poniedziałek, 22 września 2014

7. System rozwalony.



„Najpierw ustalcie jedną wersję, potem uciekajcie”.
Dzięki, Gardo, następnym razem będę pamiętać. A nie, chwileczkę, nie będzie następnego razu, bo zaraz wylecę na zbity pysk, a razem ze mną połowa kadry! Z tego miejsca składam w imieniu swoim i chłopaków podziękowania firmie ochroniarskiej z Tomaszowa Mazowieckiego, mojemu ulubieńcowi z numerem 6, no i oczywiście Andrzejowi. Z pewnością gdyby nie oni, nie ociekałabym teraz wodą, starając się jakoś przyjąć na klatę wszystko, co ma do powiedzenia Andrea.
Zerknęłam za siebie na chłopaków, na ich markotne miny i na to, że kompletnie nie wiedzą, co mają zrobić. I wiem, że to moja wina i będę musiała wziąć sprawę w swoje ręce.
Bo wszystko wyglądało tak…

* * *

Zawsze sądziłam, że mając ponad dwa metry nie można się niczego bać. No wiecie, mrówek, niemowląt, Andrzeja… Bo to wszystko jest takie małe i przecież takiemu wielkoludowi nic nie mogą zrobić, prawda? A jednak. Ja wiedziałam, że Bartosz Kurek przekreśli wszystkie moje dotychczasowe przekonania, ja to po prostu wiedziałam.
- Dokądś się wybieracie?
Jak na komendę zastygliśmy w miejscu z nadzieją, że to się po prostu nie dzieje. No po prostu nie! Bardzo powoli i asekuracyjnie odwróciliśmy głowy przez ramię. Andrzejowy wzrok mówił i wszystko i nic. Był wkurzony, ale też zadowolony. I szczerze bałam się tego, w którą stronę pójdzie jego wybuch.
- No proszę, kogo ja znalazłem! – Zaświergotał z satysfakcją, na co przewróciłam oczami, bo już chyba wolałam, żeby wydzierał mordę. – A któż was tak pięknie urządził, co?
Sapnęłam, spoglądając na nasze skute ręce i zdałam sobie sprawę, że za cholerę nie wiem, jak mogłabym to wytłumaczyć, nie musząc sięgać po radykalne środki. A potem spojrzeliśmy po sobie z Bartoszem i chyba jeszcze nam się nie zdarzyło tak zgodnie myśleć, jak wtedy.
- Co robimy?
- Wiejemy?
- Genialne.
I sru, już nas nie było! Drzwi automatyczne nawet nie zdążyły się rozsunąć i byłby Kurek miał zderzenie czołowe, ale w ostatniej chwili wyhamował. Chwilę później już byliśmy przed hotelem i wtedy to już naszą zgodność szlag trafił, bo Bartek skoczył w lewo, ja w prawo i chyba mnie w Łodzi usłyszeli jak się wydarłam, bo mi prawie rękę urwało. Omal się nie rozryczałam, a on tak po prostu kazał mi się zamknąć, złapał mnie za tę moją bolącą dłoń i pociągnął w swoim kierunku, bo już słyszeliśmy jak drzwi za nami się rozsuwają. Chcąc-nie chcąc ścisnęłam to wielkie kurze łapsko i mocno się go trzymając po prostu za nim biegłam.
No i biegliśmy i biegliśmy i słyszałam, jak Andrzej się za nami drze, że stooooop, mamy wracać i niech nas ktoś zatrzyma, mimo, że dookoła nie było żywej duszy. Nogi mnie już bolały od kurkowego tempa, ale pewnie jakbym krzyknęła, że już nie mogę, to by mi zajechał jakimś tekstem, za który pewnie bym go zabiła.
W końcu Andrzej chyba gdzieś padł, bo jak odwróciłam się przez ramię to już go nie było widać. A potem to już zobaczyłam cały gwiazdozbiór, bo wpieprzyłam się w latarnię.
- Kurek, ja już nie mogę.
Wytknął głowę za ścianę hali, a potem spojrzał na mnie i wywrócił oczami. Trzymając się za głowę zerknęłam na niego, prawie tam rycząc, bo już mnie wszystko bolało i miałam dosyć.
- No weź się jakoś ogarnij, no. – Zaczął, o dziwo całkiem spokojnie i trochę nieporadnie, bo co on niby zrobi, jak mu się baba zaraz rozbeczy. Albo gorzej, nie baba, tylko ja. – Pokaż.
Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, palcami odgarnął mi włosy z czoła i się wykrzywił.
- Bardzo cię boli?
- Nie, łaskocze.
- Do wesela się zagoi.
Zamrugałam powiekami, patrząc na tę poczerwieniałą, uszatą twarz i doszukując się w tym zamartwionym wyrazie  jakiegoś podstępu. No bo zdziwaczył się. Już dawno powinien zdychać ze śmiechu, a on… No sami widzicie. Jakiś taki zatroskany przez chwilę się wydał, nawet się trochę uśmiechnął.
Dżizas,  ja to serio pięknie pierdzielnęłam się w ten łeb.
- A weź spierdalaj – fuknęłam i strąciłam jego dłoń. Ale guza to będę mieć pięknego, większego od głowy Zbycha.
Chyba się zorientował, o co chodzi, bo zaraz cały się spiął i znowu wyglądał na wiecznie niezadowolonego. A potem gdzieś niedaleko usłyszeliśmy nawołującego Andrzeja i już po chwili znowu biegliśmy. I zatrzymaliśmy się dopiero przed basenem.
- Masz jakiś plan? – Zapytał, garbiąc się i zniżając tak, jak było to możliwe, by nie było go widać za murkiem. Cóż, nie chciałam powiedzieć tego na głos, więc nie powiedziałam nic. – Nie masz planu?! – Na wpół się wydarł i stanął w miejscu, przez co prawie zaryłam nosem o jego tyłek.
- Wymyślam na bieżąco!
Kuźwa, normalnie jak w Mulan.
- Tu was mam!
- NA BASEN!
Nie wiem, czemu to wrzasnęłam, gdy Andrew wyskoczył nam zza murku, ale najważniejsze, że Kurek się posłuchał. To nic, że to było kompletnie nieprzemyślane, a w korytarzu wepchnęliśmy Zatora prosto w wielką donicę z palmą. I pomijam fakt, że wbiegliśmy do paszczy lwa. No co? Przyprowadziłam im Kurka na trening, a oni mi się drą, że nas porąbało. Piotrek aż z kółka wypadł, jak nas zobaczył, Kubi zachłysnął się wodą, a Gregor przestał się topić na poziomie wody do kolan. Nie wspominając o Andrei, który zbierał szczenę z kafelków i cudem go Gardo wyratował przed wpadnięciem do basenu.
Cóż, i tak uważam, że wszystko wygrał Marcin i jego „TU JEST ŚLISKOOOOOO”.
Już mu chciałam odpowiedzieć, że „Fajnie”, aż tu mi przed oczami mignęła moja własna noga i nagle poczułam dno pod tyłkiem. Tego już za wiele. Zacisnęłam pięści i byłabym zaczęła się drzeć już pod wodą, ale czyjaś silna ręka pociągnęła mnie do góry i już po chwili wypluwałam sobie płuca.
Nie wiem, kogo miałam ochotę zabić pierwszego. Kurka, piejącego ze śmiechu Gregora, hiperwentylującego Winiara, czy trzymającego mnie pod cyckami Kosę.
- To miał być ten twój plan? – Warknął Bartek, uderzając wolną ręką o taflę wody, która bryznęła prosto w moją twarz.
- Myślicie, że go zabije? – Usłyszałam gdzieś z tyłu głos Ziomka.
- Myślę, że to bardziej niż prawdopodobne – mruknął Rucek.
- Idę po popcorn.
- JA CIEBIE ZAMORDUJĘ!
- Albo jednak zostanę.
Guma cofnął się o postawiony wcześniej krok i z dziką satysfakcją przyglądał się, jak kurkowa głowa ląduje pod wodą. Chłopaki coś tam krzyczeli, co bym go zostawiła, że nie warto, że się dusi, że oni też chcą. Kosok ponownie złapał mnie pod biustem, starając się odciągnąć od Bartosza, ale byłam tak wkurzona, że ledwo we dwóch z Kubą dali radę. Udało im się tylko dlatego, że gdzieś tam pod wodą Kurek złapał mnie nogę, a ja mam bardzo wrażliwe kostki i uległam.
Gdy Bartosz wypłynął na wierzch, wypluł całą wodą i spojrzał na mnie w zwiastujący tylko jedno sposób, aż cały poczerwieniał, a ja zatrzęsłam się w jaroszowych ramionach. Bo tak nagle wszystko się we mnie skumulowało i miałam ochotę wydrapać mu oczy za samo to, że oddycha.
- Pojebało cię?!
- Mnie?!
- Co ja ci, do cholery, znowu zrobiłem?!
- Kusi mnie, żeby powiedzieć, że się urodziłeś!
- Ty jesteś jakaś psychiczna! – Popukał się w czoło i jakby nie był wystarczająco blisko, zrobił krok do przodu, ale Kubi złapał go od tyłu za koszulkę. – Co! Co tym razem?!
- Wszystko! Nawet dobrze uciekać nie potrafisz!
- To nie ja wpadłem na pomysł, żeby biec na basen!
- Ale jakoś pierwszy się wyrwałeś i nie protestowałeś!
- A co miałem zrobić!
- Cokolwiek! Ale na pewno nie wjebać się prosto do wody!
Wybałuszył na mnie swoje wielkie oczyska i buchnął powietrzem w akcie niedowierzania. Rozejrzał się po chłopakach, jakby szukając pomocy i wsparcia, po czym znów wlepił we mnie spojrzenie.
- Jaja sobie ze mnie robisz?
- Jasne, bo mi tak bardzo jest do śmiechu!
- Nie no, trzymajcie mnie, bo jej zaraz coś zrobię.
- Pola… Ale to serio ty… - Kuba chrząknął mi nad uchem, ale zaraz ucichł, gdy machnęłam mu dłonią przed nosem, co by się zamknął. – Okej.
- Nie wciskaj znowu we mnie swoich win, dobra? Sama się wypieprzyłaś, a teraz zwalasz na mnie, bo zaraz wpadnie tu Andrzej i zrobi nam z dup jesień średniowiecza. Ale nie, panna Pola jest idealna i nieomylna, nigdy nie przyzna się, że sama popełniła jakiś błąd i nawaliła! No bo jakże to tak!
- Co ty w ogóle możesz mieć do powiedzenia, co? Ile ty mnie znasz, aby w ogóle wypowiadać się na mój temat?!
- Wystarczająco, aby stwierdzić, że zgrywasz wielce odważną, a tak najzwyczajniej w świecie boisz się odpowiedzialności za własne błędy!
Litości, chyba oplułam siebie i przy okazji połowę chłopaków ze śmiechu.
- Wiesz co? Największym błędem było pójście z wami wszystkimi do tego pieprzonego burdelu i robienie za twoją niańkę! I co ja z tego wszystkiego mam? Ciebie! Przykutego do siebie, cały czas narzekającego, płaczącego, że to, że tamto, kompletnie nie zainteresowanego tym, że, kurwa boli mnie już ta cholerna ręka i że mam kompletnie gdzieś, co się stanie, jeśli ktokolwiek się o tym dowie! Tylko ja, mój trening, moja kariera, mój basen, moje zasrane ego! Wiesz, gdzie mam ciebie i twoje wszystko?
Pamiętacie, Doda miała taką piosenkę… Coś z katarem, że niby oczyszczenie. No to ja właśnie czegoś takiego doznałam, zrzucając z siebie te wszystkie słowa, o których tak właściwie wcześniej nie myślałam. Tylko to on mnie tak sprowokował i samo poszło.
A jak już z siebie to wyplułam, to na myśl przyszła mi tylko jedna, porządna „kurwa”.
- Poszliście gdzie?!
Pierwszy raz z takim przerażeniem spojrzałam na Andrzeja, a potem na resztę chłopaków. To już nie „my”. Teraz to już tylko ja jestem w dupie.

