poniedziałek, 24 listopada 2014

8. Rozmiękczył mnie jak Calgon wodę.


Filantropia się szerzy, ot co. Majówka się zaczęła, a te wyrostki muszą trenować, bo za dwa tygodnie lecimy do Kanady. Co się z tym wiąże – nikt nie dostał wolnego. Nikt. Mi to i tak bez różnicy, nawet nie wiem, co miałabym ze sobą zrobić w tym czasie, ale chłopaki to już inna sprawa. Także tego… Mahomet nie przyszedł do Góry, to Góra przyszła do Mahometa.
W sensie zjazd rodzinny w Spale, część 1.
- Pola, nie widziałaś uciekającej trzylatki z różowym plecakiem i kitką pośrodku czoła?
- Zgubiłeś dziecko?
- Nie zgubiłem! Samo… zwiało.
Strzeliłam facepalma i nawet nie patrząc na Igłę podniosłam prawą rękę w kierunku holu, gdzie jeszcze przed chwilą jakaś Hannah Montana zjadała ziemię z kwiatków. Tylko poczułam szybki ruch powietrza i już Krzyśka nie było. Za to zza rogu wyszedł mi Kubi z dziewczyną.
- O, Monia, to jest właśnie Pola!
- Ta Pola?
Oh, God, gdybym dostała złotówkę za każdy tego typu tekst dzisiaj, to miałabym już za co grać na automatach z żarciem. Nie mam pojęcia ile poznałam już dziewczyn, narzeczonych, żon i matek, podejrzewam, że nie pamiętam już połowy ich imion. Panowie najwyraźniej postanowili wspiąć się na wyżyny swojej wierności i uczciwości i przedstawić im swoją kierowniczkę. Co się nie ruszyłam to wyskakiwał jakiś inny i mówił to samo, co Misiek. A one wszystkie „Ach, to ty! To o tobie mówił mi Krzysiek, Paweł, Piotrek, Zbyszek, Michał, Łukasz, Marcin!”. Wyjątkiem jest kubusiowa Aga, która powitała mnie uściskiem i krótkim „Współczuję, kochanie”. Wdechowa laska.
No i ja tylko stałam, patrzyłam na nie i w głowę zachodziłam, co te ameby mogły im naopowiadać. I właściwie dopiero dzisiaj zaczęłam się zastanawiać, czy one wszystkie w ogóle akceptują fakt, że z ich mężczyznami pracuje kobieta. No, wiecie, jakaś obca laska siedzi z nimi na zgrupowaniu, spędza z nimi 90% swojego czasu, potem lecimy na turniej… Sprawa prosta jak drut. Ale spotykając je wszystkie, patrząc na to, jakie wszystkie są śliczne, dobrze ubrane, zadbane i po prostu błyszczą w ciemności stwierdziłam, że mogą być bezpieczne. Bo popatrzyłam w lustro na swój dres, byle jak spięte włosy, okulary, brak makijażu i odpryśnięte paznokcie… Czaicie, zero konkurencji.
A tak po prawdzie to chyba im mnie trochę żal.
- Dziewczyno, w coś ty się dała wpakować?
Pani Gumowa kręciła głową i co chwila poklepywała mnie po ramieniu pokrzepiająco, a Ignaczakowa gdzieś obok nie dowierzała i powtarzała „Biedactwo, biedactwo…”. Czy one próbują dać mi do zrozumienia, że może być jeszcze gorzej niż do tej pory?
I właśnie dlatego zaczęłam się ukrywać, próbując znaleźć jakieś miejsce, w którym nie wpadnę na żadną cmokającą się parkę czy szczęśliwą rodzinkę. Już pomijam fakt, że nawet we własnym pokoju nie mogę siedzieć, bo za ścianą mam Zbyszka. Dziewczyna przyjechała i od razu mu siły wróciły, no patrzcie go.
Tak więc zebrałam manatki i postanowiłam poszukać szczęścia poza Ośrodkiem.
- Och, błagam, Piter, ty też? – Jęknęłam z zawodem, trafiając w windzie na obściskującego się z dziewczyną Piotrka.
Poprawka: Idę szukać szczęścia DALEKO poza Ośrodkiem.
