Filantropia
się szerzy, ot co. Majówka się zaczęła, a te wyrostki muszą trenować, bo za dwa
tygodnie lecimy do Kanady. Co się z tym wiąże – nikt nie dostał wolnego. Nikt.
Mi to i tak bez różnicy, nawet nie wiem, co miałabym ze sobą zrobić w tym
czasie, ale chłopaki to już inna sprawa. Także tego… Mahomet nie przyszedł do
Góry, to Góra przyszła do Mahometa.
W
sensie zjazd rodzinny w Spale, część 1.
-
Pola, nie widziałaś uciekającej trzylatki z różowym plecakiem i kitką pośrodku
czoła?
-
Zgubiłeś dziecko?
-
Nie zgubiłem! Samo… zwiało.
Strzeliłam
facepalma i nawet nie patrząc na Igłę podniosłam prawą rękę w kierunku holu,
gdzie jeszcze przed chwilą jakaś Hannah Montana zjadała ziemię z kwiatków.
Tylko poczułam szybki ruch powietrza i już Krzyśka nie było. Za to zza rogu
wyszedł mi Kubi z dziewczyną.
-
O, Monia, to jest właśnie Pola!
-
Ta Pola?
Oh,
God, gdybym dostała złotówkę za każdy tego typu tekst dzisiaj, to miałabym już
za co grać na automatach z żarciem. Nie mam pojęcia ile poznałam już dziewczyn,
narzeczonych, żon i matek, podejrzewam, że nie pamiętam już połowy ich imion.
Panowie najwyraźniej postanowili wspiąć się na wyżyny swojej wierności i
uczciwości i przedstawić im swoją kierowniczkę. Co się nie ruszyłam to
wyskakiwał jakiś inny i mówił to samo, co Misiek. A one wszystkie „Ach, to ty!
To o tobie mówił mi Krzysiek, Paweł, Piotrek, Zbyszek, Michał, Łukasz,
Marcin!”. Wyjątkiem jest kubusiowa Aga, która powitała mnie uściskiem i krótkim
„Współczuję, kochanie”. Wdechowa laska.
No
i ja tylko stałam, patrzyłam na nie i w głowę zachodziłam, co te ameby mogły im
naopowiadać. I właściwie dopiero dzisiaj zaczęłam się zastanawiać, czy one
wszystkie w ogóle akceptują fakt, że z ich mężczyznami pracuje kobieta. No,
wiecie, jakaś obca laska siedzi z nimi na zgrupowaniu, spędza z nimi 90%
swojego czasu, potem lecimy na turniej… Sprawa prosta jak drut. Ale spotykając
je wszystkie, patrząc na to, jakie wszystkie są śliczne, dobrze ubrane, zadbane
i po prostu błyszczą w ciemności stwierdziłam, że mogą być bezpieczne. Bo
popatrzyłam w lustro na swój dres, byle jak spięte włosy, okulary, brak
makijażu i odpryśnięte paznokcie… Czaicie, zero konkurencji.
A
tak po prawdzie to chyba im mnie trochę żal.
-
Dziewczyno, w coś ty się dała wpakować?
Pani
Gumowa kręciła głową i co chwila poklepywała mnie po ramieniu pokrzepiająco, a
Ignaczakowa gdzieś obok nie dowierzała i powtarzała „Biedactwo, biedactwo…”. Czy
one próbują dać mi do zrozumienia, że może być jeszcze gorzej niż do tej pory?
I
właśnie dlatego zaczęłam się ukrywać, próbując znaleźć jakieś miejsce, w którym
nie wpadnę na żadną cmokającą się parkę czy szczęśliwą rodzinkę. Już pomijam
fakt, że nawet we własnym pokoju nie mogę siedzieć, bo za ścianą mam Zbyszka.
Dziewczyna przyjechała i od razu mu siły wróciły, no patrzcie go.
Tak
więc zebrałam manatki i postanowiłam poszukać szczęścia poza Ośrodkiem.
-
Och, błagam, Piter, ty też? – Jęknęłam z zawodem, trafiając w windzie na
obściskującego się z dziewczyną Piotrka.
Poprawka:
Idę szukać szczęścia DALEKO poza Ośrodkiem.
I
tak wylądowałam na placu zabaw za hotelem. W cholerę daleko, wiem, ale jeszcze
żadne dziecko się tutaj nie zakręciło, więc miałam przestrzeń tylko dla siebie.
No i hej, huśtawki w końcu były wolne!
Nareszcie.
Cisza, spokój, ciepły wiaterek, szum drzew, totalny relaks. Przynajmniej do tej
siedemnastej i treningu na hali, a później znowu musimy zaliczyć karne
okrążenia. A zresztą, w nosie to teraz mam. Mogę sobie odpocząć, więc
odpoczywam. I gites majonez.
Chwila.
Przecież ja nie lubię majonezu. A zza budynku właśnie wyskoczyło coś małego i
zaczęło biec w moją stronę.
