogo to będzie?
- Dla ciebie. Możesz już sobie wziąć.
Uśmiechnęłam się pięknie i zbierając wszystko ze stolika, ruszyłam w stronę recepcji, co by poprosić panią Żaklinę o to, by wieżowcom razem z kluczami rozkład jazdy wydawała, bo mi się za nimi biegać nie chce.
A propos biegania za kimkolwiek, Dzik mi się do tyłka przyczepił.
- Wiesz co, Pola, ja tu z tobą o ważnych rzeczach próbuję rozmawiać! – oznajmił mi nagle. Mruknęłam mu „mhm”, przeglądając po raz ostatni wszystkie kartki. – Pola!
- Ależ ja cię słucham. Ważne rzeczy – powtórzyłam.
- No. Ważne. Takie… W temacie związku.
A niech go Rezende zchellenguje, aż się kartką zacięłam!
Posłałam Kubiakowi pełne wyrzutu spojrzenie, ciumkając kciuka, którego prawie straciłam. No czy jego do reszty przetruchtało, że przychodzi z takim problemem do MNIE?
- Koleś, jedyny związek w jakim byłam, to harcerski, gdy miałam dziesięć lat. Choćbym chciała, to nie pomogę. A teraz wybacz, ale zaraz wykrwawię się na śmierć.
Chciałam go wyminąć, ale ryknął mi „no ale Poooolaaa!”, a jak oni mi wyjeżdżają z tym „no ale Pooolaaa!”, to mnie słabość bierze. Serio, to ich jawny akt desperacji, a wtedy czuję, że żodyn im nie pomoże tak, jak Pola. Żodyn!
Co w sumie jest fajne, no ale gdzie ja mam w kontrakcie napisane „dba o związki reprezentantów”? Jakby ciche dni w winiarskim raju mi nie wystarczyły, to jeszcze w runie leśnym coś chyba nie gra, bo Dzik ma minę dość beznadziejną.
- Toć nie o poradę w kwestii związku tyczy, tylko o babskie zrozumienie. Bo ja już nie ogarniam.
Halo, czy my przypadkiem przed chwilą nie doszliśmy do tego, że okej, mam swoje babskie odpały, całkiem widoczne cycki i Ashton Kutcher totalnie mnie kręci, ale poza tym to dla mnie istnieje pięć kolorów i oddałabym wszystko za możliwość sikania na stojąco?
Zaczęłam panicznie rozglądać się za jakimkolwiek ratunkiem. Najlepiej za kimś, kto w te babskie sprawy umie. Piotrek taki! Toć nikt tak dobrze nie rozrysował Gregorowi przebiegu kobiecego cyklu, jak Nowakowski. Ale jego tu nie ma.
To już kolejny raz, gdy Pita brakuje w momentach, w których bardzo mocno go potrzebuję. Niedobrze, Olszewska, niedobrze!
- Ale ja nie umiem… - wybełkotałam rozpaczliwie i wydęłam dolną wargę.
- Ty mi po prostu powiedz, czy jak dziewczyna, niby dla zabawy, zaczyna myśleć nad imionami dla waszych dzieci, to znak, że próbuje mi coś zasugerować? To znaczy, czy powinienem domyślić się tego, czego ona ode mnie oczekuje, abym się domyślił, tylko nie chce wyjechać mi z tym wprost, bo wie, że… jakby to ująć… nie i chuj?
Patrzyłam jak Misiek się produkuje i stara przekazać mi tę jakże skomplikowaną treść,  nie mogąc wyjść z podziwu, że on tak serio-serio. W sensie, że tak serio-serio gada do mnie jak do debila. Albo do baby, której mógłby zranić jakiekolwiek macierzyńskie instynkty. Znaczy, ja to doceniam i w ogóle szacun za starania, ale umówmy się, nie ze mną te numery.
Przynajmniej zakończył swój wywód po miśkowemu. Ale cóż mogłam mu odpowiedzieć?
- Tak.
- Kurwa.
- Niezbyt ładne imię dla dziewczynki.
Popatrzył na mnie tak, jakbym odebrała mu całą nadzieję. A ja tylko błyskawicznie przeanalizowałam wszelkie znane mi zachowania moim kuzynek, ciotek, koleżanek i tym podobnych, i dałam mu to, czego chciał!
- Pola.
- O widzisz, Pola brzmi o wiele lepiej!
Wywrócił oczami.
- Nie nazwę córki ‘Pola’.
- A co jest nie tak z tym imieniem? – Uniosłam brew, nieco bardziej skupiając się na rozmowie z Michałem.
- Pola kojarzy mi się z wredotą z zimnym sercem, która wiecznie na wszystko narzeka i ma wyjebane na cały świat – odparł, uśmiechając się przy tym tak uroczo, że tylko prychnęłam.