I tak wylądowałam na placu zabaw za hotelem. W cholerę daleko, wiem, ale jeszcze żadne dziecko się tutaj nie zakręciło, więc miałam przestrzeń tylko dla siebie. No i hej, huśtawki w końcu były wolne!
Nareszcie. Cisza, spokój, ciepły wiaterek, szum drzew, totalny relaks. Przynajmniej do tej siedemnastej i treningu na hali, a później znowu musimy zaliczyć karne okrążenia. A zresztą, w nosie to teraz mam. Mogę sobie odpocząć, więc odpoczywam. I gites majonez.
Chwila. Przecież ja nie lubię majonezu. A zza budynku właśnie wyskoczyło coś małego i zaczęło biec w moją stronę.
Dużymi oczami obserwowałam takiego małego blondaska, który wyglądał jakby biegł po zwycięstwo w maratonie warszawskim. Ale nikt (na całe szczęście) nie próbował z nim wygrać. Dopadł wolną obok huśtawkę i wspiął się na nią z taką satysfakcją, jakby właśnie wygrał dodatkową porcję Cini Minis. A potem to już tylko machał krótkimi nóżkami, co by się rozbujać. I wyginał się i sapał przy tym ciężko i właściwie wyszło z tego tyle, co nic. Nie wiem, czy on w ogóle mnie zauważył, czy nie chciał zauważyć, ale powoli robiło mi się żal dzieciaka. No ale ja się pierwsza nie odezwę. Bo to dziecko. A ja nie umiem rozmawiać z dziećmi. To tak, jakbym próbowała dogadać się z samą sobą. Łapiecie? No więc odwróciłam od niego głowę i wróciłam do czytania Księcia Półkrwi.
- Dumbledore umiera.
No ja pier…
Wbiłam wzrok gdzieś na trawę przede mną. A potem bardzo ostrożnie przeniosłam ją na to małe coś, które wciąż nie potrafiło samo się rozhuśtać. Tym razem jego oczyska były utkwione we mnie, a po buźce krążył mu niewinny wyraz twarzy.
- Wiem. Oglądałam film.
Przekrzywił zabawnie główkę z takim ‘bitch, please’.
- Jak się nazywasz? – Spytałam w końcu, no bo halo, dziecko mi się tutaj przypałętało. I może gdyby nie regularnie lajkowane przez moją czternastoletnią kuzynkę posty z Ciach na facebooku, które ciągle zaśmiecają mi tablicę, to nie wiedziałabym, co za ewenement właśnie się do mnie dosiadł. Ale mały nie wie, że ja wiem, więc nie będę brać go od razu za chabety, by znaleźć jego ojca, tylko na spokojnie zrobię wywiad środowiskowy. Tak ponoć robią odpowiedzialni dorośli. A ja może nie jestem odpowiedzialna, ale dorosła owszem.
Tylko nie przemyślałam, że młody może być taki mądry. Oczekiwałam konkretnej odpowiedzi, a on mi na to:
- Nie mogę ci powiedzieć. Nie znam cię.
- Spoko.
A potem chyba uznał, że stracił tym jakąś szansę.
- A ty jak się nazywasz?
- Nie mogę ci powiedzieć. Nie znam cię.
Zerknęłam na niego kątem oka, na co z uśmiechem zakrył sobie twarz łapką, więc sama też się trochę uśmiechnęłam.
- Rozbujasz mnie? – Zapytał w końcu. – Za krótki jestem.
- A potem sobie pójdziesz?
- No zastanowię się.
Posłał mi rozbrajający uśmiech i pewnie gdyby nie samokontrola i myśl, że na Boga, on ma jakieś sześć lat, to pewnie wylądowałabym nosem w piachu. No ale już się poddałam i szykowałam tyłek do podniesienia, kiedy zza rogu, zza którego wyskoczył mi ten mały szogun, wyszli jego rodzice.
- Oliwier!
Młody stęknął tak, jak wtedy, gdy przerywa się dzieciakom zabawę.
- Pola!
Pola stęknęła tak, jak wtedy gdy ktoś coś od niej chce.
Państwo Winiarscy jako jedyni umknęli mi tego dnia i trzymali się z dala od obstrzału mojego mówiącego ‘Ja pierdolę, kolejni’ spojrzenia. I to był pierwszy powód, dla którego byłam im mocno wdzięczna. Drugi to taki, że zaraz zabiorą małego Potworka, a ja dalej będę rozkoszować się wolnym południem.