* * *

- Wytłumaczy mi to ktoś? Ktokolwiek?
Jak już wszystko zostało Anastasiemu przetłumaczone i mniej więcej ogarniał, cóż to na siebie z Kurkiem krzyczeliśmy i co takiego Pola powiedziała, że w jednym momencie ośmiu jego zawodników prawie padło na zawał, zapadła taka cisza, że jeszcze takiej w Spale nie słyszeli. I to było przerażające, bo Andrea prawie nic nie mówił. Tylko patrzył na nas i czekał. I zdałam sobie sprawę, że podejrzanie cierpliwy człowiek to był.
Stałam w swojej osobistej kałuży wody i wstydu, bo właściwie gdyby nie moje zbyt głębokie wynurzenia spowodowane złością na Bartka, to nie byłoby tego całego zebrania w konferencyjnej, od którego prawdopodobnie zależało czyjeś życie. Bałam się spojrzeć na chłopaków w obawie przed ewentualnym kontaktem wzrokowym. Spieprzyłam sprawę… Najpierw przyprowadziłam Kurasa na ich tajemne spotkanie, potem wdałam się z nim w kłótnie, wylądowaliśmy w kajdankach, a na końcu tak pięknie poinformowałam świat o tym, że sobie nawiali do night clubu.
Brawo Olszewska.
Rozmasowując nadgarstek zerknęłam na Kurka, którego po naszym rozdzieleniu toporkiem i wsuwką, celowo posadzili na drugim końcu sali, aby znajdował się jak najdalej poza moim zasięgiem. Dosłownie w tym samym momencie podniósł wzrok, ale szybko go odwrócił. Westchnęłam, a zaraz po tym poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. To Kubuś, który uparł się, że pójdzie z całą ekipą winnych. Wcisnął mi do ręki zamrożony na kość kawałek jakiegoś mięcha. Przynajmniej on tutaj nie chce mnie zabić. Chyba.
- Chłopaki, mamy cały wieczór i całą noc, ja poczekam, poważnie. Zastanówcie się tylko, czy wy chcecie tracić ten czas.
- Nagrania ewidentnie wskazują na to, że zawodnicy oraz jedna osoba ze sztabu w sobotę wieczorem opuścili Ośrodek i wrócili do niego wczesnym rankiem w niedzielę, to jest dzisiaj. – W ciszę wciął się Andrzej, dumnie prezentując na telewizorze obrazki zarejestrowane przez kamerę. Jaka ulga, że firmy ochroniarskie wciąż wykonują swoją robotę tak dobrze. Ironia. -  Nie wiem, co tu więcej mówić, to chyba wystarczający dowód na wszystko.
- Ja jednak chcę usłyszeć, co moi chłopcy mają do powiedzenia. – Tak jest, Andrea, nie daj się siwemu grzybowi! – No więc?
Cisza. Cisza i unoszący się w powietrzu zapach zażenowania i chloru.
Żaden się słowem nie odezwał. Marcin próbował schować się za swoją brodą. Nic z tego, Poroście, dalej cię widać. Guma oglądał sobie powieki i wydawał się jakoś dziwnie obojętny. Jak to Guma. Pit starał się zachowywać spokój, ale i tak strzelał oczami na prawo i lewo. Winiar dla zajęcia rąk robił sobie manicure, podczas gdy Gregor o swoje paznokcie postanowił zadbać własnymi zębami. Kosa udawał, że się nie boi, chociaż wszyscy wiedzieli, że robi po nogach, bo w końcu trwa wojna na środkowych i kiepsko byłoby tak łatwo odpaść. Kurek to Kurek, siedział obrażony, a Igła to tylko się martwił, żeby żona się nie dowiedziała. A gdzieś tam na górze, trzy piętra nad nami dogorywał Zibi.
- To moja wina.
Gregor chyba nigdy mi się za to nie wypłaci.
Chłopaki spojrzeli na mnie tak, jakby zobaczyli mnie po raz pierwszy, a na dodatek jakbym miała twarz Jessiki Alby.  Odsunęłam od czoła mrożonkę i zrobiłam krok do przodu, a po pomieszczeniu rozległ się tylko cichy plusk wody w moich trampkach. Cóż, powiedziałam A, powiem B. Zakończmy tę farsę, bo nie mam dłużej ochoty gapić się na ponure twarze chłopaków.
I spójrz, panie Bartku Kurku, jak biorę odpowiedzialność nie tylko za siebie i swoje winy, ale i za ciebie i twoich kolegów. Patrz na to i spróbuj mi kiedykolwiek powiedzieć, że się boję.
- Nie rozumiem… - Andrea pokręcił głową, raczej zaskoczony moim wyjściem przed szereg. Dziwne, sądziłam, że to właśnie ode mnie będzie oczekiwał zeznań. Bo w końcu kierowniczka, osoba ze sztabu, kobieta… Powinnam była dopilnować tych oszołomów, prawda? – Dlaczego sądzisz, że to twoja wina?
- No… Bo ten pomysł z pójściem w nocy do klubu… to był mój.
Nie, Pola, nie rób tego, oszalałaś? Nie, przestań, zamknij się, siadaj na tyłku i bądź cicho! Przestań! Nie odzywaj się, nie wtrącaj się, chyba cię porąbało, to nie ty!
A oni nic. Kompletnie. Stałam jak ten kołek przed Andreą, patrzyłam mu prosto w oczy i kłamałam, żeby uchronić tych przerośniętych palantów przed jak najcięższą z możliwych kar. Miałam ich wszystkich za plecami, czułam na sobie ich spojrzenia, ale to było wszystko.
- Jak to? – Anastasi zmarszczył czoło i prawie się uśmiechnął. – Nie wierzę, Polla, nie wierzę.
- Ale taka jest właśnie prawda. To ja wpadłam na to, żeby pójść do klubu i trochę się rozerwać. Chłopaki od samego początku mi to odradzali i mówili, że to nie jest dobry pomysł, ale i tak zrobiłam po swojemu. Zamierzałam pójść sama, ale oni nie chcieli puścić mnie samej po nocy, bo nie chcieli, aby coś mi się stało. Dlatego poszli, chociaż prosiłam ich, żeby tego nie robili, bo mogą mieć przez to problemy.
Gdzieś za swoim lewym ramieniem usłyszałam krztuszącego się Gregora, ale zacisnęłam mocniej zęby i wbiłam jak najbardziej przekonujące spojrzenie w AA, nie urywając kontaktu wzrokowego ani na sekundę. Jak już miałam kłamać, to chociaż profesjonalnie i tak, aby nikt nie wyrzucił mi tego prosto w twarz. I chyba szło mi całkiem nieźle i w myślach już odebrałam Oscara. Cóż, lata praktyki, będę smażyć się w piekle.
- Czemu mnie to nie dziwi… - Andrzej prychnął, wyraźnie ucieszony z takiego obrotu sprawy. – Zawsze były z nią problemy, zawsze!