- Tu mnie boli. – Popukałam palcem w serduszko, na co wyszczerzył się już tak szeroko, że mogłabym mu z buta zasadzić i by pasowało. – Pola to imię prawdziwej fajterki, która wie, czego chce, jest uparta, ale szanuje zdanie innych… I ma swój oryginalny styl bycia. Aha, i nie jest wredna, to biegła ironia.
Wywrócił oczami z miną pt. „kurde, uruchomiłem ją”.
- Dobra, nazwij ją Ania, albo Julka. Po co być oryginalnym?
- Jak będę chciał być oryginalny, to jej Dżesika dam!
Zastanawiające. Tak samo, jak inny fakt.
- Wiesz, że od kilku minut gadamy o imieniu dla córki, której ponoć nie planujesz?
To Miśka bardzo zafrasowało. Podrapał się po głowie, potem potarł policzek dłonią, a na końcu skrzywił się, patrząc na mnie.
- No bo nie planuję. – Zabrzmiało jak przekonywanie samego siebie. – Jeszcze nie…
- Mhm…
- Stara, my mamy po dwadzieścia cztery lata, to za wcześnie! – Podrzucił rękoma, a okulary mu zaparowały. - Nie jestem gotowy na gówniarza! Sam nim jestem! A tototo? Beczy co chwila i za chuja nie wiesz, o co mu chodzi. I małe to takie jest. No przecież wziąłbym w jedną rękę i koniec! Dżem! Marmolada!
- Byłabym wdzięczna, gdybyś nie mieszał do tego jedzenia. Nie jadłam jeszcze śniadania.
- Pola.
- No co?
Parsknął powietrzem raz i drugi. To ja też parsknęłam, raz, i drugi, i trzeci nawet. Czy ja wyglądam, jakbym pragnęła zrobić użytek ze swojego układu rozrodczego, że przyłazi z tym do mnie? No kurde, no. Z Winiarem niech sobie pogada, nad nim też wisi widmo pieluch. Tylko takie bardziej rzeczywiste, a nie nakręcane tym, że „o rany, kiedyś tam będę ojcem!”.
Hej, tak właściwie, to to genialne nawet jest!
- Nie chcę gadać o tym z Winiarem. Chcę gadać o tym z tobą.
- Ale on ma drugiego dzieciaka w drodze. I ładniejsze oczy. A ja tylko kredyt studencki do spłacenia i zero pojęcia o planowaniu rodziny.
- To prawie tak jak ja!
Posłałam mu bardzo, ale to bardzo znaczące spojrzenie. Westchnął w odpowiedzi.
Dobra, myśl, Olszewska, zanim cię ten wzrok zbitego psa do grobu zaprowadzi. Jak się postarasz, to umiesz w babskie sprawy. No, dajesz. W imię Opry, Joanny D’Arc i pani Krystyny ze szkolnego sklepiku!
- Wiesz, Misiu… Może nie chodzi o to, żeby te dzieci były już teraz-zaraz, tylko za jakiś czas?
- To po co mówić o tym właśnie teraz?
- No… Baby tak mają. Lubią planować na kilka lat do przodu, żeby być już na to przygotowane. Czy jakoś tak. – Podrapałam się po głowie. - Na przykład moja babcia Konstancja już teraz planuje, że na jej pogrzebie miejscowy chór zaśpiewa „Na jednej z dzikich plaż”. Tylko, że babcia Konstancja to twarda sztuka i pożyje jeszcze z pięćdziesiąt lat, a ostatnio przerzuciła się na amerykański rap, więc obawiam się zmian w testamencie. Czaisz?
Widzę po minie, że nie.
- Chodzi o to, że kobiety… - Och, Olszewska, weź już skończ. – Że MY często zmieniamy zdanie.
- A myślisz, że w tej kwestii można je zmienić?
- Szczerze? – Nie, skłam mu, właśnie po to do ciebie przylazł, idiotko. – Nie. Bo w tej kwestii, Misiu, chyba chodzi o to, żeby upewnić się, czy masz wobec niej poważne zamiary.
Ja walę, jak mnie głowa zaczęła boleć. Nigdy, ale to nigdy mój mózg nie pracował na takich obrotach. Nawet po striptizach w Spale!
I jakby tego było mało, Michał mi się zbulwersował.
- No nie pierdol mi tu, że moja dziewczyna – wstaw wykrzyknik - że moja Monia – wstaw drugi wykrzyknik -, po tylu latach związku myśli, że nie mam wobec niej zamiarów!
Opuszkiem palca ostentacyjnie starłam kroplę śliny z policzka.
- Poważnych?
- Obiecałem jej remont kuchni!
