środa, 10 lutego 2016

12. Kanada, część 2.


- Co kurwa?
Lubię, gdy Zibi przypomina mi o poziomie swojej elokwencji. W jakiś sposób sprawia, że czuję się wtedy naprawdę… Hm, jakby to ująć mądrymi słowami? O, wiem. UMYSŁOWO ROZWINIĘTA.
- Ja pierdolę, naprawdę?
Okej, umówmy się: w tym stadzie wcale nie jest o to trudno.
- Naprawdę, Kosa. Chcesz, żeby ci to rozrysować?
- Poproszę.
- Pocałuj mnie w dupę.
Nie, nie jestem taka jak oni. Po prostu mam własny, starannie wypracowany styl niewłażenia sobie na głowę. Bo skoro mówię, że jutro z rana jedziemy do konsula, to jedziemy do konsula. I chuj. A ci, ponoć dorośli mężczyźni, jojczą, mażą się i planują zabunkrować się w pokojach.
- A po kiego grzyba mamy jechać do konsula? – spytał Kuba.
- Żebyśmy nie narzekali na zbyt wiele wolnego czasu – mruknęłam, a gdy obok mnie wylądował kolejny worek brudów do prania, odkreśliłam na liście Gumę. Logistyka w reprezentacji, proszę państwa. Tutaj prowadzimy statystyki nawet brudnych gaci. 100% skuteczności smrodu winiarowych skarpet. – No co zrobię, jak nic nie zrobię? To nie mój pomysł.
- Orient, ludziska! – krzyknął Dziku i wylazł ze swojego pokoju, po czym wziął zamach niczym Anita Włodarczyk, a jego torba przeleciała przez cały hotelowy korytarz i wylądowała na pozostałych. Tylko zrobiłam unik, co by nie zabiły mnie miśkowe gacie. – Żadna madafaka nie poskoczy do Kubiaka.
Dżizys.
- Przepraszam bardzo, i niby co my tam będziemy robić? – spytał Zbych, podpierając się pod boki. - Bo ja to bym się wyspał, a nie na jakieś spotkania z konsulem jechał. Ja nawet nie wiem, jak typ się nazywa, a co dopiero…
- Ponoć szykuje duże śniadanie.
- To o której ta zbiórka?
- UWAGA, LECI BOMBA!
Następne co pamiętam, to swoje imię, latające kartki i święty Piotr otwierający mi bramę do raju. A potem zamrugałam i ujrzałam przysłaniające mi sufit mordy Zibiego, Dzika i Kuby.
- Pola! Pola, żyjesz?
Stęknęłam, wciąż czując na klatce piersiowej uderzenie workiem ziemniaków, które powaliło mnie na całą stertę prania.
- Powiedzcie Kurkowi, że go zapierdolę.

* * *

Ależ oni szczęśliwi. Jacy pozytywnie nastawieni. Uśmiechnięci i…
Dobra, pieprzyć sentymenty, po chuju fest pojechali z tym konsulem i ja się dołączam do protestu, nie jadę!
Bo jest ósma rano, a oni (czyt. Andrzej i gdzieś z dalekiej Polszy Miro I Król) każą ładować nam tyłki do autokaru i jechać. W sumie ja mogłabym zostać i popracować na spokojnie w hotelu (w sensie spać), bo to nie ja mam dwa metry i odbijam piłkę dla orzełka, ale nie! Wszyscy jadą bez wyjątków!
No i mam.
Licząc po kolei każdą wchodzącą do autokaru osobę, jednocześnie naliczyłam siedem „ja pierdolę”, pięć „kurwa”, dwa „Boże, dlaczego?” i jedno „dzień dobry, Pola!”.  Kocham Piotrusia. Cała reszta zachowała milczenie, choć niektórzy zostali do niego zmuszeni jednym ostrzegawczym spojrzeniem.
- Komplet? – Andrzej wylazł z hotelu jako ostatni, bo przecież bez sprawcy zamieszania nie pojedziemy. – No to już, ruszamy na wycieczkę! Wszyscy gotowi?
Po autokarze rozległo się mruknięcie błagające o dobicie martwych.
- Jak chuj – warknęłam pod nosem i całą moją elokwencję szlag jasny trafił.
Okej, tak naprawdę im więcej czasu z nimi spędzam, tym bardziej staję się taka jak oni. A to dopiero pierwszy etap Światówki. Nawet jeszcze żadnego meczu nie zagraliśmy. Ja pierdolę, przecież za miesiąc dojdę do tej fazy, w której będę zakładać skarpetki na uszy jak Pit i śpiewać z Winiarem Gotye. Bo hej, w końcu odkryliśmy, czym Misiek katował nas od kilku dni!
- BUT YOU DIDN’T HAVE TO CUT ME OFF!
- Aaaaaa!
- MAKE OUT LIKE IT NEVER HAPPENED AND THAT WE WERE NOHING!
- Tak właśnie zaśpiewa u konsula Michał Wu.
 I DON’T EVEN NEED YOUR LOVE, BUT YOU TREAT ME LIKE A STRANGER AND THAT FEELS SO ROUGH.
- On ćwiczy bo ma pokaz u konsula.
- NO, YOU DIDN’T HAVE TO STOOP SO LOW!
- On idzie do iks fajtersów!
- HAVE YOUR FRIENDS COLLECT YOUR RECORDS AND THEN CHANGE YOUR NUMBER!
Najgorsze w tym jest to, że teraz wszyscy śpiewają tę piosenkę i każdy ma już siebie samego dosyć. A Miśka zabić nie możemy, bo potrzebujemy przyjęcia.
No więc Gotye w głośniki i jedziemy.
- Pola…
Podniosłam głowę, słysząc jakieś brzęczenie nad sobą. Ugh, Bartki Kurki. Skrzywiłam się i ostentacyjnie nałożyłam słuchawki na uszy.
- Powiedziałam: Gotye w głośniki i jedziemy! – warknęłam i odwróciłam się w stronę szyby.