- Pola? – Pani Winiarowa spojrzała na męża, jakby już słyszała to imię. – Ta co wrzuciła Bartka do basenu?
No litości, ona też?!
- Jeśli miałabym być szczegółowa, to sam się wrzucił – mruknęłam. A wtedy ona spojrzała na mnie, a ja trochę zgasłam, bo w porównaniu do reszty WAG’s (wyczytałam to ostatnio w skradniętym Zibiemu Playboyu i zastanawiam się, czy to jakiś skrót od WAGINAS) nie miała w spojrzeniu współczucia lub zainteresowania. Po prostu patrzyła na mnie spod uniesionych i idealnie zrobionych brwi, jakby spodziewała się czegoś innego. Lepszego.  – Znaczy, no, Pola Olszewska, dzień dobry.
Miała bardzo małą i ciepłą dłoń. I zaciętą minę. Ała.
- Olo, poszukaj Sebastiana i idźcie się gdzieś pobawić, dobrze? Tatuś i mamusia muszą porozmawiać. – Zaczął Winiar, kucając przed synem i zerkając na mnie ukradkowo. Wzruszyłam ramiona.
- A nie mogę zostać tutaj?
Pani Winiarowa popatrzyła na mnie tak, jakby to była moja kolej, aby zabrać głos. Hej, załatwiajcie sobie swoje sprawy rodzinne sami, ja tu tylko przyszłam się pobujać.
- Chcesz zostać z Polą? – Zapytał Michał, a gdy ja dopiero zorientowałam się o co tutaj tak w ogóle chodzi, Mały już kiwał potakująco głową, a jego ojciec patrzył na mnie mówiącym „Przegrałaś” spojrzeniem. – Popilnujesz go?
- Jeśli to nie problem. – Dodała jego żona, upominającym tonem.
- Yyy…
- Dzięki!
Już po chwili z otwartymi ustami przyglądałam się plecom Winiarskich, odchodzącym gdzieś w swoim kierunku. Z szoku wyrwało mnie dopiero szczypnięcie w ramię.
- Skoro ty jesteś Pola, a ja Oliwier, to znaczy, że już się znamy, tak? To super, a teraz się huśtamy!
Nie no, mały jest rewelacyjny. Drze się jak opętany, gdy huśtawka osiąga wysokość na trzy metry, śpiewa przy tym „Bailando”, a jak mu powiedziałam, że już mnie ręce bolą od tego bujania, to się fatalnie załamał i wzniósł oczy ku górze z takim zmęczonym „Dżizas”. No i jedną z jego rozrywek jest śmianie się z Kurka. Zwieńczyliśmy tę informację porządnym piątalem.
- Głodny jestem. – Oznajmił mi w końcu.
- To mamy problem.
- Raczej ty. – Zauważył, a mi prawie oczy z orbit wypadły. – Jestem dzieckiem! Nie mam pieniędzy i nie wolno mi ruszyć się stąd samemu!
- W takim razie mam nadzieję, że lubisz jabłkową orbitkę, bo tylko to przy sobie mam.
A dla upewnienia się, że nie ściemniłam dzieciakowi wyciągnęłam z kieszeni zaszytą tam małą paczkę gum. Z rozpaczą uznałam, że została mi jedna. Po pół na głowę i na obiad wystarczy.
- To chodźmy do sklepu. – Podsunął przegenialny pomysł.
- Mieliśmy się stąd nie ruszać. Jeszcze oskarżą mnie o porwanie i co będzie?
- Przestań – mruknął i machnął ręką. – Nie masz gdzie mnie schować.
Kurczę, w sumie ma rację. Jesteśmy w Spale tutaj nie ma gdzie uciekać. No to w końcu kiwnęłam głową, postanawiając, że okej, idziemy do sklepu, mimo, że odpowiedzialność tego przedsięwzięcia kompletnie mnie przerasta. No ale co ja mam zrobić, jak dzieciak głodny? I w zasadzie to ja trochę też.
A po drugiej stronie drogi jest sklep!
- Prawa wolna, lewa wolna, idziemy!
A ten stoi.
- No czemu nie idziesz!