- Tak trzymaj. – Uniosłam oba kciuki i wywróciłam oczami. – Tylko, żeby nie odebrała tego źle, gdy uklękniesz, aby położyć kafelki.
Chyba w końcu zaczyna żałować, że nie poszedł z tym do Winiara.
- Misiu, a czy nie najlepiej byłoby po prostu porozmawiać o tym z Monią? – zasugerowałam, gdyż jak to mawia klasyk „warto rozmawiać”, a to chyba dość logiczna opcja.
- To nie podlega żadnej dyskusji, po prostu chciałem, jakoś się na to przygotować, uspokoić, cokolwiek… - Buchnął powietrzem i wzruszył ramionami. – Pierwszy raz w życiu zaczynam czuć prawdziwą, dorosłą odpowiedzialność za coś, czego nawet nie planuję, a co już teraz mnie przeraża. Chwytasz?
Nie chwytam, chociaż się staram. Czy to wystarczy?
Chyba nie, więc pokiwałam głową i wysiliłam się na jako-taki uśmiech.
- Pola, ale jakby co, to tej rozmowy nie było, dobra? – spytał nagle. Popatrzyłam na Miśka trochę zdumiona i zamrugałam kilkukrotnie z niezrozumieniem. – Dobrze wiesz, że ja nie z tych wylewnych, co to na żale przychodzą.
No jakby nie patrzeć, to by się zgadzało. Tym bardziej, że jeszcze się nie zdarzyło, aby Kubi sam z siebie przylazł i zasygnalizował, że ma z czymś problem. Oczywiście nie podlegały temu zagubione skarpetki, za małe koszulki i brak płynu do soczewek. Po prostu Misiek raczej chojrakuje, niż trzęsie przed czymś portkami, ot prawda powszechnie znana.
- Okej, pod warunkiem, że już nigdy nie przyjdziesz do mnie z podobną sprawą. Bo z kolei ja nie jestem z tych, co potrafią pomóc.
Kiwnął głową, uśmiechnął się w swój najfajniejszy sposób i wystawił w moją stronę żółwia. Zbiłam. Toż to Misiu!
- O, idzie nasza gwiazda! – zawołał już zupełnie wesołym tonem i kiwnął w stronę wejścia do hotelu. Odwróciłam się i od razu ścisnęło mnie ze śmiechu. – Ty, nie zapomniałeś o czymś?
- O czym? – Kurek nawet walizek nie odstawił, tylko spojrzał na nas spanikowany.
Zerknęłam na Miśka, Misiek mrugnął na mnie…
- O MONTE!!!
Przysięgam, ta reklama nigdy mi się nie znudzi. Co ja poradzę, że jest taka śmieszna? I Kurek też jest w niej śmieszny. Nie umiem myśleć o niej bez siurkania ze śmiechu. Poza tym, halo, to Kurczak i kolejny powód, aby kręcić z gnoma bekę.
A rzeczony gnom tylko wywrócił oczami i rzucił torby na ziemię.
- Że też go do reklamowania KFC nie wzięli. – Popatrzyłam na Miśka, a ten stłumił parsknięcie śmiechem. – Kurczak reklamujący kurczaki. Dla mnie to nawet ma sens.
- Ewentualnie mogliby go zrobić twarzą polskiej fermy.
- Misiek, nie prowokuj mnie do żartu o jajkach.
- Okej. Podrzucę to Zbychowi.
Stłumiłam parsknięcie śmiechem i spojrzałam na Kurka. Szczęśliwy to on nie jest, a przecież tak rzadko bawi mnie jego widok!
- Ale zabawne, doprawdy, uśmiałem się jak nie wiem. – Wykrzywił się w sztucznym uśmiechu, co dodało mu jakieś milion do idiotycznego wyglądu, zwłaszcza z tymi zaczerwienionymi ze złości uszami. – Czekam na więcej.
- Nie bądź taki chciwy, nie wszystko na raz – odparłam. – Ale skoro tak prosisz…
- Wręcz błagam, dowal mi, bardzo tego pragnę. Dawno nie czułem, jak ktoś wyciera mną podłogę.
Co on jakiś taki dziwny i zupełnie nie-kurczakowaty? Rzekłabym, że wręcz zimny, jakby go dopiero z biedronkowej chłodziarki wyciągnęli. Znaczy, mieliśmy tego zalążki jeszcze w Kanadzie, ale, jak widać na załączonym obrazku, tylko mu się rozwinęło.
Przecież normalnie odparowałby mi jakimś sucharem, albo w mało przekonujący sposób kazał banany prostować. A on? Fuknął, że nie ma humoru na żarty z Monte, odebrał klucz do pokoju i polazł do wind.
Także tego…
- Coś ty mu zrobiła? - Michał stanął obok mnie i pomógł mi podnieść gębę z podłogi.
- Jak babcię kocham, Misiu, ale tym razem to naprawdę nie ja.