- Weź się przymknij - mruknął Gardini, na co wujaszek aż zbladł, ale się zamknął.
- No ale Pola… to klub dla facetów… Wiesz, co mam na myśli. – Anastasi trochę skonsternowany posłał mi porozumiewawcze spojrzenie i jakoś krzywo się uśmiechnął. Kiwnęłam głową z przymkniętymi powiekami i wzruszyłam ramionami.
- Cóż, wychodzi na to, że lubię dziewczyny.
Igła parsknął śmiechem, doskonale to słyszałam. Andrea z wielkim trudem przyjął tę wiadomość do faktu i podrapał się po głowie.
- No a te kajdanki?
- Głupia zabawa, zupełnie tego nie przemyślałam. Myślałam, że będzie śmiesznie i w ten sposób trochę się z Bartkiem polubimy, ale potem zgubiłam klucz… No i zapomniałam o tym basenie. To, że nie było na nim Bartka również biorę na siebie.
A prychaj sobie, ty Kurku jeden i bądź sobie dalej złotym dzieckiem, podczas gdy ja robię z siebie idiotkę i lesbijkę, która stara się ciebie polubić!
- Także jeśli ktokolwiek ma tutaj zostać ukarany, to tylko i wyłącznie ja.
- To bardzo szlachetne i w ogóle, ale nie mogę ukarać tylko jednej osoby. Chłopaki wiedzieli, co robią, świadomie opuścili zgrupowanie. Ukaranie tylko ciebie byłoby niesprawiedliwe.
A niech cię i twój wymiar sprawiedliwości, Anastasi!
Normalnie poczułam się tak, jakby zależało ode mnie wszystko. Ale tak całkowicie. Bo nie tylko los chłopaków, ale też reprezentacji, polskiej siatkówki, Ligi Światowej, dziedzictwa narodowego, historii i, o Boże, zniszczę ludziom życie. Tak więc…
- Błagam, niech Andrea nie wyrzuca chłopaków z kadry… - Stanęłam przed nim ze złożonymi do modlitwy rękoma, zacisnęłam mocno oczy i czekałam. Długo się nie odzywał, chociaż może mi się wydawało. I już podwijałam spodnie i uginałam kolana, kiedy ten zaczął się śmiać, aż omal czkawki nie dostał. Uchyliłam jedno oko. AA trzyma się za brzuch i pieje, prawie ześlizgnął się ze stolika, na którym siedział. Uchyliłam drugie oko. Gardo cały się opluł, a Andrzej kompletnie nic nie rozumie. Ja zresztą też.
- A… A… A czemuuuu… miałbym ich… ich… ich wyrzucać?!
- Dajcie tlenu – mruknęłam przez ramię w stronę Piotrka i Kosy i znów spojrzałam na Andreę, co by kontynuować swój plan. – No bo złamali przepis i w ogóle.
- Ale na Boga, nie będę pozbywał się z kadry najlepszych zawodników, za coś takiego! – Oznajmił i spojrzał na mnie z rozbawieniem i wytarł oba policzki
W takim razie po cholerę ja tutaj stoję i robię z siebie idiotkę?
- Słyszeliście? Jesteście najlepsi. – Znów odwróciłam się w stronę chłopaków i machnęłam ręką, co by nie dziękowali. – No ale trenerze…
- Złamali przepis, nie powinni byli wychodzić, racja, ale z drugiej strony… Zachowali się jak prawdziwi mężczyźni, nie pozwalając ci iść samej. Gdyby to był ich własny pomysł, to wtedy rozmawialibyśmy inaczej… Ale tak? Jestem trochę zły, ale bez przesady.                                                 
Serio…? To ja zgłupiałam, czy on?
- Co prawda mógł iść jeden, góra dwóch, a nie ósemka, no ale kto wie, co mogło się stać?
O ja pierdolę, on tak na poważnie!
- Jestem nieco rozczarowany, ale też dumny z chłopaków. W żadnym wypadku ani przez chwilę nie myślałem o wyrzuceniu kogokolwiek.
- Aha… - zaczęłam ostrożnie i próbując dodać sobie wszystko w głowie. – Czyli sprawa załatwiona?
- No nie do końca… Mimo wszystko muszę wymyślić jakąś karę. – Zrobił minę myśliciela i przez chwilę szukał podpowiedzi w suficie, w podłodze, za oknem i w twarzy Gardiniego. – No dobra, od jutra codziennie wieczorem dwadzieścia kółek na stadionie tartanowym.
Dacie wiarę, że zaczęli marudzić, jęczeć, sprzeciwiać się, a Igła to chyba się nawet rozpłakał. Serio? SERIO?
- Hej, a ja? – Pomachałam do Andrei, no bo w końcu „to moja wina”. – Co ze mną?
- Z tobą? Będziesz biegać razem z nimi i liczyć okrążenia.
I to tyle. Tak po prostu. Poklepał mnie po ramieniu i wraz z Gardo i Andrzejem, który nie omieszkał posłać mi morderczego spojrzenia, opuścili konferencyjną. Super. Odarta z honoru i własnej dumy, ukorzona przed sztabem trenerskim i chłopakami pokiwałam głową, bo już po wszystkim, chociaż chyba bardziej chciało mi się śmiać niż płakać. Albo jedno i drugie, bo już tak totalnie nie mam siły na nic. Ja pierdolę, mam dość tego dnia. Idę spać.
Odwróciłam się na pięcie w stronę chłopaków. Ich miny mówiły jedno – są w szoku i to porządnym. Ależ nie, nie dziękujcie. Najlepiej to pocałujcie mnie w dupę. Uniosłam wysoko podbródek i tak ruszyłam pewnym krokiem w stronę drzwi, próbując się nie ślizgać. Dopiero przy drzwiach krzesła szurnęły, a oni podnieśli się z miejsc.
- Pola?
Zacisnęłam pięści i odwróciłam się w ich stronę. Jedna przeciwko całej ich grupie.
- Co?
Winiar patrzył na mnie dużymi oczami i czegoś szukał w swojej głowie. Zupełnie jakby wcale nie chciał mnie zawołać, bo jeszcze bym się rzuciła na niego i przegryzła mu tętnicę.
- Dlaczego to zrobiłaś?
Przesunęłam spojrzeniem po ich mniej lub bardziej zakłopotanych twarzach. Gregor wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać i rzucić mi w ramiona, Kuba uśmiechał się z dumą i pewnie jakby mógł, to by powiedział „Ach, cała ty!”, a Piotruś trzymał się za serce wyraźnie rozczulony. Zerknęłam jeszcze na Kurka, który wyglądał na całkiem obojętnego, ale mimo wszystko zaciekawionego.
Wzruszyłam ramionami i wymusiłam minimalny uśmiech.
- Bo jakby już mieli kogoś stąd wywalić… To lepiej niech to będzie osoba, której będzie najmniej żal.
I do widzenia.
* * *