- Bo nie mogę przechodzić sam przez ulicę.
Fenomen wśród sześciolatków – on wie, co mu wolno, a czego nie. Wręcz nie mogę się nadziwić temu, jak został wychowany. I jeszcze długo stoję na środku drogi i patrzę na niego jak na absolutny cud wszechświata, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że mnie zaraz jakaś cysterna trzaśnie.
- To co mam zrobić? Wziąć cię na ręce? Przerzucić na drugą stronę? Przeciągnąć na linie?
Wywrócił oczami i z miną ‘przejmuję sprawę w swoje ręce’ rozejrzał się kilkukrotnie po obu stronach i upewniając się, że nic nie nadjeżdża pokonał dzielący nas dystans i złapał mnie za rękę.
- Tak to się robi w Częstochowie.
- No jasne.
Wydałam ostatnie dwadzieścia złotych, jakie miałam. Wraz z tymi zakupami schudł nie tylko mój portfel, ale ja sama trochę też, bo dziedzic Winiarski w błyskawicznym tempie pokonywał kolejne działy w poszukiwaniu czegoś, na co akurat miał ochotę. I chyba jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona. Ja nie rozumiem, jak ludzie mogą puścić dziecko samotnie po sklepie i w ogóle nie martwić się o to, że się zgubi? Przecież ja wpadałam w panikę za każdym razem, gdy Oliwier znikał mi z pola widzenia! A potem okazywało się, że stoi tuż za mną i wyczytuje z opakowania, w jakich smakach są znajdujące się w nim żelki. Zawał na zawale. Wpakowali mi dzieciaka pod opiekę, a ja pewnie przypłacę to wizytą u kardiologa.
No dobra. Zrobiliśmy jako takie zakupy. Nikt się nie zgubił. Nikt też nie zginął pod kołami samochodu, bo pouczona już wcześniej przez Młodego przeprowadziłam go przez drogę. Wróciliśmy z powrotem na huśtawki i stwierdziliśmy, że jeszcze nikt nie krzyczy i nas nie szuka, więc misja wykonana, nie będziemy mieć lipy. Tak więc siedzieliśmy, wcinaliśmy mleczne kanapki i rozprawialiśmy nad tym, czy za rok Skra zdobędzie mistrza.
- Już się tatuś o to postara.
A propos tatusia, to właśnie wraca. Mamusia też. Dwa kroki za nim, bo tata ma długie nogi i szybciej chodzi. I albo mi się wydaje, albo oboje są jacyś wkurzeni i mają ochotę zabić pierwszą napotkaną osobę. Zerknęłam ze strachem na Oliwiera, a chwilę później zdałam sobie sprawę, że własnego dziecka nie ukatrupią, więc… Olszewska, uciekaj!
- I jak? Wszystko gra? – Pomimo swojego napiętego wyrazu twarzy głos Michała brzmiał nad wyraz opanowanie gdy do nas podszedł. – Nikt nie zginął?
- Pełna kontrola.
- No to super. Ruszaj się, Olek, idziemy na obiad.
- A co jemy?
- Pizza?
- Luzik.
Zeskoczył z huśtawki i upychając do kieszeni papierek po cukierku podszedł do mamy. Ta, w odróżnieniu od swojego męża zainteresowała się nie tylko czyimkolwiek życiem, ale też jego przebiegiem.
- Dobrze się bawiłeś z Polą?
- Nooo. Huśtaliśmy się, a potem bawiliśmy w chowanego, tylko, że Pola to w ogóle się nie chowała i dawała mi wygrywać. I jeszcze byliśmy w sklepie i patrz, jakie mam fajne naklejki z piłkarzami! Wiecie, że Pola też lubi Real?
Odetchnęłam z ulgą, bo bałam się, że dzieciak się ze mną wynudzi i będzie uciekał najdalej jak tylko się da. A gdy tak nawijał to czułam, że chyba mnie polubił. Czyli co, mam się cieszyć?
- Hej, czy Pola może zjeść z nami obiad?
Właśnie miałam powiedzieć, że ja jego też chyba polubiłam. Dobrze, że nie zdążyłam, bo bym skłamała.
Spojrzałam na niego, jakby mu te blond kudełki nagle zmieniły kolor na zielony. Jego matka wydała się równie zszokowana, choć zaskoczenie szybko ulotniło się z jej twarzy.