* * *

Zgadnijcie, komu ściągnęli zakaz halowy!
Muszę przyznać, że jestem bardzo wzruszona okazaną mi przez wujka i Anastasiego łaską. I chyba muszę Gardo na piwo zabrać, bo coś mi się wydaje, że miał duży wpływ na tę dwójkę. No bo przecież istnieje ryzyko, że znów się na Rezende Juniora rzucę, i co wtedy? Jebs-bebs, młody poskarży się tacie, tata rzuci słuchawką, pójdzie do FIVB i nas wypieprzą z Ligi Światowej! Taką wiarę we mnie mają ci ludzie. Serio myślą, że będę tracić czas na Bruno? Poza tym hej, ja dwa razy tej samej osoby wpierdolu nie spuszczam, bo jak do tej pory ten jeden raz w zupełności wystarczał. Junior musiałby być naprawdę skończonym deklem, by przyjść po dokładkę.
Ale na szczęście z Brazylią gramy na samym końcu.
A na pierwszy ogień w Katowicach mecz z Kanadą.
- Ech, ech, ech.
Ja Pitunia bardzo kocham, ale przysięgam, że jak nie zmniejszy częstotliwości wzdychania mi nad uchem do jednego „ech” na minutę, to wstanę i pójdę oglądać mecz w kwadracie z Gumą i Jarskim. Chociaż może lepiej nie, bo tam jeszcze Kurczak sterczy, a ja naprawdę zaczynam się go bać.
Czaicie? Ja. Kurczaka. Świat się kończy!
Przynajmniej jest w dwunastce i coś tam próbuje grać na zmianach, więc z kolanem chyba lepiej, a nie gorzej.
- Eeeeech.
Wracając do Piotrusia, to z kolei ta kaleka siedzi obok i ogląda mecz z perspektywy naszego stolika, bo po tym paskudnym skręceniu kostki z Kanady, AA jeszcze nie chce go wyciągać na boisko. Tym bardziej, że to mecz z Kanadą. Bądźmy szczerzy, Pitek przyda się na ważniejsze spotkania.
Chociaż chwila, bo mamy 25:25 w pierwszym secie.
- Czy oni mogliby w końcu przestać pierdolić się w tańcu i to wygrać? Proszę?
Najwidoczniej nie, bo Winiar właśnie pieprznął w aut. Po raz milionowy w tym secie.
- Ojej, kocham tę piosenkę! – wykrzyknął nagle Nowakowski. Nie, to nic, że mamy po 26 i Kanadę na zagrywce. Zaśpiewajmy najdebilniejszą piosenkę stulecia! – HEY, I JUST MET YOU!
- Kurwa.
- AND THIS IS CRAZY.
- Pit, proszę, nie.
- BUT HERE’S MY NUMBER!
- Spierdalaj.
- SO CALL ME MAYBE!
Warto dodać, że do swojego wykonania Pit dodał pełną choreografią, zawierającą słuchawkę z palców. Walnęłam facepalma, a nasi zdobyli punkt i kolejną piłkę setową.
- Wychodzi na to, że moje śpiewanie im pomaga – stwierdził Nowakowski. Zadarł głowę, co by chyba lepiej wsłuchać się w puszczaną przez Kułagę piosenkę. – Ale tego nie znam.
- I dzięki Bogusiowi.
Tak samo jak dzięki za to, że Zbychu swoim atakiem w końcu zakończył pierwszego seta. Przynajmniej pomponiary, które ciągle kręciły mi się za plecami, w końcu mogły wejść na boisko.
Ku uciesze Piotrusia.
- CHEERLEADERKI!
Spadam stąd. Porwałam od Oskara statystyki i poleciałam do chłopaków. Powystawiali witki do piątek, więc łaskawie je zbiłam, przy okazji obrywając jedną w czoło, bo nie chciało mi się do Możdżona skakać.
- Panowie, czy my zdążymy na kolację? – rzuciłam na powitanie. - Matko jedyna, Marcin, muszę pamiętać, żeby podrzucić ci krem do rąk, bo to było niczym oberwanie pumeksem.
Ale on mnie nawet nie słuchał. Żaden z nich! Bo wszyscy, którzy stali obok, czyli Zbychu, Kosa, Wiśnia i w sumie Możdżon też, byli zbyt wpatrzeni na to, co odgrywa się na boisku, by skupić się na tym, że wszyscy na raz zaczęli mnie odpychać i „szumieć”, żebym siedziała cicho.
- Niesamowite.
- Arcydzieło.
- Prawdziwa sztuka.
- Dlatego kocham reprezentację.
Wszystko tylko dlatego, że kilkanaście wygłodzonych lachonów w oczojebnych, odsłaniających pół dupy sukienkach, wyszło i zamachało pomponami. A przy okazji jebło salto w szpagacie, wylądowało na głowie i pewnie jeszcze gdzieś pomiędzy tym ugotowałoby obiad, gdyby piosenka się nie skończyła.
- Brawo! BRAWO! – Żeby Zbychu wkładał tyle siły w swoje ataki, co w klaskanie, to miałby 100% skuteczności. Wywróciłam oczami, a Bartman odwrócił się do mnie. – Apolonia! – krzyknął oskarżycielskim tonem i wskazał na mnie palcem. - Dlaczego nie możesz pracować w takich strojach, jak one?! – Kiwnął na uciekające pomponiary i podparł się pod boki.
- Bo stać mnie, żeby zakryć sobie dupę.
Machnął na mnie ręką i odszedł poszedł drugiego seta grać. Zostałam więc sama z Marcinem, bo go Wiśnia na boisku zastąpił.
- Jak już tak zaczęłaś o tym kremie do rąk, to chciałbym jeszcze porozmawiać o skórkach przy paznokciach.