* * *

Ja wiem, że okazałam jakąś tam solidarność z głąbami, ale hej, nie popadajmy w skrajności. Bo to, że oni muszą stać jak kołki i suszyć ząbki podczas gdy Andrzej dokonuje przepięknej prezentacji kadry przed konsulem, nie oznacza wcale, że muszę sterczeć tam razem z nimi. W końcu jestem TYLKO człowiekiem ze sztabu, a nas ta szopka nie dotyczy.
I jestem głodna.
Tak więc wszyscy zebrali się w kółku wzajemnej adoracji i oklaskują siebie nawzajem, a pan konsul jest tym bardzo zachwycony. Korzystając więc z zamieszania, postanowiłam sprawdzić, czym zamierzono nas tutaj ugościć. Całe trzy stoły zostały zastawione po same brzegi żarciem, którego widok uruchomił marsz pogrzebowy w moim żołądku. Bo wszystko wyglądało tak ładnie… A jak pachniało!
Po prostu uznajmy, że ktoś musiał sprawdzić, czy te jajka w majonezie nie są zepsute. W końcu jutro gramy z Brazylią, niedobrze byłoby, gdyby połowa drużyny się pochorowała. No cóż, poświęcę się!
Z dumnie dzierżonym w dłoni widelcem obchodziłam stoły i gościłam się śniadaniem, czując jak z każdą chwilą mój brzuszek jest coraz bardziej szczęśliwy. Swoją chwilę sławy właśnie miał Olo-Wpierdolo. Fizjoterapeuta złoto, cud, miód i orzeszki, aż cukrzycy dostałam słysząc jak go Andrzejek wychwala. No nic, co my tu dalej mamy…
- I jest jeszcze nasza kierowniczka, Pola!
O, pierożki!
- Pola!
Ruskie, jak u babci!
- POLA!
- Co?!
Podniosłam głowę z pierożkiem w buzi i drugim nabitym na widelec, gdy okazało się, że całe towarzystwo nagle rozstąpiło się i patrzyło prosto… na mnie. Igła podniósł kamerę, Możdżon trzepnął facepalma, Ziomek zacisnął usta, a Kuba z Dzikiem osmarkali się ze śmiechu.
W sumie jak cała reszta.
- Nasza kierowniczka Pola… - westchnął Andrzej i wyłączył mikrofon.
Uśmiechnęłam się na tyle, na ile pozwalała mi wypełniona ruskimi gęba i nieśmiało pomachałam do konsula.
No cóż. Bo to trzeba Pola Olszewska się nazywać, aby zostać zapamiętaną z kradzieży jedzenia i uciekających z ust pierogów. Na szczęście więcej mnie tu nie zobaczą, a póki stąd nie odjedziemy, ukryję się gdzieś, co by mnie Andrzej nie znalazł i…
- Co tam?
A niech to Bartman przestrzeli!
Uniosłam wzrok zbitego psa znad wiśniowego placka i westchnęłam, dmuchając okruchami na kolana.
- No przecież się ukryłam!
- Masz rację, wcale nie widać cię zza tej zasłony. Ani trochę.
- Winiar…
- Przecież nie neguję twojej próby bycia niewidzialną! – Obruszył się i ugryzł jabłko. – Tylko głupio wyglądam, jak tak gadam do firanki.
- Jesteś przyjaciel, czy nie?
O, tutaj Misiek bardzo się zaciekawił, bo aż przestał przeżuwać i spojrzał na mnie dość podejrzliwie. Westchnęłam. Rany, wielkie rzeczy, nazwałam go przyjacielem.
- Gdzie jest haczyk?
- A widzisz, żebym trzymała wędkę? – fuknęłam. - Halo, Misiek, to ja się topię w oceanie swojego zjebania! Jak mnie nie uratujesz, to utonę, a wtedy, masz moje słowo, będę cię gnębić do końca życia.