- Jeśli Pola nie ma nic przeciwko…
- O nie, nie. Wykluczone.
- Ale to dobry pomysł! – Uznał Michał.
- To bardzo zły pomysł. Idźcie sami, nacieszcie się sobą, a ja idę zobaczyć, czy nie ma mnie w recepcji.
- No ale weź! – Olek tupnął noga i puściwszy rękę mamy, podszedł do mnie i stanął twarzą w twarz z moimi udami. Zadarł głowę i gdzieś tam z dołu swoją groźną miną próbował mnie przekonać, że jego propozycja jest nie do odrzucenia. – Chodź!
- Ale dlaczego?
- Bo jesteś fajna!
Złapał mnie za kciuk i potrząsnął za rękę, a na jego buzi malowało się wyraźne zdenerwowanie. Poczułam się trochę przystawiona do muru, a jego duże niebieskie oczy kompletnie nie ułatwiały mi sytuacji. Westchnęłam i bezradnie spojrzałam na Dagmarę, bo zdanie Michała jakoś mnie niezbyt obchodziło. A ona uśmiechnęła się, bo w końcu zna upór swojego syna.
- Z taką argumentacją nie możesz walczyć.

* * *

Wzięliśmy z Oliwierem na pół małą Margaritę. Przyznaję, jedzenie pizzy jeszcze nigdy nie było tak zabawne, jak wtedy. Młodemu kłapaczka się nie zamykała, bo uznał, że mając nową koleżankę musi jej trochę o sobie poopowiadać. Tak więc wiedziałam już dosyć dużo na temat jego przedszkola, pani przedszkolanki, przedszkolnych kolegów i koleżanek, że bardzo ładnie idzie mu uczenie się wierszyków i nie ma problemów z dodawaniem i odejmowaniem. I tak dalej i tak dalej. A jego rodzice tylko wykorzystywali fakt, że młody nawija jak Włoch makaron i zapełnia wytworzoną przez nich ciszę. Dobra, małego oszukają, ale nie starszą od niego o osiemnaście lat Olszewską. Pizza pachnie bardzo ładnie, ale to jednak smrodek jakiegoś kryzysu jest tu znacznie bardziej wyczuwalny.
Ale co mi do tego, nie mój interes. Ledwo swój ogarniam.
Tylko szkoda, że zrobili zjazd rodzinny, a mama i tata naciągają swoją rozmowę jak Wiśnia gumę w gaciach, gdy mu się proca zamarzyła. No i co ja biedna miałam zrobić? Obrałam taktykę na sześciolatka i też gadałam, co mi ślina na język przyniesie. Na przykład, że Mikołajek to bardzo fajna książka jest.
- Myślę, że powoli będziemy już wracać. Nie chcę jechać po ciemku.
Jak na komendę wraz z Oliwierem odwróciliśmy głowy w stronę mamy Dagmary i wydaliśmy z siebie żałosny jęk sprzeciwu. Dopiero widząc rozbawiony wzrok Miśka ogarnęłam, że po pierwsze primo: nie mam tu nic do powiedzenia, a po drugie secundo: weź się w garść Pola, nie masz siedmiu lat.
- Ale mamooo! – Głos zabrał Olek. – Ja chcę jeszcze zostać z tatą!
- Skarbie, tata i tak zaraz będzie musiał wracać na trening. Nie będzie mógł się z tobą bawić. – Winiarowa zaczęła mu rezolutnie wszystko wykładać. Muszę przyznać, że słuchałam jej jak oczarowana.
- To mogę zostać z Polą jeszcze trochę? – Zaproponował w zamian. Spojrzałam na Młodego z takim totalnym rozczuleniem i mięknącym sercem (czym?). Fajny był, poważka. I, och, mogłam go przytulić? A nie, momencik, teraz jest mój moment, aby się odezwać. Przynajmniej tak wnioskuję po tym, jak cała trójka na mnie spojrzała.
- Krasnalu, bardzo chętnie zgłębiłabym z tobą tajniki walki Power Rangers, ale ja też muszę pójść na trening.