* * *

Elo, elo, wygraliśmy trzy zero. I zdążymy na kolację, o ile Igła nie postanowi zrobić sobie zdjęcia z każdym człowiekiem, który przyszedł dzisiaj na mecz.
Ogólnie to poza pierwszym setem było bardzo w pytkę. Drugi set poszedł do osiemnastu, trzeci do dwudziestu, a Zbychu tak punkty uciułał, że aż MVP został. Znowu. Co wcale nie zmienia tego, że nie będę dla niego nosić zarzyganej cekinami sukienki z dekoltem do pępka. Dostał kolejny wazon, powinno mu wystarczyć.
Warte zaznaczenia jest też to, że Kurak zagrał całego ostatniego seta i nawet mu szło. Nie mam pojęcia, co go tak w ostatnim czasie podkurwiło i wciąż upieram się, że to nie ja, ale wyszło z tego kilka punktów, więc niech się tak jeszcze trochę powścieka. Byle nie wtedy, gdy jestem w pobliżu, bo jak ja się w końcu wścieknę, to sam dobrze wie co. A jak już nie pamięta, to mu chętnie przypomnę. O, tak zrobimy.
No, także Kurek, którego występ w Katowicach przez kolano stał pod znakiem zapytania, dzisiaj wlazł na zmianę i zagrał całego seta na przyzwoitym poziomie. A zmienił Winiara, od którego chyba nie dało się gorzej zagrać.
A propos Winiara, to właśnie stałam sobie przy naszym stoliku i obserwowałam całe to pomeczowe zamieszanie, gdy nagle coś mi się do nogi przykleiło.
- POOOOLAAA!
Nie sądziłam, że kiedykolwiek papa zacznie mi się tak cieszyć na czyjś widok. Ale pojawił się młody Winiarski w meczowej koszulce swojego ojca i aż sama się wydarłam.
- Heeeeeej! Czy to nie czasem mój ulubiony kolega?
- To ja! – krzyknął i wciąż obejmując mnie w udach, zadarł głowę. Wyszczerzyłam się najszerzej jak umiałam i poczochrałam te jego blond kudełki. – Pamiętałaś!
- Jasne, że pamiętałam. Twój stary ciągle przekazywał pozdrowienia od ciebie.
- Żebyś o mnie nie zapomniała i nie znalazła sobie innego kolegi.
- Więcej wiary we mnie!
Zmarszczył nos, więc go za niego złapałam, na co parsknął śmiechem i dźgnął mnie palcem w bok. Uch, co za mały, przebrzydły gałgan, przez którego mam ochotę poprosić Bartmana o strzelenie mi w łeb zagrywką. Przecież on mnie rozkłada na łopatki i sprawia, że z mojego zimnego serca zostaje tylko kałuża!
- Hej, Olo, a gdzie rodzice? – spytałam w końcu, gdy już wyczaił, że mam w torbie karmelowego Grześka i dokańczał swoją połowę. Warto się było tym zainteresować, biorąc pod uwagę chłodek, jakim mama i tata Winiarowie raczyli siebie w Spale. Ale w Kanadzie Misiek ciągle wisiał na Skype, a po powrocie pojechał do domu, więc spędzili w końcu trochę czasu razem.
- O tam o! – Młody wyciągnął rękę i wskazał mi kierunek, w którym istotnie, dojrzałam państwo Winiarskich. Złapałam Olka za rękę, co by paluchem nie wymachiwał, jednocześnie stwierdzając, że patrzę na zupełnie inne małżeństwo, niż to, które poznałam w Spale. – Mama zgrubła.
Istotnie, Winiarowa jest pełniejsza, ale też o wiele bardziej uśmiechnięta, co od razu rzuciło się w oczy.
E no, ładna rodzinka. Wygląda na to, że teraz już wszystko będzie klawo.
- Pola! – Olek nagle chwycił mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę boiska. – Chodź, poodbijamy piłkę!
Uśmiechnęłam się pod nosem i kiwnęłam głową.