Okej, odechciało mi się spać. Właściwie, to nic mi się nie chce. Nawet zdjąć tych mokrych ciuchów, co to już zaczęły na mnie sztywnieć. Po prostu siadłam na balkonie i wypalając ostatnie fajki, jakie mi zostały rozmyślałam, jaka to ja jednak durna jestem, że sama z własnej woli stąd nie nawiałam. No bo, kurczę, kto mi zabroni? Po prostu pakuję wszystkie bibeloty do walizki, zamykam pokój, mówię ‘cześć!’ Sławkowi-recepcjoniście i już mnie tu nie ma. Teoretycznie nic trudnego, więc jako mistrzyni praktyki powinnam już być w drodze na dworzec. Tylko wiecie… Po powrocie do pokoju kopnęłam walizkę, aż się otworzyła i wrzuciłam do niej jedną z tych biało-czerwonych koszulek dla sztabu z flagą na piersi. I wtedy coś mnie ścisnęło w piersi. Nie wiem, co to było, jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułam i do tej pory nad tym myślę. Bo czy to możliwe, że może MI jednak zależeć?
- Pierdolenie.
Podniosłam się spod ściany i podeszłam do barierki, żeby wrzucić dopalonego peta do petunii Kuby i Gregora. Przez zaciągnięte zasłony było widać, że światło się u nich jeszcze pali, a z uchylonego okna dochodziły dźwięki telewizora. I Gregora pod prysznicem.
- Heja.
No masz ci los.
Nie bardzo chciało mi się odwracać głowę w prawo, ale niech mu będzie. Marcin stał oparty o balustradę dwa balkony dalej i dzięki padającemu z jego pokoju światłu dostrzegłam w gąszczu jego brody uśmiech.
- Naprawdę nie chce mi się gadać. – Ostrzegłam, posyłając mu znużone spojrzenie.
- W takim razie możemy pomilczeć, jeśli ci to odpowiada.
Oczywiście, że mi to nie odpowiada, ale ten już zaczął przekładać swoje długaśne nogi przez jeden, a potem drugi balkon i już po chwili całą swoją genialnością zasłaniał mi światło księżyca. I to na siedząco.
- Ty chyba dawno nie byłaś chora, co? – Spojrzał na mnie, moje jeszcze lekko wilgotne włosy i te same ciuchy, w których wpadłam z Bartkiem do basenu, po czym przez otwarte drzwi od balkonu sięgnął do krzesła, na którym leżał koc. – Masz, dzieciaku, okryj się, bo ci zaraz wszystkie zęby wypadną od szczękania.
- Dzięki. – Wymusiłam i mimo wszystko okryłam się. Właściwie to nie widzi mi się znowu spędzić kilka dni na smarkaniu. I to znowu przez Kurka.
No więc milczymy. Za ścianą Gregor wyje „Wiktorio, moja Wiktoooorioooo!”, a co kilka minut słychać co rusz kogoś innego, wrzeszczącego, żeby zamknął ryj. Ale poza tym to jest spoko. Marcin sobie siedzi obok i bucha ciepłem, więc trochę to wykorzystuję, ale tak, żeby nie zauważył. No bo w końcu zła jestem i nie chce mieć z nimi wszystkimi nic wspólnego. A jak miał jakiś plan udobruchania mnie, to słabo się stara… nie przyniósł niczego do żarcia.
- Słońce nas błogosławiłooo… I Księżyc teeeeż tam był!
No dobra. To Marcin. Jest duży, ma fajną brodę i dwa dni temu oddał mi swoją muffinkę, gdy przybiegłam spóźniona na obiad, a na deser została tylko galaretka. Pola nie lubi galaretki. A jeszcze bardziej ją znielubiła, gdy zobaczyła, że Kurek ją wpieprzał. Dżizas, co ja z nim mam…
- Jak Zibi? – Spytałam w końcu, na co Możdżon od razu się uśmiechnął. Tak, ciesz się, złamałeś mnie.
- Żyje. Nie zdziw się, gdy jutro z samego rana urządzi ci pobudkę.
- Bo co?
- Powiedzmy, że Zbyszek jeszcze nie do końca ogarnia rzeczywistość i postawił sobie za punkt honoru przekonanie cię do tego, że jednak wolisz facetów.
Dzięki, Duży, osmarkałam się.
- O Wiktorio, moja Wiktoriooooo!
- No widzisz, jak się śmiejesz, to od razu jakoś tak weselej i nie boję się tu z tobą siedzieć.
- Marcin, po co tak właściwie przylazłeś, co? W każdej chwili mogę ci odgryźć rękę albo nogę, tak bardzo zła na was jestem.
- Och, przestań, najpierw uratowałaś mi tyłek, a teraz sama miałabyś pozbawiać mnie cennych kończyn? No daj spokój, taka chyba nie jesteś.
- Chcesz się przekonać?
Zrobił taką minę, że niby się wystraszył, po czym zatrząsł brodą ze śmiechu, za co oberwał lekko w ramię.
- Nie w szczepionkę!
- O rety, idź sobie Wielkoludzie, nie próbuj poprawiać mi humoru. Daj żyć, poważnie mówię.
- Hm, czekaj, niech no ja się zastanowię, hm, nie.
Wspaniale.
- A teraz gitara!
- Możdżi, proszę, daj mi odpocząć. Wszystko mnie boli, jestem głodna, zmęczona, śmierdzę chlorem, a w uszach mam jeszcze wodę. – Wybełkotałam, łamiącym się z bezsilności głosem i chwyciłam po kubusiową mrożonkę, co by sobie do czoła przyłożyć. Prawie się rozpłakałam. -  I jeszcze udko mi się rozmroziło, a mnie tak cholernie boli!
No śmiać się zaczął, Hulk jeden. Ja tu cierpię, a ten trzęsie brodą i zaraz mu pewnie jakieś chochliki z niej wylecą. Losie, czemu ty mnie nie oszczędzasz?
- Pola, ja nie wiem, skąd oni ciebie wytrzasnęli, ale chyba jesteś jednym z największych fenomenów, jakie ta reprezentacja widziała.
- Co? – Stęknęłam, obracając głowę, którą przytknęłam do zimnych balkonowych barierek.
- Gdzieś ty była przez wszystkie lata?
- Zbierałam muszelki nad morzem.
- Och, gdyby tak wszyscy ludzie, mogli przeżyć taki jeden dzień!
Przymknął oczy i się uśmiechnął, tak szeroko, szeroko, szeroko!
A chwilę później wprawił mnie w osłupienie, które chwilę później przerodziło się w monstrualne rozmiękczenie serca.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że totalnie rozwaliłaś dzisiaj system. Jesteś posrana, ale to nam uratowało tyłki. Dzięki. Jesteś gość, Pola.
- Gdy wolność wszystkich, wszystkich zbudzi i powie: Idźcie tańczyć, to nie sen! TOOO NIEEE SEEEEN!