Zgasł nam. Zwiesił główkę i nawet nie dopił swojej Fanty do końca. Szedł do samochodu jak na ścięcie kilka kroków za swoimi rodzicami, a tuż obok mnie i słowem się nie odzywał. Zdecydowanie cisza w jego towarzystwie krępowała.
- Pożegnasz się z Polą? – Spytał Misiek, na co Olek potaknął i podszedł do mnie. No mały był, to kucnęłam przed nim, co by go kark od zadzierania nie rozbolał.
- Nos i uszy do góry. I nie smutaj, bo mi też się przykro robi. – Wykrzywiłam się w uśmiechu, gdy podniósł na mnie swoje michałowe oczyska. Westchnął ciężko, niczym strudzony życiem człowiek i położył swoje rączki na moich ramionach.
- Ale nie zapomnisz o mnie, co nie? – Zapytał z całkowitą powagą.
- Nigdy w życiu!
- To fajnie. Bo ja o tobie będę pamiętał.
Kurczaki, Olszewska się rozkleja. Jedźcie już!
I co? Zamiast pojechać, to Młody objął moją szyję i się przytulił. Wcięło mnie, bo tak naturalnego i miłego gestu dawno nikt wobec mnie nie wykonał. A rzucający się na plecy schlany Gregor się nie liczy. Popatrzyłam zaszokowana na Michała i Dagmarę, a oni tylko się uśmiechnęli. A Miśka to taka duma rozparła, że byłby pękł. No to przełamałam się i też Małego objęłam; mniej pewnie i trochę sztywno, ale objęłam.
- Jesteś moją ulubioną koleżanką – wyszeptał mi do ucha.
- A ty moim ulubionym kolegą.
No i pojechali. Długo stałam na krawężniku i machałam w stronę oddalającej się Audicy, nawet wtedy, gdy już całkiem zniknęłam nam z pola widzenia. A potem spojrzałam na Winiara, jakby mi właśnie chomika odkurzaczem wciągnął.
- Twój syn wywołuje we mnie pozytywne, ludzkie odczucia – rzuciłam oskarżycielsko i wycelowałam w niego paluchem. – Zdajesz sobie sprawę z tego, coś narobił?
- Zmajstrowałem ósmy cud świata, wiem – odparł, wypinając dumnie pierś, w którą po chwili oberwał z pięści. – Za co!?
- Za to, że dzieciak rozmiękczył mnie jak Calgon wodę.
- Olszewska ma uczucia, nie wierzę.
- Piśnij komuś słówko, a będziesz płacił okup za małolata.
Zaśmiał się i ruszył za mną chodnikiem w stronę Ośrodka. Zgodnie z planem mamy jeszcze godzinę do treningu, więc spieszyć się nie musimy. O, właśnie, przypomniało mi się.
- Ała! A tym razem za co?!
- No za to! – Wskazałam na koniec skrzyżowania, za którym zniknęło 2/3 Winiarowej rodzinki. – Co jest z wami nie tak, że nawet jak nie widzicie się przez długi czas, macie ciche dni?
Michał spojrzał na mnie podejrzliwie, jakby mi serio od nadmiaru dziecięcych uczuć odbiło. Ale oprócz tego, że miałam załadowany pizzą żołądek, wszystko było w porządeczku. Naprawdę! I on doskonale o tym wiedział, bo w końcu przestał patrzeć na mnie jak na idiotkę, tylko skinął głową.
- Ha! Wiedziałam!
No dobra, wiem, że mówiłam, że to nie mój biznes. Po prostu potrzebowałam potwierdzenia dla swoich podejrzeń. A to dobry znak. To znak, że jednak jest we mnie trochę kobiety i tej naszej dobrej babskiej intuicji.
- Nikomu nie wygadasz?
O kufa.
- Hej, hej, stop, kolego, prrrrr. Nie powiedziałam, że masz mi się zwierzać. Chciałam tylko wiedzieć, czy wszystko w raju tańczy i śpiewa. Tylko tyle!
- Myślałem, że…
- Mi tylko chodziło o dzieciaka. Bo ogólnie to mnie wasze problemy nie interesują, albo raczej nie powinny interesować, wiesz, co mam na myśli. Tylko mały chciał więcej czasu z tobą spędzić, ot tyle.