* * *

Kazali mi zostać z Gardo i Oskarem na meczu Brazoli z Finlandią, aby dokonać obczajki rywala. No to siedziałam, obczajałam, kilka razy podsunęłam okulary na nosie środkowym palcem, gdy w pobliżu pojawiał się Junior, który upierdliwie patrzył się w moją stronę i ogólnie to się wynudziłam, bo to było naprawdę prędkie 3:0.
Tylko co mi z tego, jak musiałam dogadać szczegóły z organizatorem przed dniem drugim, a potem zwiewać przed cycatą panią z Polsatu Sport, która chyba za główny cel całej imprezy obrała sobie wciągnięcie mnie przed kamerę? Lata to takie za mną odkąd tylko przyjechaliśmy z chłopakami do Spodka i nie chce się odczepić. W dupie mam, że w tej kadrze jeszcze nigdy kobiety nie było i ludzie z pewnością chcą mnie poznać. Kurde, ale ja ich nie chcę poznawać, czy to takie trudne? Mam całą kadrę głąbów na głowie, wystarczy mi.
No. I nie dotarłam na tę kolację!
Tyle dobrego, że wieczór był ciepły i przyjemny, a z Angelo blisko na dworzec główny, gdzie mają całodobowego Maka.
Szczęśliwa i najedzona akurat wykańczałam frytki, gdy weszłam do hotelu. I to bez żadnych przeszkód w postaci czekającego na chłopaków tłumu fanek, więc koniec dnia całkiem na plus. No, prawie.
Zatrzymałam się z rurką między zębami praktycznie zaraz za progiem. Bo w głębi holu dostrzegłam Kurka. I to nie byłoby takie dziwne, gdyby Kurek był sam. Ale Kurek stał tam z dziewczyną!
Pierwsza myśl, jaka mnie uderzyła to taka, że laska musi być jakaś pojebana.
No nic, wzruszyłam ramionami i stanęłam przy windach, gdy kurkowa towarzyszka nagle się zbulwersowała i podrzuciła rękoma. Aż się zatrzymałam.
- Powiedz coś, Bartek! Rozmawiaj ze mną!
O stara, aleś se partnera do gadania znalazła.
- Cały czas z tobą rozmawiam i do niczego to nie prowadzi.
- Bo ty nie rozumiesz!
- I nie chcę rozumieć, dobra? – Kurczak podniósł głos, a mnie wcięło. – Powiedziałem ci już wszystko, co chciałem. Dzisiaj, i dwa dni temu i w styczniu też. Kiedy to w końcu do ciebie dotrze?
- Bartosz… - Panna o długich blond włosach wyciągnęła do niego ręce, jakby chciała się do niego przytulić, albo pocałować, cholera wie, ale Kurek złapał ją za nadgarstki i odsunął.
- Natka, pora, żebyś już poszła – odparł, a laska najzwyczajniej mu się rozbeczała. Westchnął ciężko, ale jej nie puścił. – Nie przyjeżdżaj do mnie do domu, nie przychodź na mecze, nie kontaktuj się ze mną. To naprawdę nic nie da.
- Tak po prostu?
- Nie ‘tak po prostu’. Tak, jak od pół roku.
Chyba to jakoś do niej dotarło, bo wyrwała się z jego uścisku i przez chwilę po prostu na niego patrzyła. Wtedy też poczułam się potwornie niezręcznie z tym, że tak sobie stoję i się im przyglądam, ale jeszcze nigdy nie widziałam na kurkowej twarzy takiego zrezygnowania pomieszanego ze zmęczeniem. Był też zupełnie innym Bartkiem, niż ten, który wczoraj przyjechał do Katowic.
A poza tym to wszystko działo się tak błyskawicznie, że mogłam powiedzieć, że najzwyczajniej trafiłam na zły moment.
Żeby było zabawniej, to Kurczak właśnie mnie zauważył. Doniczki z krzakami stały za daleko, żeby do nich wskoczyć i się schować, więc zaczęłam gwałcić przycisk przywołujący windę.
- Wrócisz, Bartek – odezwała się w końcu blondyna. – Znowu kogoś pokochasz, ale się zawiedziesz. Wtedy do mnie wrócisz.
Odwróciła się, tak, że wreszcie mogłam dokładnie zobaczyć jej twarz. Królową piękności bym jej nie nazwała, ale brzydka też nie była, choć w tamtym momencie oczy spłynęły jej na policzki i trochę spuchła, więc bardziej przypominała pandę na rauszu. Pospiesznie narzuciła torbę na ramię i krokiem tak szybkim, że z podziwem patrzyłam, jak nie zabija się o własne nogi, ruszyła w stronę wyjścia. Wyminęła mnie i wyszła z hotelu.
I tyle jej było.
No to zostałam sama z Kurkiem.
Podszedł bliżej, wsadził łapy do kieszeni spodni i odwrócił głowę w drugą stronę. Sytuacja staje się coraz bardziej niezręczna, a napiętą ciszę dopiero przerwało  – zupełnie niechcący – moje siorbnięcie. Jakby tego było mało, to wydulałam całą colę.
O! Winda przyjechała!
- Pola.
Zatrzymałam się w progu i spojrzałam na to nieszczęsne Kurczę, co to ostatnio jest jakieś takie dziwne i w ogóle nie do ogarnięcia. Serio, nawet mnie zdenerwować nie umie, co jest przykre w cholerę. Tak jak ta sytuacja, ta tu i teraz, gdy on się tak patrzy na mnie, jakby myślał o tym samym. A fajnie byłoby znów na siebie krzyknąć.
Chyba.
Nie wiem już.
- Przepraszam, że musiałaś przy tym być.
A może mi się po prostu już nie chce?
Pokiwałam głową i wykrzywiłam się w marnym uśmiechu.
- Następnym razem załatwiaj takie sprawy w mniej publicznym miejscu.