Przez chwilę mocno zastanawiał się nad tymi słowami.
- Już to robisz.
- Misiek! – pisnęłam zniecierpliwiona, więc wywrócił oczami i popatrzył na mnie oczekująco. – Okej, najpierw przynieś mi kawę.
- I niby jak to ma się do całej akcji ratunkowej?
- Nijak. Wciąż będę żałosna, ale przynajmniej uruchomię swój mózg.
- Pierwsza kawa dzisiaj? – spytał, na co przytaknęłam. – Czyli czarna i bez cukru?
- Yyy, tak.
Szczena zjechała mi do kostek. Złapałam ją w ostatniej chwili, nim zdążyła uderzyć o podłogę i się roztrzaskać. Wychyliłam się zza swojej zasłony, podążając za Winiarem, który ustawił się w kolejce do automatu z gorącymi napojami. Czy ktokolwiek to w ogóle widział? I słyszał? I… O mój Boże, ten facet pamięta od jakiej kawy zaczynam dzień! Czy on jest prawdziwy, czy już nie?
- I wtedy ja jej mówię, że ta błękitna bluzka ani trochę nie pasuje do czerwonych czółenek, ale ona się tak bardzo uparła…
No ładnie, parapet przyciągnął Pita z Igłą. Schowałam się za zasłoną i wcisnęłam w siebie ostatni kęs placka na osłodę łez i smutków. A potem uznałam, że mi się trochę całe to ukrywanie nudzi i weszłabym w Internety, ale jak na złość zostawiłam torbę na wieszaku.
W ogóle co za dekl zostawia torbę na wieszaku?
O rany.
- Psssst.
- Ostatnio zastanawialiśmy się, czy chcemy kanapę z szezlongiem, czy może jednak bez, aby było więcej przestrzeni w salonie i…
- Psssst, Piiiiit.
- Motyla noga, Krzysiu, znowu słyszę głosy w głowie!
- Tym razem to tylko Pola – zaśmiał się Igła i skinął w moją stronę. Nie ma kamery! Ale ma telefon. Zrobił mi zdjęcie. Nienawidzę go. – Co tam, Słońce? Najedzona?
- Japa, Ignaczak, bo ten rogal będzie ostatnim posiłkiem w twoim życiu.
- Poluś, co ty robisz za tą zasłoną? – spytał ewidentnie zmartwiony Piter.
- Bawię się w chowanego z Wiśnią – mruknęłam. Hej, zawsze mogłam powiedzieć, że zawijam naleśniki. – A na co ci to wygląda?
- Ojej, ty chyba nie przejęłaś się tym-tamtym…? Poooolcia!
- Dobra, dobra, wszystko jedno. Przynieś mi torbę.
- Magiczne słowo?
- Natychmiast.
Pit westchnął i posłał mi jedno z tych swoich niezadowolonych spojrzeń, ale przyniósł mi tę torbę. Kochany.
A po chwili przyszedł jeszcze Winiar z kawą. Upiłam łyk, poparzyłam sobie język, ale od razu poczułam, że wszystkie trybiki w mojej głowie zaczynają pracować.
- Panowie, czy my chcemy tu jeszcze siedzieć? – zagaiłam. W trójkę spojrzeli po sobie i bezgłośnie uznali, że tak właściwie to by już sobie pooddychali świeżym powietrzem. – Super. Znacie szyk ‘nikt nie widzi, że Pola z nami idzie’?
Nie znali, ale zaimprowizowali tak pięknie, że nie dość, że nikt nie zauważył jak wychodzę ukryta gdzieś za plecami Michała i Krzyśka, to jeszcze zawinęłam ze stołu pączka.
Szach-mat i kensyl de konsul!