Westchnął i mruknął coś w stylu „tak, wiem”, po czym wcisnął dłonie w kieszenie dresów i się zamknął. Spuścił głowę dokładnie tak, jak jeszcze kilkanaście minut temu Oliwier i, jak babcię kocham, tym swoim żałosnym widokiem i milczeniem zmuszał mnie do jednego. I ja naprawdę nie chciałam użyczać swojego ramienia i wysłuchiwać, co to się takiego porobiło, że Winiarskie zamiast brać przykład z reszty i zmuszać mnie do rzygania miłością, dzisiaj po prostu bawili się w chowanego ze swoim małżeństwem.
Ugh, co ja się mam… Dobra, oszczędzę zabawy psychologowi. Skoro już mamy ten dzień filantropa…
- Dobra, niech będzie, gadaj. Żal się Olszewskiej.
Buchnął powietrzem raz i drugi i przez chwilę milczał, co mnie niecierpliwiło bardzo. Ulitowałam się, zgodziłam się na babskie zwierzenia, a ten mi jeszcze czekać każe. No fajnie, fajnie, tylko, że ja się już bardzo ciekawa zrobiłam, a ten nic. Aż się powtórzę: co ja się z takim mam, no? Panie, na boisku też będziesz pięć minut się zastanawiać, czy przyjąć zagrywkę od Murilo?
- No bo Daga jest w ciąży.
Brawo, przyjęcie w punkt!
- Aha. I co z tego?
Popatrzył na mnie tak, jakbym zadała co najmniej najgłupsze pytanie świata. Okej, może nie mam dzieci, moje matczyne zapędy ograniczają się do posiadania psa i właściwie, to sama czuję się jak dzieciak, ale hej, bachorek w brzuchu to chyba żadna choroba, co nie?
- No… No jak to co? Będziemy mieli dziecko!
- A Oliwier to twój brat, tak?
Opuścił ręce wzdłuż ciała ukazując swoje fatalne załamanie. No co!
- Chodzi o to, że zupełnie tego nie planowaliśmy. A przynajmniej nie teraz.
- No ale już, trudno, wpadka.
- I to bardzo miła wpadka, tylko… - Zatrzymał się w pół kroku i westchnął. – Nie chcę, aby dzieciak był rozwiązaniem wszystkich problemów.
- Problemów? – Uniosłam ze zdziwienia brew.
- Ostatnio niezbyt nam się kleiło. No wiesz… Praktycznie cały czas spędzam na treningach, albo jestem w rozjeździe, bo a to mecz w Rzeszowie, a to w Gdańsku, a to znowu w Rosji Liga Mistrzów… Nie ma mnie w domu. Ledwo skończył się sezon, zaraz zaczęło się zgrupowanie kadry. Nie mamy czasu dla siebie i stąd coraz częściej pojawiały się jakieś nieporozumienia. Ja to rozumiem, że ona jest sama, że pracuje, że zajmuje się Olkiem i domem, a ja ciągle odbijam piłkę, ale chyba muszę jakoś na to wszystko zarobić, prawda? I jasne, oboje się na to zgadzamy, nigdy nie usłyszałem od niej, że ma do mnie jakiś żal, bo przecież wie, z kim się związała. Tylko momentami mamy dosyć… Tuż przed przyjazdem do Spały trochę się poprztykaliśmy, a potem okazało się, że Daga jest w ciąży i dopiero dzisiaj mieliśmy okazję tak szczerze to omówić.
Łooooł, uzewnętrznienie poziom hard. To mnie nieźle urobił. Tak, że nie wiem, co mu powiedzieć, bo naprawdę w kwestiach rodzinnych jestem beznadziejna, no ale tak bez słowa wsparcia go zostawić?
- Będzie dobrze. – Poklepałam go po ramieniu ze świadomością, że to najgorsze, co zazwyczaj można powiedzieć. Mnie osobiście cholera trafia, gdy ktoś mi mówi, że będzie dobrze, gdy np. rozryczę się nad popsutą pralką i zalanym sufitem u sąsiada z dołu. Nic nie będzie dobrze, bo takiego zacieku pozbyć się jest ciężko!
- Wiem, że będzie dobrze, ale trochę się boję, wiesz? A nawet bardzo. Nie. Szczerze mówiąc, to jestem przerażony.