__________________

Dziewczyny, chłopaki, wszyscy, którzy to czytacie! Cytując Ryśka i cytując Gregora: TO NIE JEST SEN! JESTEŚMY MISTRZAMI ŚWIATA!
Żałuję tylko, że ten rozdział nie jest jakoś mega wesoły, ale to jest dobra okazja, żeby w ogóle coś w końcu dodać. Uwierzyłam dopiero jak Mielewski zaśpiewał „Jesteś szalona”, ale dalej jakoś nie potrafię tego ogarnąć. Zrobili to. Skubańce jedne, zrobili to!
I z tego miejsca obiecuję Wam, że dojedziemy z Polskim Cyrkiem do Spodka dnia 21 września 2014. Zrobimy to. Nie wiem, ile nam to zajmie, rok, dwa, ale doprowadzę tam Polę i resztę ekipy. Wierzę, że mi w tym pomożecie, damy jakoś radę.
Poza tym przed meczem z Iranem na Twitterze napisałam, że jeśli z nimi wygramy za trzy punkty, to spełnię każde Wasze życzenie związane z Cyrkiem. Nie wygraliśmy za trzy punkty, ale  fenomenalnym stylu pokonaliśmy Irańczyków, potem Francuzów, Brazylijczyków, Rosjan, Niemców i znowu Brazylię i czułabym się okropnie, gdybym nie pociągnęła tego zobowiązania. Tak więc cokolwiek Wam wpadnie do głowy piszcie w komentarzach. Biorę wszystko na klatę, będziecie mieli wkład w ten Cyrk.
Cóż jeszcze mogę powiedzieć? Jestem chora, ale tak cholernie szczęśliwa. Mamy to. Jesteśmy Mistrzami Świata. Pokonaliśmy Brazylię. Stan słuchawki  - wyrwana. Alleluja!
Chłopaki, kocham Was. Wybaczcie mi te głupoty, które tu o Was piszę, ale to z czystej miłości. Jesteście wielcy, nie tylko wzrostem. Dziękuję Wam.

PS. Ale ja to niemądra jednak jestem… Jak mogłam wcześniej nie wpaść na to, że Pet Shop Boys to idealny soundtrack dla BIAŁO-CZERWONEGO CYRKU!

PS2. Ankietka na dole, taka tycia.

PS3. W końcu zrobiłam stronę z postaciami!

PS4. JESTEŚMY MISTRZAMI ŚWIATA.