* * *

Dostałam opierdol od Andrzeja.
Cóż, pewnie w jego założeniu miałam wystrzelić z kapci i kajać się za… Jak on to określił? Za odłączenie się od grupy w trakcie prezentacji i narobienie wstydu nie tylko sobie, ale całej kadrze. Okej, czy tylko mi się wydaje, czy wujcio przesadza i szuka dziury w całym? Wcale nie chciało mi się tam jechać, prezentacja była nudna, ja głodna… Wielkie rzeczy.
Każda okazja by wpieprzyć Poli jest super, co nie?
Ale kto by się tym przejmował?
ZARAZ MECZ!
No wreszcie-nareszcie, ileż można trenować, jeździć, na ściankach stać i konsuli odwiedzać? W końcu coś się zacznie dziać, piłki będą latać pod sufitem, parkiet płonąć… Chyba za dużo Zimocha się w życiu nasłuchałam. Nieważne.
Ważne jest to, że dzisiaj gramy z Brazylią, a mnie skręca ze śmiechu za każdym razem, gdy widzę papę Rezende.
Co ja poradzę na to, że to taki zabawny człowieczek jest?
O, wyszedł właśnie ze swojej szatni, a za nim cała horda brazylijskich wieżowców. Cichaczem smarknęłam pod nosem i wlepiłam wzrok w telefon w oczekiwaniu, aż i głąby wytoczą się w końcu na korytarz. Ileż można koszulkę i spodenki nakładać?
Tym bardziej, że minuty mijają, ja sterczę pod drzwiami sama i nijak nie umiem w portugalski. Bo Kanarki wciąż stoją obok i chyba postanowili umilić sobie czekanie na oficjalne wprowadzenie na halę tak zwaną obczajką.
Panowie, kąt oka to jedna z najlepiej rozwiniętych części ciała u kobiet. My zawsze widzimy, gdy patrzycie.
Ech, westchnę sobie.
- Czjeszcz!
Zabrzmiało jak kłopoty. Odkleiłam wzrok od zdjęć śmiesznych kotów i podniosłam głowę. Taaa, patrzą się na mnie i mają tępe uśmiechy na twarzy. Mój ulubiony typ facetów. Uwielbiam.
- Cześć – mruknęłam i wróciłam do grubego Mruczka.
- Pracujesz w sztabie Polski? – spytał tym razem już po angielsku jeden z nich. Pokiwałam głową. – Fajnie, mają dziewczynę w drużynie.
Reszta Kanarków mu przytaknęła.
- Jak masz na imię?
- Pola.
Ja to zawsze zapomnę w porę ugryźć się w język i podać złe imię. Kurrrrde. A ci jeszcze zaczęli się z czegoś cieszyć.
- Ola Pola! – wykrzyknął ten sam, co to najwięcej gadał, a mnie ręce i cycki opadły.
- Seriously? – warknęłam i znowu podniosłam głowę, wlepiając błagający o litość wzrok w… Juniora Rezende. Ojacieżpierdzielę. – Kurwa.
W jakiś sposób wszystkich to bardzo mocno rozbawiło. Ha-ha, ubaw po pachy, zatrzymajcie tę karuzelę śmiechu, bo się posiusiam.
- Bruno. – Podszedł bliżej i wyciągnął dłoń. Obrzuciłam ją niechętnym spojrzeniem i dalej przeglądałam telefon, więc cofnął rękę i oparł się o ścianę naprzeciw, przez co zaczęłam przeklinać architekta hali, gdyż korytarz miał jakieś dwa metry szerokości. Czyli mało! - Jesteś fizjoterapeutką? Czy jakimś menagerem?
- Nieważne.
- Dlaczego?
- Bo jedyne, co powinieneś wiedzieć to to, że to nie ja będę dzisiaj stać po drugiej stronie siatki. I lepiej doceń ten fakt.
Ogólnie to ja siebie bardzo akceptuję taką, jaka jestem, ale, kurwa, nienawidzę tego, że zawsze muszę podjąć gadkę. A jeszcze bardziej nienawidzę reakcji ludzi, którym udaje się mnie wciągnąć w rozmowę. Z drugiej strony miejmy nadzieję, że to ostatni raz dzisiaj, gdy Bruno się uśmiecha.
Raju, jaki on jest brzydki. Już Wrona ma przyjemniejszy pysk.
- Cóż, jakby nie patrzeć, w jakiś sposób będziesz.
- W takim razie żałuję, że nie będę miała okazji osobiście wbić ci punktu.
Roześmiał się, a obok ktoś nawet gwizdnął.
- Może po meczu ja wbiję go tobie?
Czy on… Czy on właśnie… Ale… I… W sensie…
CO KURWA?!
- S-Słucham?! – wydusiłam.
Żyłka mi zaczyna pulsować. Dosłownie słyszę, jak lokomotywa zaczyna wyć w mojej głowie, a temperatura skacze. A on tylko kretyńsko się uśmiechnął i rzucił coś w swoim języku do równie rozbawionych kumpli.
- Och, daj spokój, Polacy to nudziarze – odezwał się w końcu. Byś się zdziwił, frajerze. – A ty wyglądasz na taką, która lubi się pobawić.
Uniosłam brew.
- My ci pokażemy dobrą zabawę. Albo raczej… Bruno Rezende pokaże ci dobrą zabawę.
O mój Boże, dajcie mi wiadro, albo plecak Kurka, bo zaraz się zrzygam. Byłaby szkoda, bo jadłam dobre śniadanie, ale… Dlaczego ja?
- Koleś, powiem to tylko raz… - zaczęłam jak najspokojniej, choć czułam, że ręce składają mi się do wpierdolu. – Jedyną zabawą dla mnie tutaj będzie patrzenie, jak czołgasz się po boisku i dostajesz w dupę do zera. A jak będzie ci mało, to z przyjemnością odwiedzę z tobą CN Tower, aby zmierzyć ci czas spadania z tarasu widokowego. Łapiesz?
Chyba złapał, ale jakoś się tym nie przejął, bo znowu się zaśmiał.
- Więc zdaje ci się, że wygracie?
- Z palcem w dupie.
Strasznie wesoły człowieka z tego Juniora. Ja bym od razu go na kontrolę dopingową skierowała, bo ma zdecydowanie za dobry humor.
- Nie ma szans. Ale wiesz, podejrzewam, że po meczu możesz być dość smutna i rozczarowana, więc… Uznajmy, że moja propozycja jest cały czas aktualna – dodał, przyglądając mi się zbyt dokładnie. – Cholera, ładna jesteś. I pyskata. Twardy charakter, podoba mi się, naprawdę.
- A chcesz sprawdzić, jakie twarde mam kolano? Tylko się schyl, koleś, to się przekonasz i…
- EOEOEOEOEEEEOOOOO!
No nie dał mi Zbych dokończyć, bo wyskoczył z szatni, a za nim wylała się cała fala głąbów większych i mniejszych, gotowych na swój pierwszy mecz Ligi Światowej 2012. Cóż, Rezende. Portki w dół, wystaw tyłek i cierp.
(A jak głąby przegrają, to ich utopię w Niagarze, przysięgam.)