- Kurde, Winiarski, jesteś wicemistrzem świata i boisz się małego oślinionego smarkacza, który śmierdzi strawionym mlekiem i zużytym pampersem? Dżizas, to tylko taka mikro wersja Kurka. Też beczy i drze mordę o wszystko, aż się całe popluje. A mimo wszystko umiesz go ustawić.
Misiek roześmiał się serdecznie i objął mnie ramieniem, jak takiego dobrego kolegę, gdy weszliśmy na teren Ośrodka.
- Z maluchami jest znacznie łatwiej, niż z takim Bartkiem – mruknął nagle. – Jak taki się popłacze, to zawsze masz te trzy opcje: albo jest głodny, albo się osrał, albo coś go boli. U Bartka albo masz mix wszystkiego, albo chodzi zupełnie o coś innego i za cholerę nie dowiesz się, co to jest.
- Okej, nasz temat niebezpiecznie kieruje się w stronę Kurczaka, dlatego proszę, stop, bo mam teraz mózg pełen beczących niemowlaków z głową Kurka. Śmiej się, ale to ani trochę nie jest zabawne! – Dostał łokciem po żebrach, a dalej się śmiał. Paskud. – Ani słowa o Kurku.
- Sama zaczęłaś.
- Bo jak zaczynam myśleć o czymś problematycznym, to od razu on mi przychodzi na myśl.
Strzepnęłam miśkowe ramię ze swojej szyi i nie wiecie, jak bardzo żałuję tego, że w tamtym momencie na niego spojrzałam. Michałowy wzrok był… dziwny. Patrzył na mnie trochę jak taki stary mędrzec. Może nawet miał w sobie coś z Hobbita, ale i tak mi się to nie podobało.
- Co?
- Nic.
- Winiarski…
- Po prostu przypomniało mi się takie ładne stare powiedzenie.
Kazałam mu się puknąć w łeb. I przygotować się na trening, bo znowu będzie, że któryś przeze mnie się spóźnił, albo nie stawił.
- Weź zadzwoń do Dagi i powiedz jej, że sobie poradzicie.
- Fascynuje mnie fakt, że dostaję takie porady od ciebie.
- Wolisz to, niż moje porady kulinarne. Zginąłbyś.
Zaśmiał się, czym wywołał i u mnie jakiś pozytywny grymas na twarz. No i już. Pogoniłam go do swojego pokoju i zabrałam się za odkluczanie swojego.
- Aha. Pola?
Odwróciłam się przez ramię i dostrzegłam ponownie głowę Miśka, wciśniętą między drzwi a framugę. Mruknęłam pytająco, na co pięknie się uśmiechnął.
- Dziękuję.
Uniosłam kciuk, że niby spoko i polecam się na przyszłość. Chociaż lepiej niech tego nie wykorzystuje. A potem wyszczerzył swój drut na zębach i wyśpiewał „KTO SIĘ CZUBI, TEN SIĘ LUBI” i trzasnął drzwiami.
Zabiję cymbała zanim jego nienarodzony/a nauczy się raczkować. Przysięgam, zabiję.

____________________________


Bo to było tak, że naprawdę nie miałam weny i ochoty na Cyrk i ogólnie pisanie mi utknęło w miejscu. A dzisiaj wracając ze swojej wspaniałej uczelni w słuchawkach poleciało mi Start a fire i poczułam, że tak, to jest ten moment, aby w końcu coś tutaj dodać. Szkoda, że mnie tak nie kopnęło te kilkanaście razy wcześniej, gdy słuchałam tej piosenki, no ale dobra. Lepiej późno niż później.
W ogóle to zabierałam się za coś innego, a potem skapnęłam się, że mam coś odłożone na dziewiąty rozdział. Stwierdziłam więc, że nie będę wymyślać nic innego, tylko dopiszę resztę do tego, co miałam. No i proszę, winiarowy rozdział. Yep, zdecydowanie tego potrzebowałam. Poza tym jestem medium, bo nienarodzony/a pojawił się w mojej głowie wraz z całym pomysłem na Cyrk, czyt, w czerwcu 2013, czyt. Antosia Wu. jeszcze nie było. Ale fajnie.
No to tego… Ktoś tu jeszcze zagląda?

Pozdrawiam, całuję, ściskam,
Emms.