* * *

Nigdy nie należałam do osób, które się do czegokolwiek przywiązują. Ani do ludzi, ani do rzeczy, ani do miejsc. Od samego początku uczyłam się – bo wcale mnie tego nie nauczono -, że nikt ani nic nie będzie przy mnie na zawsze. No, może poza zrobionym w wieku osiemnastu lat tatuażem. Ale poza tym wiem, że nie jestem w stanie zatrzymać niczego na zawsze. Często słyszę, że mi na niczym nie zależy. Gówno prawda, zależy mi na wielu sprawach i wydaje mi się, że ostatnio wystarczająco to widać. Po prostu w ten sposób jest łatwiej godzić się z tym, że wszystko się kiedyś kończy.
Filozoficznie w chuj.
Tak mnie jakoś złapało podczas fajki na dobranoc. Szkoda tylko, że z jednej zrobiło się prawie pół paczki.
I chyba mnie Kurczak zainspirował do przemyśleń. Nie dość, że tak sobie rozmyślam o swoim życiu, czego zazwyczaj nie dokonuję, bo właściwie nie ma nad czym się pochylać, to jeszcze nie potrafi mnie to wkurzyć. W zasadzie nawet mi z tym dobrze. Trzeba sobie raz na jakiś czas podumać, co nie?
Strzepałam popiół i uniosłam kącik ust, bo mi się Olek przypomniał. Genialny dzieciak, uwielbiam go. Jeśli jest ktoś, kto potrafi wywołać we mnie tak cholernie dużo pozytywnych emocji i odczuć, to proszę bardzo – młody Winiar. Zabijcie mnie, ale nie potrafię gówniarza z głowy wyrzucić.
Tak jak wizji Kubiaka jako ojca gdzieś tam w odległej przyszłości.
I zapłakanej kurkowej panny.
I samego Kurka.
Ożeszjaciepierdolękurwamać.
Źle się dzieje. Czy mogą wrócić myśli na temat przemijania? Bo naprawdę wolę beczeć nad utraconą siatkówką, niż nad tym, że mnie Drób i te wszelkie anomalie wokół jego osoby zaczynają zastanawiać i chyba nawet obchodzić.
Boże, robota w tej reprezentacji wyciąga ze mnie to, co przez praktycznie dwadzieścia lat w sobie skutecznie tłamsiłam. I cała nauka obojętności zaczyna iść w las. Wystarczy tylko spojrzeć na rodzinkę Winiarskich, by przypomnieć sobie obrazek swojej rodziny, albo raczej jego brak. Z kolei rozmowa z Kubim tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że nigdy nie założę własnej. A jak skleję do kupy głupią gadkę Łomacza ze Spały, ze wszystkim tym, co mi w Kanadzie powiedział Pit i połączę to z moją relacją z Kurkiem, to – naprawdę – czeka mnie dwanaście kotów przy kominku.