* * *

- PO KOLEI BĘDĘ ICH DO WODY WRZUCAĆ! Z WORKIEM ŻWIRU PRZYWIĄZANYM DO NOGI! A KUREK DOSTANIE NAWET DWA!
To nic, że Kurek wchodzi tylko na zmiany. Ale te zmiany są tak chujowe, że nie mam słów i ja pierdolę, będzie tie-break. J A K?! Okej, powiem jak. Wygraliśmy dwa pierwsze sety. Pierwszy do dwudziestu dwóch, a drugi na przewagi. A potem chłopaki zaczęli świrować i przepuścili piłki meczowe, przez co Brazylia wygrała trzeciego seta. W ten sposób Kanarki znowu grały po tej stronie boiska, przy której siedziałam z Oskarem, Mieszkiem i Andrzejem, co z kolei skazywało mnie na triumfalne spojrzenia Juniora, gdy tylko szedł na zagrywkę.
I co? I CO? I śmigło, doprowadzili do tie-breaka.
- Zamknij japę! Znowu pomyliłem kratki! – krzyknął Jarząbek, stukając energicznie w klawiaturę laptopa. – Zrób coś pożytecznego i zanieś staty Gardiniemu.
- Nie będziesz mi mówić, co mam robić.
A i tak wstałam i porywając dopiero co wydrukowaną kartkę, ruszyłam w stronę boiska. Wyminęłam kwadrat Brazylijczyków, którzy nagle buchnęli głośnym śmiechem i dopadłam do naszych. Przekazałam statystyki Gardo i poklepałam Dzika po plecach.
- Pola, my to, kurwa, wygramy!
- Lepiej dla was. Inaczej na waszym miejscu zainwestowałabym w sprzęt do nurkowania.
- Cooooooooo?
Pokręciłam głową, co by sobie łebka sprawami podrzędnymi jak moja duma i honor nie zawracał, tylko grał tak, żeby wygrał. Chyba mam prawo tego wymagać?
I kibice! Przecież ¾ hali jest biało-czerwone!
- HOOOP!
Na tie-breaka wyszli prawie tym samym składem, co w pierwszym secie: Pit, Winiar, Kubi, Ziomek, Możdżon i Igła. Tylko za Zibiego wszedł Kuba, który dokończył czwartą partię.
Gdy tylko zabrzmiał pierwszy gwizdek, zaczęłam sobie przypominać jak szedł Anioł Pański.
Walić.
- Bij! Broń! Niiiiiiiiszcz!
Kto by pomyślał, że ja się tak tym meczem będę emocjonować? Po prostu wierzę, że dobre wejście w turniej to podstawa dla jego dalszego przebiegu, który może prowadzić do sukcesu. Kwestia psychologiczna! Zwycięstwo nad Brazylią może dodać pewności siebie i sprawić, że chłopaki uwierzą, że mogą wygrywać z najlepszymi.
A poza tym chcę, żeby Bruno się rozpłakał.
I, o mój Boże, czy my prowadzimy w tie-breaku?
- Patrz na starego Rezende! – krzyknął Oskar, kiwają w stronę Seniora. – Trzy…
Igła broni atak z lewego skrzydła, piłka leci prosto do Ziomka. Ten posyła ją na środek, Winiar wyskakuje do pipe’a i zdobywa kolejny punkt, a ja dostaję zeza.
- Dwa…
Pit posyła flota, Kanarki nie radzą sobie z odbiorem, więc nie wyprowadzają skutecznego ataku. Znowu bronimy piłkę, tym razem Dzikiem, Łukasz wystawia dolnym i Kuba jakimś cudem wbija ją w pole.
- Jeden…
Kolejna zagrywka Piotrka i kolejne problemy Brazylijczyków, ale udaje im się skutecznie zaatakować. Chwilę później Winiar odbiera silny serwis. Piłka podlatuje pod sufit, więc Łukasz zdąża do niej dobiec i wystawić do Kubiego. Wybronili! Wyprowadzają kontrolę, Bruno chce kiwać, ale Igła padem broni i znów mamy akcję po swojej stronie. Pit  bawi się w rozegranie i przerzuca piłkę do Kuby, a ten znowu ładuje ją w punkt!
- ZERO! Stan słuchawki: wyrwana!
A stan meczu: 14:12 i piłka meczowa dla nas.
To tego…
- O-STA-TNI! O-STA-TNI!
Jak sportolą, to będą wracać do hotelu na kolanach. Ale biorąc pod uwagę, że Kubuś właśnie zdobył punkt, połowa hali wybuchła radością, a Oskar z Mieszkiem wystrzelili z krzeseł i wpadli sobie w objęcia, to chyba nie będzie takiej potrzeby.
Dacie wiarę? Głąby wygrały z Brazylią.
Heh.