czwartek, 4 września 2014

6. Jesteśmy w dupie.

- Nie! W lewo!
- Ugh!
Przypomnijcie mi, żebym we wrześniu utopiła Gregora w morzu.
No przecież jakbym tylko mogła, to bym temu uszatemu olbrzymowi zrobiła taką krzywdę, że nie pozbierałby się aż do końca zgrupowania i jeszcze dalej. Nie dość, że miał czelność dotykać mnie tam, gdzie, przepraszam bardzo, nie miał prawa, że dla niego to nie było nic wielkiego, że w ogóle się ze mną o to wykłócał, to teraz jeszcze decydował, którą drogą przejdziemy na skróty do kanciapy konserwatora.
Pal sześć, że jest niedziela, a pan Zdziś ma wolne.
- I niby jak ty chcesz zjechać sobie windą, skoro windy są obok pokoju Andrei?
- Normalnie? – Odparł jak taki wiejski idiota i wychylił się za ścianę, by sprawdzić teren. Już nawet nie starałam się tłumić swojej wściekłości i po prostu warknęłam, że go porządnie pogruchotało. – Przecież nie rozłożył sobie leżaka pod pokojem i nie pilnuje, kto mu pod drzwiami się kręci.
- Skąd wiesz!
- Bo widziałem jak wychodził do lasu! Chodź!
I nim zdążyłam mu cokolwiek odszczeknąć, szarpnął ręką i pociągnął mnie za sobą w stronę wind. Nawet nie starał się być choćby odrobinę delikatny. Machał swoją witką jakby dopiero mu wyrosła i nie zwracał uwagi, że ała, mnie to może boli, jak tak ciągnie mnie za sobą? Ależ skąd! Spojrzał na mnie zdziwiony, gdy sapnęłam na tyle głośno, by zwrócić na siebie jego uwagę i uniosłam nadgarstek by zobaczył, jaki mam ładny czerwony przegub.
- Pod kolor twarzy.
- Chyba twojej, buraku pastewny.
Winda przyjechała, pozdrowiliśmy środkowymi palcami poplutych ze śmiechu Ruciaka i Wiśnię i wsiedliśmy do środka. Przez głowę przemknęła mi myśl, że osiągnęlibyśmy szczyt, gdyby winda tak nagle się zacięła. Zamknięta w metalowej puszce z tym kurzastym debilem? Nie, nawet dla takich idiotów jak ja (no bo po cholerę ja przyjechałam do tej Spały?!) Bóg miewa litość.
Winda przyjechała, drzwi się rozsunęły i dokładnie w tym samym momencie nas cofnęło.
- Bartollo i Polla! Dobrze, że was widzę!
- Kurwa, co robimy?
- Cicho, przysuń się!
Tak po prostu chwycił mnie za bluzę i przyciągnął do swojego boku, chowając za naszymi plecami spięte kajdankami ręce. Bo Anastasi i Gardini byli coraz bliżej i jakby się dowiedzieli, to… Właściwie, to nie wiem co.
- Ciaoooo! – Wyszczerzyliśmy zęby, gdy Andrea A. stanął przed nami. Pierw się zdziwił, że ktoś go tak entuzjastycznie wita w to niedzielne popołudnie, kiedy nie katował nikogo na sali, ale potem się uśmiechnął, no bo hej! Ktoś się cieszy na jego widok! Tylko Gardini jakoś tak dziwnie na nas spojrzał, przeżuwając gumę.
- Podobało się Andrei w lesie? – Palnęłam, spoglądając ukradkowo na Kurka i szybko przylepiłam uśmiech do swojej twarzy. – Dużo grzybów?
- Eeee… Byłem w sklepie… - I na dowód uniósł trzymaną w ręku reklamówkę z Biedronki. – Wszystko gra?
- Jak ding-dong, trenerze!
Ten Kurek to takie głupie stworzenie…
- Bo już po raz drugi widzę waszą dwójkę razem i znowu wyglądacie jakoś podejrzanie – wyjaśnił, patrząc to na mnie, to na Bartosza, a po ustach błąkał mu się jakiś dziwny uśmieszek. – O czymś powinienem wiedzieć?
Wytrzeszczyłam oczy na Anastasiego, jakby właśnie wyznał, że nie lubi makaronu. Lekko obróciłam głowę w stronę Kurka, wymieniliśmy tak samo zaszokowane spojrzenie i znów wlepiliśmy je w oczekującego odpowiedzi Andreę.
- My?
Nie, do cholery, Bogusław Linda, ty ciemna maso niedobita.
- Nieeee, szefie, to nie to, na co wygląda! – Zaczęłam, siląc się na jak najbardziej naturalny śmiech, który był odwrotnie proporcjonalny do zamiarów. – Ale szef jest niemądry! Uch, ale się uśmiałam! – Zapiałam i wolną dłonią potarłam kąciki oczu, a drugą uszczypnęłam Kurka w coś, co musiało być jego pośladkiem. Ale w sumie poskutkowało. Najpierw pisnął, a gdy wyczaił, o co idzie cała sprawa, sam zaczął się trząść z mniej lub bardziej sztucznego śmiechu.
- No nie mogę, zaraz padnę!
- Szef to ma poczucie humoru, doprawdy…
- Trenerze, błagam, już wystarczy, niech mnie już trener nie rozśmiesza! – Kurkowa hiperwentylacja mode on. - Ja i ona? Nieee, nigdy w życiu!
- Właśnie, my się nie znosimy! – dodałam, wciąż chichocząc jak skończona kretynka, a Bartosz solidnie mi wtórował.
- Ja jej nie cierpię!
- Koleś solidnie mnie wkurza!
- Kto by tam z nią chciał być!
- Dobra, wystarczy – fuknęłam, ciągnąc go z tyłu za spodnie, więc się zamknął i przeszklonymi ze śmiechu oczami spojrzał na obu trenerów.
- Tak, jak widzicie, to nie to, na co wygląda.
- Właściwie, to myślałem o tym, że próbujecie zerwać się z popołudniowego basenu… - zaczął niepewnie Andrea, a mi serducho zakołatało jak szalone. – Ale dobrze wiedzieć, że przestrzegacie regulaminu. To co, widzimy się za godzinę w wodzie? – Uśmiechnął się szeroko i chyba chciał przecisnąć się między nami do windy. Nic z tego. Ścisnęliśmy się ze sobą i błysnęliśmy pięknymi uśmiechami. – Co wy robicie?
- Walczymy z wzajemną nienawiścią – oznajmiłam, kładąc głową na kurkowym ramieniu, by po chwili poczuć na niej ciężar jego własnej czachy. Jezusie, jak na coś pustego, jest dosyć ciężka. – Nie możemy psuć atmosfery w kadrze.
- Dobre myślenie, podoba mi się! – Andrea kiwnął głową z wysoko uniesionym palcem i tym razem już wyminął z prawej Kurka, a za nim ruszył Gardini, który obrzucił nas jednoznacznym spojrzeniem z durnym uśmiechem.
- Lepiej to jakoś załatwcie do basenu… - mruknął konspiracyjnie w naszą stronę i zdusił śmiech, po czym stanął obok Antastasiego i zaczął kiwać głową, gdy tamten coś mu nawijał po włosku. Wymieniliśmy szybkie spojrzenie, ale nie było już czasu na myślenie. No bo hej, skoro nas ominęli, to teraz mogli zobaczyć nas z tyłu i… Och, Boże. Jak mała satelita przetuptałam w połowie orbitę Kurka, by stanąć przodem do wind. Anastasi pomachał nam na pożegnanie, a Gardini trzasnął za jego plecami facepalma i zatrząsł się ze śmiechu.
A potem drzwi się zasunęły i zaczęliśmy tak porządnie panikować.
- Cholera jasna, basen! Zapomniałem!
W czasie, gdy on główkował, jak z taką naroślą jak ja, ubierze kąpielówki, ja zastanawiałam się, z której strony mu przywalić, aby bardziej bolało. Jasne, mogliśmy poprosić o pomoc Marcina, bo już raz uwolnił Winiara z kajdanek, ale chłopaki zobowiązali się wobec Gregora, że żaden się nad nami nie zlituje. No i masz babo placek i Kurka w gratisie! Jak się nie stawimy na basenie, to nas przechrzczą. A przynajmniej Kuraka, bo co, to nie ja miałam pływać i się przygotowywać do Światówki i Igrzysk, prawda?
- Boże, i co teraz? Co ja mam zrobić? Nie mogę nie pójść! Gianni od razu zobaczy, że mnie nie ma, a Andrea to mnie wszędzie znajdzie! Wszędzie! Co ja mam zrobić?! No co?
Zawsze wiedziałam, że solidny plaskacz w ryło to najskuteczniejszy sposób na uciszenie kogoś.
- Weź się w garść! – Krzyknęłam, ignorując jego przerażone spojrzenie, gdy trzymał się za czerwieniejący policzek. – Przestań się mazać i chodź! Nie ma czasu!
Coś mi zaczęło świtać pod sufitem i właściwie, to wpadłam na pewien pomysł. Więc nie zważając na tę wrośniętą w kafelki kłodę zaczęłam kierować się do wyjścia z Ośrodka. A ten znów mnie zatrzymał.
- Mamy mały problem… - Mruknął z lekkim zawstydzeniem i wolną ręką zaczął trzeć kark.
- Większy od tego? – Warknęłam, podrzucając do góry nasze spięte ręce. Pokiwał głową i jakoś tak kwaśno się uśmiechnął. – Aha. Jaja sobie ze mnie robisz?
Dobry Boże, Ty w ogóle nie masz litości dla swej córki. To dlatego, że ostatni raz w kościele byłam na pasterce? Serio? Jeśli tak, to wybacz, jeśli tylko zdążę, to po basenie jeszcze szybko pobiegnę na ostatnią mszę, może się załapię. Tylko błagam, okaż miłosierdzie…
Nie wiem, jak on to zrobił. Po prostu zacisnęłam mocno oczy, a dla bezpieczeństwa jeszcze zakryłam je dłonią i odwróciłam się w drugą stronę. I nie było mowy, aby moja spięta ręka przekroczyła linię progu łazienki. Nie i koniec. Niech sobie jakoś radzi, obierze dobry kąt, cokolwiek. Byleby załatwił to jak najszybciej i porządnie umył ręce.
- Już?
- Jeszcze chwila, jestem po dwóch kawach.
Załkałam boleściwie, a potem przeniosłam błagalne spojrzenie na odzianego jedynie w ciasne fioletowe kąpielówki Piotrka.
- Co wy tacy spięci?
Ha, to mu się żarcik wybitnie udał!
- Piiiiiit.
- Dla waszej dwójki: Pierre! – Oznajmił z wysoko uniesionym podbródkiem i zarzucił sobie na szyję ręcznik. – To kara za to, że mieliście w nosie moje uspokajające mantry, gdy tak okrutnie rzucaliście w siebie mięsem. Powinniście się wstydzić.
- Pit, znaczy Pierre, nie widzisz, co ja muszę w zamian znosić? To chyba wystarczająca pokuta, nie sądzisz? – Spojrzałam na niego czymś na wzór kota ze Shreka, ale on tylko przerzucił sobie ręcznik za ramię niczym szal i patrząc w lustro, dumnie wypiął swoją umięśnioną klatę do przodu.
- Jestem silny i niezależny.
Zamrugałam niezrozumiale.
- To znaczy, że mi pomożesz?
- Nam! – Wrzasnął z łazienki Kurek, więc szarpnęłam go za rękę.
- Nie. – Piotrek Skończył przyglądanie się sobie i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. – To znaczy, że możecie mnie cmoknąć. A teraz wybaczcie, idę pomoczyć się w wodzie, zanim Igła dziabnie mi kółko. Adieu!
I sobie poszedł. Znaczy, prawie. Gdy wychodził drzwi zatrzasnęły mu ręcznik i byłby zginął przez uduszenie, gdyby nie Kubiak. O, właśnie!
- Miiiiiiisieeeeek!
- Czego?
- Misiek, jak miło cię widzieć! – Zaświergotałam, gdy jego głowa pojawiła się w szparze między drzwiami.
- Nie mam klucza – oznajmił od razu i już się wycofywał… - Aha. Żeby nie było, Gregor też go nie ma.
- Coooooooooooo?! – I to wcale nie byłam ja! Kurek wyskoczył z łazienki, prawie zabijając mnie drzwiami i wciągnął Kubiaka do pokoju. – Jak to nie ma?! To kto go ma?!