Westchnęłam, wypuściłam dym z płuc, a z pokoju obok wylazł sąsiad-dwumetrowiec. Od razu mnie przyuważył, więc bez pytania przelazł między balkonami i usiadł obok. Wyciągnęłam w jego stronę dłoń z żarzącym się papierosem, którego chętnie przyjął. Oparłam głowę o ścianę, wpatrując się w jaśniejące światłami z centrum nocne niebo nad Katowicami.
- Dziewczynka.
Autentycznie się uśmiechnęłam.
- Olo będzie miał siostrę.
- Mogę doradzić w kwestii imienia – zaoferowałam wspaniałomyślnie, na co Michał spojrzał na mnie z pobłażaniem, ale i rozbawieniem.
- Nie nazwę córki ‘Pola’.
Co oni się tak wszyscy uparli?
- Bo co?
- Bo Pola kojarzy mi się… no… - No? No z czym? Z nieczułą potworzycą? - Z tobą.
Parsknęliśmy śmiechem w tym samym momencie, ale on oberwał jeszcze z łokcia. Nie, to nie. Pita namówię, to nazwie kota moim imieniem. Bo – umówmy się -, on nadaje się jedynie na kocią mamę.
- Czyli wszystko będzie dobrze? – spytałam, gdy już nieco się uspokoiliśmy, a Winiar oddał mi końcówkę papierosa na ostatniego bucha. – Poradzicie sobie?
- Jesteśmy rodziną.
Kiwnęłam głową. Chyba właśnie to chciałam usłyszeć.
Milczeliśmy jeszcze przez kilka długich minut. Nie miałam ochoty na gadanie. Zdecydowanie bardziej wolałam w ciszy palić papierosy z Michałem, słuchać chrapania Gumy i wmawiać sobie, że TO nigdy nie minie.
- Misiek, czy ja jestem jakaś spierdolona? – palnęłam nagle z fajką przy ustach.
A Michał spokojnie wypuścił dym i westchnął.
- Jesteś bardzo spierdolona.
Szczerze – nie spodziewałam się innej odpowiedzi.

________________________


Jakieś to takie niecyrkowe zupełnie, ale w sumie nie oczekiwałam, że po igrzyskach natchnie mnie na patologię. Tym bardziej, że miałam taką smuteczkowi muzyczną inspirację (i nie mówię o rozdziałowej piosence). Mimo wszystko starałam się, aby choć trochę pocieszyło po ćwierćfinale.
Mówiłam Wam już, że jesteście najcudowniejsze? Mówiłam, ale powtórzę: jesteście najnajnajnajnajwspanialsze-cudowniejsze-kochańsze!


Ściskam serdecznie każdą z osobna.

środa, 17 sierpnia 2016

we are giants

17.08.2015 22:03

Chłopaki, mimo wszystko jesteście źródłem nieskończonej inspiracji.
Pola za cztery lata powie Wam, że daliście dupy, ale powie to z miłości.
Ja z tej miłości ocieram łzy, biorę się w garść i otwieram Worda. 

A Wy trzymajcie kciuki!