* * *

-PooooooOOOOOOOooooooOOOOOOoooooOOOOOooooolaaaaa!
Pit wspiął się na najwyższe szczyty modulacji swojego głosu. I znowu brzmiał jak moja kuzynka. Tylko jest znacznie wyższy, ma zarost i zdecydowanie bardziej mnie lubi. Beatka nigdy nie brała mnie w ramiona i nie wyciskała ze mnie ducha. No chyba, że w myślach. I wcale nie z radości.
- Piotruś, uprasza się o odstawienie mnie na ziemię.
- Kiedy ja jestem taki szczęśliwy!
- Ja też, ale właśnie szłam sprawdzić, czy autokar już przyjechał, więc jakbyś mógł… No wiesz… Zanim sama się puszczę…
- To zabrzmiało bardzo źle – mruknął obok Marcin.
- Jak tak, to złaź. – Nowakowski postawił mnie z powrotem na ziemi i pokręcił głową. – Ale szanuj się, dziewczyno!
Wywróciłam oczami i poklepałam go po policzku, po czym ruszyłam w stronę tylnego wyjścia z hali. Pchnęłam ogromne metalowe drzwi i wychyliłam głowę, by stwierdzić, że nasz kierowca leci sobie w kulki i znowu się spóźnia. Cóż, zawróciłam w stronę chłopaków, a wtedy znów otworzyły się drzwi brazylijskiej szatni i już przebrane Kanarki wyfrunęły na korytarz.
Bo – jak to już nie raz padło – Olszewskiej zawsze wiatr w oczy i wiadomo co i gdzie.
- Pola!
- Czego?
Junior już nie cieszył papy, jak jeszcze cztery godziny temu. Co lepsza, wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć, co było nad wyraz zabawnym widokiem. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, czy jakoś tak, tylko nie umiem mu tego na angielski przełożyć.
- Ten jeden raz ci się udało.
- Nie mi - mruknęłam, krzyżując ręce na piersi i przecisnęłam się między Brazylijczykami, po czym stanęłam obok swoich chłopaków. – Tylko im.
- No jasne – prychnął. – Pewnie teraz będziecie świętować?
- Na swój sposób na pewno tak – odpowiedział dyplomatycznie Możdżon, na co Bruno uśmiechnął się kpiąco.
- Oczywiście. Jak to u was funkcjonuje? – zapytał, na co Piotrek zareagował krótkim „He?”. – Jedna na całą kadrę?
- Ożesz ty…!
Trzech musiało mnie przytrzymać, żebym nie zawinęła temu patałachowi z prawego sierpowego i nie poprawiła lewym.
- Hola, hola, kolego! – krzyknął na swój spokojny sposób Kuba. – Bez takich, dobrze? Troszeczkę szacunku nie boli.
- Łał, twój kolega chce mnie uczyć szacunku – roześmiał się Rezende w moją stronę. – Rozumiem, że ty tego nie robisz? W sumie… Kogo ja pytam? Jedyną laskę wśród kilkunastu facetów. Każdy wie, jak to się kończy.
- Dobrze ci radzę… - zaczął Kuba, ale Bruno znów parsknął śmiechem.
- Wystarczy tej nauki na dzisiaj, serio. Mamy jeden wniosek: z dziewczyną w sztabie gra się nieco lepiej, huh? To taka innowacja w planie treningowym?
- Żebyś wiedział – warknęłam. Z tej całej złości spociłam się do tego stopnia, że zaczęłam się ślizgać w Marcinowym uścisku. – Robię im takie cardio, że spodnie same spadają!
- W sumie to ci wierzę. Masz tyle energii, że starczy na całą pierwszą szóstkę.
- HEJ!
Kurczak?
Matko jedyna, Kurczak! Wyskoczył nagle zza Krzyśka i pchnął Juniora na ścianę! Kurczaku, nie wtrącaj się! Zabiją cię! Czemu ja się martwię?!
- Czy ty masz jakiś, kurwa, problem? – spytał tak cholernie wściekłym tonem, przez który na moment zapomniałam, że to Bartek we własnej osobie, i złapał Bruno za koszulkę. Od razu do akcji wkroczył Wallace i Lucas, którzy rzucili się w stronę Kurka, a z kolei temu na pomoc ruszyli Zbych i Kubi (ojapierdolę, zginiemy). Zaczęłam wierzgać nogami w powietrzu, żeby do nich dołączyć, ale Możdżon był znacznie silniejszy, wyższy i w ogóle kazał mi oddychać, bo ponoć o tym zapomniałam.
Ale jak ja miałam oddychać, jak tu Bartki Kurki chcą się bić z przydymionym mózgowo Juniorem! Przeze mnie!
- Chyba już wiem, kto jest stałym klientem! – Rezende parsknął śmiechem, przytrzymywany przez swoich kumpli, którzy co chwila pomrukiwali coś do niego po portugalsku. – Ale patrząc na twoje dzisiejsze zmiany chyba musisz poprosić koleżankę, żeby bardziej się starała, bo coś ci nie idzie.
- BARTEK! – wrzasnęłam, bo się cholera znowu wyrwała w stronę Juniora, ale go Zibi z Miśkiem skutecznie powstrzymali. – Odpuść, idioto!
- Masz jeszcze coś do powiedzenia na jej temat?
Bruno uśmiechnął się złośliwie.
- To chyba już nie koleżanka, tylko dziewczyna, że ci tak zależy? Hm? Kurczę, ale podziwiam cię, że dzielisz się z kolegami…
- Zamknij się, Rezende, zanim będziesz musiał kłamać, że oberwałeś piłką w ryj… - warknął Bartosz.
- Wiesz, że za to grozi zawieszenie w Federacji. – Bruno wyrwał się Wallace’owi i zmierzył Kurka od góry do dołu. – Więc pogadać sobie możesz.
Bartek zacisnął usta i tylko parsknął powietrzem z nosa.
- Co? Zatkało?
- Odegram się na boisku – wycedził przez zęby.
- O ile ci na to pozwolę.
- Boże, Junior, pogódź się, że dzisiaj przegraliście i spierdalaj, co? – warknął Kubi. – I odpierdol się od Poli, naprawdę dobrze ci radzę.