* * *

- Jak bardzo zdesperowani jesteście?
Spojrzałam na Bartka, który spojrzał na mnie i patrząc w sufit zgodnie (!) stwierdziliśmy, że bardzo. To nie przychodziło nam łatwo, uwierzcie, ale cena była wysoka.
Zbyszek zarzęził śmiechem, prawie wypluwając sobie płuca i podniósł swoją słabą rękę w stronę Kurka. Ten przerażony posłał mi ostatnie spojrzenie i pochylił się nad łóżkiem, w którym spoczywał powoli rozkładający się Bartman. Dacie wiarę, że biedaczek nabawił się dziwnego zatrucia? Nosz kurczę, nie wiadomo skąd się to wzięło, chyba z powietrza!
Tyle dobrego, że Doktor Sowa trzyma sztamę i w życiu nie powie nikomu, że, „no cóż, wygląda na to, że Zbyś nie powinien mieszać RedBulla z piwem, ruskaczem i kostką z kibla.” Oczywiście, że nie powinien! Tylko, że ta kostka, to już tak w locie drogą kropelkową wpadła, gdy Zbych zaczął rano swoją przygodą z muszlą klozetową… No ale Doktor Sowa jest spoko. „Wydaje mi się, że to ta ryba z obiadu była nieświeża”. Jasne. Powiedzcie to Gregorowi, który stwierdził, że też jadł i nic mu nie było.
Niewaaażne. Po prostu Zbych leżał teraz taki blady, zgorączkowany i ledwo żywy i prawdopodobnie był powiernikiem tajemnicy skrytki klucza. W dodatku miał omamy.
- Powiedz mi, Bartoszu… - Zaczął i kaszlnął prosto w kurkowy policzek, na co ten tylko zacisnął mocno oczy i wygięte w łuk usta. – Powiedz mi… czy ty też widzisz nagą kobietę?
I już miałam gotową pyskówkę, ale palec Zibiego wskazał na sufit, więc rozumiecie. Bartosz uniósł głowę, podążając spojrzeniem za ręką Zbyszka i pokiwał głową z takim współczującym „Taaak, Zbysiu, taaaak”.
- Och, jestem taki słaby…
- Słuchaj, Zbych, bo my tu przyszliśmy…
- I tak chce mi się pić… - Przerwał mi i znów uniósł dłoń, na coś wskazując. – Apolonio, czy mogłabyś podać umierającemu szklankę wody?
- Nie.Jestem.Apolonia! – Wycedziłam, podając mu kubek w krowie łaty z jego imieniem. Mokre zbyszkowe łapsko chwyciło mnie za nadgarstek, gdy jego właściciel próbował podnieść się do góry i ustami nieudolnie odszukiwał wetkniętej w kubek rurki. To mu pomogłam, no bo to takie nieporadne i słabe było. – Pij. A potem gadaj, co wiesz.
- A więc… - Zaczął cicho, więc się zniżyliśmy, co by lepiej go słyszeć. – Chcecie klucz?
- Tak, dokładnie tak. I najlepiej jak najszybciej, bo zostało piętnaście minut do basenu! – Odparł mu zniecierpliwiony Kurek, co ten przyjął z powolnym opuszczeniem powiek. – Nie śpij, tylko mów!
- Nie mam go, jeśli mam być szczery…
- Jak to nie? Ale Misiek mówił…
- Och, Michał, mój przyjaciel… - Znów rychnął kaszlem i złapał się za serce. – Mój Michał… On tak się o mnie troszczy.
- Jaśniej? – Ponagliłam go.
- Nie chciał, abym został sam… - Zaszklone oczy Zbyszka przefrunęły przez nas i utknęły w suficie.
- Czyli… czyli nie masz klucza? – Spytał mój towarzysz niedoli, a Zibi, jakby zupełnie nic mu nie było spojrzał na nas jak na ostatnich debili.
- Wy jesteście tacy, kurwa, tępi, czy to ze mną jest coś, kurwa, nie tak? – Warknął w tym swoim zdrowym zbyszkowym tonie. – Wy naprawdę nie rozumiecie?
- Ale… czego? – Spytałam ostrożnie.
- Że dostaliście te kajdanki od Gregora? A skoro są od Gregora, to, kurwa, nie ma żadnego, kurwa, klucza, bo ten zakichany debil nawet go, kurwa, ze sobą nie wziął?
- Czyyyli…
- Nie ma, kurwa, klucza! – Krzyknął i opadł bezsilnie na poduszki. – O moje słabe serce…