- Bo co? Bo będę miał z wami do czynienia?
- Z nami nie – odezwał się Zibi i kiwnął głową w moją stronę. – Ale z nią tak.
- Już się boję.
- A powinieneś! – odpowiedzieli mu chórem Bartek, Zbych, Misiek, Krzysiek, Piotrek i ktoś tam jeszcze z tyłu.
Przepraszam bardzo, czy oni właśnie dali mi do zrozumienia, że stałam się postrachem na dzielni?
Myślałam, że będzie trudniej o ten tytuł.
Ale powracając do smutnego Bruno, wściekłego Kurka i całej bandy moich własnych karków…
Smutny Bruno właśnie prychnął.
- Jesteście popieprzeni. Wszyscy.
- I wciąż fajniejsi od ciebie – fuknął Piotrek, po czym ruszył się z miejsca. – Chodźcie, może autokar już przyjechał. A ciebie – tu Pit zatrzymał się przy Juniorze i ściął go wzrokiem – już nie możemy się doczekać w Polsce.
Nowakowski chwycił Bartka za ramię i pociągnął go za sobą do wyjścia. Reszta ruszyła za nimi. Marcin chyba planował mnie wynieść, ale jakoś uwolniłam się z jego kleszczy i obiecałam, że do nich dołączę. Czując, że ciśnienie zaraz mnie rozsadzi, chwyciłam swoją torbę i ruszyłam za chłopakami.
- Bruno? – mruknęłam, przechodząc obok Juniora. Uniósł brew. – Ty chyba nie potrzebujesz swojej twarzy do gry, prawda?
- Co?
- Tak myślałam.
Trochę mnie ta prawa dłoń piekła, gdy wsiadałam do autokaru, ale powiedzmy, że to duma i uratowany honor. Właśnie ‘powiedzmy’. Tuż za mną do pojazdu weszli Andrzej i Anastasi, którzy zostali świadkami wymierzonego w policzek Bruno ciosu. Ponoć w hotelu czeka nas poważna rozmowa. Także tego… Póki co nie żałuję, ale czuję, że moje dni są już policzone.
Ale chyba mi wszystko jedno.
Pokręciłam głową na pokrzykiwania tylnej części autokaru, żebym do nich dołączyła. Nope, nie dzisiaj. A jak nie dzisiaj, to chyba nigdy…
- Czy to jest drużyna, która wygraaaałaaa? WYGRAAAŁA, MISIEEEK! Gdzie jest muzyka? Donde esta la musica? Zibiii! Gdzie jest boombox?
- GDZIE JEST BOOMBOX?
Westchnęłam sobie, bo mi nagle ciężko na duszy się zrobiło. Tak ciężko, że nie pamiętam kiedy ostatni raz tak miałam. Chyba nigdy. I to było dość dziwne uczucie, którego zupełnie nie rozumiałam. Ani zmęczenie, ani złość, ani chęć rozwalenia czegoś…
Nic.
Wzięłam się więc za przeliczenie stanu osobowego całego autokaru. Igła z wycelowaną we mnie kamerą rzucał jakimiś głupimi tekstami – nic. Pit uszczypnął mnie w biodro – nic. Winiar krzyknął, żebym coś z nim zaśpiewała – nic. Zibi pojechał po bandzie i powiedział, że mam dziś wybitnie krzywą twarz – też nic.
Gdy Możdżon spytał, czy wszystko gra tylko pokiwałam głową, nawet na niego nie patrząc, choć Marcinkowi zawsze patrzę w twarz, bo jego broda niezmiernie mnie bawi. Ale nawet myśl o niej mnie nie ruszyła.
Podpisałam listę, że wszyscy są obecni na pokładzie, oddałam ją Andrzejowi i ignorując piotrkowe zwrócenie na siebie uwagi poprzez wymyślanie coraz to różniejszych skrótów od mojego imienia, ruszyłam w stronę swojego miejsca.
I cholera jedna wie, dlaczego w momencie, w którym moje spojrzenie skrzyżowało się z kurkowym, uznałam, że nie chce mi się milczeć samej.
No więc usiadłam obok Bartka, a autokar ruszył.
Dziwne. Totalnie i absolutnie dziwne. Nawet nie miałam ochoty go walnąć. Nawet skrzyczeć za to, że lodowce się topią, a on ma to gdzieś. A przecież wciąż miałam w głowie Warszawę, fakt, że to wszystko było tylko z litości i te wszystkie inne pierdoły, za które najchętniej zrobiłabym z Kurka rosół.
Jedyne, co chciałam zrobić, to się rozbeczeć. A wtedy osiągnęłabym już najwyższy level żenady. Było mi tak głupio, tak wstyd i tak źle, że z chęcią położyłabym się teraz na jakiejś drodze i czekała, aż rozjedzie mnie autokar Brazylijczyków. Głupia reprezentacja, głupi Kurek, głupi Rezende, głupie wszystko, co powiedział. Przecież powinno mi to latać koło tyłka, a tymczasem ja się zadręczam czymś, co nawet nie jest prawdą.
Życie jest nobelon.
- Pola… - zaczął Kurek, więc westchnęłam i w końcu pozwoliłam mu powiedzieć to, co chciał. – Pola, ale ty się nie przejmuj tym, co ten debil powiedział.
Mruknęłam ciche „mhm”, nie podnosząc wzroku znad swoich kolan. Gdzieś na tyłach chłopaki puścili „Forfiter blues” i zaczęli śpiewać, a mnie ścisnęło w żołądku.
Wyjebią mnie z kadry.
- Pola…
- Co…
Westchnął, ale w sumie nic nie powiedział. Za to mi uruchomiły się jakieś dziwne wyrzuty sumienia, które podsunęły mi przed oczy obrazy sprzed pół godziny.
Kurczak naraził swoje pióra i stanął w mojej obronie.
No żesz…
- Bartek… - Ależ ta nasza rozmowa jest super-imponująca. Wyczułam, że obrócił głowę w moją stronę. Ugh, chyba mi to nie przejdzie przez gardło, ale niech będzie… – Dzięki.
Nie wiem, czy go wcięło, czy po prostu musiał pomyśleć, co odpowiedzieć. Nieważne, to, co powinnam powiedzieć – powiedziałam.
- Luz – odparł w końcu. – Nie ma za co.
I to by było na tyle.

* * *

- Dobry Boże, Pola.
Oskar siknął oczami i prawie spadł z krzesła. Powstrzymałam ochotę przytrzaśnięcia mu głowy laptopem, nad którym musiał siedzieć nawet przy śniadaniu i zacisnęłam usta na filiżance z kawą.
- Naprawdę?
- Czy wyglądam, jakbym sobie jaja robiła? – warknęłam. – I z czego się tak cieszysz, pajacu?
Jak widać z mojej wczorajszej eboli już nic nie zostało. Znowu chodzę i zarażam wszystkich swoim tęczowym humorem z serii „tylko się zbliż, a to będzie ostatnie, co zrobisz w swoim życiu”. Efekt rozmowy z Andreą A., Andreą G. i wujkiem Andrew, która zabrała mi dobre trzy godziny ze snu.
- OSKAR.
- Po prostu jesteś pierwszą osobą ze sztabu, jaką znam, która ma zakaz stadionowy.
I znowu ryknął śmiechem.
- Halowy, nie stadionowy. Ja nie jestem łysym Sebkiem z bejsbolem w nogawce.
Bardzo zabawne, no nic, tylko czkawki ze śmiechu dostać.
- Przynajmniej nie wywalili cię z kadry.
- No nie – przytaknęłam i nawet uśmiechnęłam się półgębkiem. – Mam tu swoje plecy w drużynie.
Głąby, czy nie głąby, Bartki Kurki, czy nie… Uratowały mi tyłek. O pierwszej w nocy stawiły się w pokoju trenerów i potwierdziły wersję wydarzeń. Cóż, komu AA miał uwierzyć, jak nie czternastce swoich zawodników?
- To na jakim kanale leci dzisiaj mecz?



_______________________


CZEŚĆ WAM!
Ależ długo mnie tu nie było, rajku. Trochę czasu od lipca minęło jakby nie patrzeć. Jak się macie? Wszyscy zdrowi? A właściwie… czy ktoś tu jeszcze jest?
Na początku chciałam przeprosić. Ostatnio w ogóle nie po drodze było mi z siatkówką i z Cyrkiem, z czego wywiązała się ta długa przerwa. Ale cóż, w międzyczasie mieliśmy kwalifikacje w Berlinie, które przypomniały mi, za co tak kocham ten sport, tę drużynę i moje własne siatkarskie próby pisania, więc… Więc jesteśmy tutaj. A poza tym chyba między trzecim a czwartym setem w meczu z Niemcami obiecałam, że jeśli wygramy, to będzie nowy Cyrk. I jest! Wywiązuję się z danego słowa, korzystając z przerwy międzysemestralnej.
Wybaczcie stan powyższego rozdziału. Właściwie to jest to jedno wielkie pieprzenie o niczym, ale kompletnie wypadłam z tego opowiadania, a co gorsza – z głowy Poli. Brodzę w mule i to konkretnie, za co Was przepraszam. Chciałam, aby było lepiej, ale to chyba prawo pierwszego po takiej przerwie rozdziału. Mam nadzieję, że każdy kolejny będzie lepszy i nie poprzedzony takim odstępem czasowym.
Ściskam wszystkich baaaaaardzo mocno i dziękuję za wszelkie słowa wsparcia, które podtrzymywały na duchu i dawały nadzieję na to, że uda mi się tutaj w końcu wrócić.

Jesteście najwspanialsze!