* * *

- I co teraz?
- Teraz to już po jabłkach…
Zamknął drzwi od swojego pokoju, nie zapominając przy tym porządnie trzasnąć w nie głową. No bo ‘po cholerę on w ogóle się do mnie odzywał!’.
- Spierdalamento, Kurek, przegiąłeś pałę i to porządnie.
- Żebym ja to chociaż pamiętał – fuknął z pretensją i jednym ruchem swojego wielkiego ramienia zwalił z łóżka Pita złożone w idealną kosteczkę ubrania. – Siadaj.
No to chciałam usiąść, ale zamiast na mięciutkim spalskim materacu, wylądowałam na krzywdząco twardej podłodze. Bo Kurzysko wymyśliło sobie, że w tym samym czasie zasiądzie na własnym łóżku. A że szpara pomiędzy łóżkami jest dosyć duża, a Bartosz jest większy, cięższy i głupszy, to fizyka zadziałała. I bum! Olszewska na ziemi, Kurek w śmiech.
- O sorry… Żyjesz? – Sapnął prawie hiperwentylując, co przyjęłam w mieszany sposób. Z jednej strony się śmiał, ale z drugiej oczekiwałam czegoś w stylu ‘I dobrze ci tak!’. Także tego.
- Na twoje nieszczęście: tak.
Łypnęłam na niego groźnym spojrzeniem, na co tylko wydął dolną wargę, zsunął się z łóżka na ziemię i usiadł naprzeciwko mnie. Tak twarz w twarz, a kolana w kolana. Uznajmy, że moja strefa osobista jeszcze nie została naruszona.
- Basen się zaczął – mruknął żałośnie.
Zerknęłam na elektroniczny zegarek i buchnęłam powietrzem z ust.
- Myślisz, że Gardini będzie nas krył?
Bartek uniósł dolną wargę i wzruszył ramionami, bo w końcu Gardo mógł ruszyć swoją kędzierzawą główką i wymyślić jakiś kit. Nie wiem, że Kurek dostał okresu, a ja pobiegłam na drugi koniec Spały po tampony. Czy coś.
- Miałaś jakiś pomysł, gdy spotkaliśmy AA, czy mi się wydawało?
- Planowałam położyć się na szosie i czekać, aż nas kombajn przejedzie. Ale twoja potrzeba fizjologiczna wygrała. Może to i lepiej.
Tylko westchnęliśmy, a potem zapadła cisza. Taka długa i głęboka, że tylko było słychać szum drzew za oknem i ciężkie kurkowe sapanie, gdy próbował rozgryźć mechanizm kajdanek. Nawet nie liczyłam, że cokolwiek mu się uda. Gapił się na to i gapił i chyba za dużo X-Menów się naoglądał, bo wyglądał, jakby miał zaraz strzelić laserem z oczu.
- Spróbuj przegryźć – mruknęłam od niechcenia, widząc jak dzióbie wolną ręką przy łańcuchu. Prawie mnie zabił spojrzeniem. – Okej, nic nie mówiłam!
- Cicho! – Skarcił mnie głośnym szeptem i położył sobie palec na ustach, czegoś nasłuchując.
O fuck.
- Bartek, jesteś tam?!
Głos wujaszka i jego dudnienie w drzwi spłoszyło biedne ptaszki, które nam podśpiewały pod oknem. Ale pieprzyć ptaszki, Andrew idzie!
- Bartek! Basen! Halooooooo! Halo!
I łupie w te drzwi i łupie, a my to już prawie się dusiliśmy, bo wydawało nam się, że usłyszy jak oddychamy. Wyobrażacie sobie, co by to było, jakby wkroczył do tego pokoju i nas przyłapał razem? Skutych? Kurczakowi by się upiekło, toż to złote dziecię siatkówki, reprezentant Polski, miszczunio i w ogóle pupilek Andrzeja. Jakby mógł, to by mu w dupę wlazł. Ale ja? JA? Jednym kopem przetransportowałby mnie do Sopotu.
- Nie ma go. – Zakomunikował komuś. Chyba przez telefon. - No nie wiem, gdzie jest, jakbym wiedział, to bym powiedział! Idę poszukać Poli.
No to poszedł.
- Jesteśmy w dupie – skwitowałam.
- Ty to ty…  – Mruknął, przecierając swoją wielką dłonią jeszcze większe czoło. Przepraszam bardzo, że co?! – Nie masz obowiązku stawiania się na każdym treningu. – Wyjaśnił szybko. A mi nad głowa zapaliła się żarówka!
- No chyba, że masz jakiś uraz…
- Nawet o tym nie myśl!
Westchnęłam prawdziwie załamana, bo oto doszliśmy do momentu, w którym ja kompletnie nie mam pojęcia, co robić, a wszystkie pomysły już mi się skończyły. A to oznaczało, że jesteśmy skończeni. Chyba nie sądzicie, że Kurek mógł popisać się jakimś nagłym przebłyskiem geniuszu, co?
- Znajdźmy jakąś siekierę.
Mój Boże, poziom mojej desperacji osiągnął szczyt, bo wstałam, przyjmując pomoc Bartosza i jego wyciągniętą rękę, a potem tak najzwyczajniej w świecie ruszyliśmy szukać tej cholernej siekiery! Na paluszkach pełnymi susami przeskakiwaliśmy korytarze, rozglądając się na wszystkie strony świata, co by nie wpaść na Andrzeja. Jak mali agenci! Cudem (i siłą!) powstrzymałam Kurką przed efektownym przeturlaniem się przez jedno z korytarzowych skrzyżowań, no bo bez przesady. Jakoś dotarliśmy do wyjścia awaryjnego i migiem zbiegliśmy schodami na dół.
I żeby nie było – szłam pierwsza, ciągnąc tego przerośniętego gamonia za sobą, bo duże to takie i od razu ktoś by go przydybał.
Zbiegliśmy na dół, upewniając się, że Sławek-recepcjonista ma przerwę obiadową. Szybko, szybciuteńko ruszyliśmy w stronę wyjścia i już było fantastycznie! Już było pięknie i cudownie!
I chuj bombki strzelił.
- Dokądś się wybieracie?
Jesteśmy w dupie.

________________


Nie wiem, komu próbuję bardziej poprawić humor – sobie, czy Wam.
Miało być wczoraj, bo nasi wygrali z Kangurami, ale czasu brakło. Jest dzisiaj, bo dzisiaj wygramy z Wenezuelą.
Na Narodowym było przepięknie. W Hali Stulecia, kiedy to nie wiedziałam, czy mam kibicować Serbii czy Argentynie też było fajnie, ale wiecie, to jednak nie Polska. Anyway, wpadłam na tyle pomysłów dla Poli i Polaków, że będę to pisać do usranej śmierci rozciągając to na kilka części, aż do znudzenia.
Aha. Prośba. Taka tycia, doprawdy. Jak czytacie, to piśnijcie słówko, co? Nie chcę żebrać o komentarze, tylko chciałabym wiedzieć, ilu z Was czyta tych durniów i co o nich sądzicie. Wiecie, jedna opinia = jedna złotówka na ślusarza dla Poli i Bartka. I już teraz bardzo Wam dziękuję, za to, że byłyście, jesteście i będziecie.
I tyle.
Polskaaaaaa, Biało-Czerwoni!

PS. Szukam idealnej piosenki jako soundtrack dla Polskiego Cyrku, bo ta średnio mi leży. Pomysły?