Dużymi
oczami obserwowałam takiego małego blondaska, który wyglądał jakby biegł po
zwycięstwo w maratonie warszawskim. Ale nikt (na całe szczęście) nie próbował z
nim wygrać. Dopadł wolną obok huśtawkę i wspiął się na nią z taką satysfakcją,
jakby właśnie wygrał dodatkową porcję Cini Minis. A potem to już tylko machał
krótkimi nóżkami, co by się rozbujać. I wyginał się i sapał przy tym ciężko i
właściwie wyszło z tego tyle, co nic. Nie wiem, czy on w ogóle mnie zauważył,
czy nie chciał zauważyć, ale powoli robiło mi się żal dzieciaka. No ale ja się
pierwsza nie odezwę. Bo to dziecko. A ja nie umiem rozmawiać z dziećmi. To tak,
jakbym próbowała dogadać się z samą sobą. Łapiecie? No więc odwróciłam od niego
głowę i wróciłam do czytania Księcia Półkrwi.
-
Dumbledore umiera.
No
ja pier…
Wbiłam
wzrok gdzieś na trawę przede mną. A potem bardzo ostrożnie przeniosłam ją na to
małe coś, które wciąż nie potrafiło samo się rozhuśtać. Tym razem jego oczyska
były utkwione we mnie, a po buźce krążył mu niewinny wyraz twarzy.
-
Wiem. Oglądałam film.
Przekrzywił
zabawnie główkę z takim ‘bitch, please’.
-
Jak się nazywasz? – Spytałam w końcu, no bo halo, dziecko mi się tutaj
przypałętało. I może gdyby nie regularnie lajkowane przez moją czternastoletnią
kuzynkę posty z Ciach na facebooku, które ciągle zaśmiecają mi tablicę, to nie
wiedziałabym, co za ewenement właśnie się do mnie dosiadł. Ale mały nie wie, że
ja wiem, więc nie będę brać go od razu za chabety, by znaleźć jego ojca, tylko
na spokojnie zrobię wywiad środowiskowy. Tak ponoć robią odpowiedzialni
dorośli. A ja może nie jestem odpowiedzialna, ale dorosła owszem.
Tylko
nie przemyślałam, że młody może być taki mądry. Oczekiwałam konkretnej
odpowiedzi, a on mi na to:
-
Nie mogę ci powiedzieć. Nie znam cię.
-
Spoko.
A
potem chyba uznał, że stracił tym jakąś szansę.
-
A ty jak się nazywasz?
-
Nie mogę ci powiedzieć. Nie znam cię.
Zerknęłam
na niego kątem oka, na co z uśmiechem zakrył sobie twarz łapką, więc sama też
się trochę uśmiechnęłam.
-
Rozbujasz mnie? – Zapytał w końcu. – Za krótki jestem.
-
A potem sobie pójdziesz?
-
No zastanowię się.
Posłał
mi rozbrajający uśmiech i pewnie gdyby nie samokontrola i myśl, że na Boga, on
ma jakieś sześć lat, to pewnie wylądowałabym nosem w piachu. No ale już się
poddałam i szykowałam tyłek do podniesienia, kiedy zza rogu, zza którego
wyskoczył mi ten mały szogun, wyszli jego rodzice.
-
Oliwier!
Młody
stęknął tak, jak wtedy, gdy przerywa się dzieciakom zabawę.
-
Pola!
Pola
stęknęła tak, jak wtedy gdy ktoś coś od niej chce.
Państwo
Winiarscy jako jedyni umknęli mi tego dnia i trzymali się z dala od obstrzału
mojego mówiącego ‘Ja pierdolę, kolejni’ spojrzenia. I to był pierwszy powód,
dla którego byłam im mocno wdzięczna. Drugi to taki, że zaraz zabiorą małego
Potworka, a ja dalej będę rozkoszować się wolnym południem.
-
Pola? – Pani Winiarowa spojrzała na męża, jakby już słyszała to imię. – Ta co
wrzuciła Bartka do basenu?
No
litości, ona też?!
-
Jeśli miałabym być szczegółowa, to sam się wrzucił – mruknęłam. A wtedy ona
spojrzała na mnie, a ja trochę zgasłam, bo w porównaniu do reszty WAG’s
(wyczytałam to ostatnio w skradniętym Zibiemu Playboyu i zastanawiam się, czy
to jakiś skrót od WAGINAS) nie miała w spojrzeniu współczucia lub
zainteresowania. Po prostu patrzyła na mnie spod uniesionych i idealnie
zrobionych brwi, jakby spodziewała się czegoś innego. Lepszego. – Znaczy, no, Pola Olszewska, dzień dobry.
Miała
bardzo małą i ciepłą dłoń. I zaciętą minę. Ała.
-
Olo, poszukaj Sebastiana i idźcie się gdzieś pobawić, dobrze? Tatuś i mamusia
muszą porozmawiać. – Zaczął Winiar, kucając przed synem i zerkając na mnie
ukradkowo. Wzruszyłam ramiona.
-
A nie mogę zostać tutaj?
Pani
Winiarowa popatrzyła na mnie tak, jakby to była moja kolej, aby zabrać głos.
Hej, załatwiajcie sobie swoje sprawy rodzinne sami, ja tu tylko przyszłam się
pobujać.
-
Chcesz zostać z Polą? – Zapytał Michał, a gdy ja dopiero zorientowałam się o co
tutaj tak w ogóle chodzi, Mały już kiwał potakująco głową, a jego ojciec
patrzył na mnie mówiącym „Przegrałaś” spojrzeniem. – Popilnujesz go?
-
Jeśli to nie problem. – Dodała jego żona, upominającym tonem.
-
Yyy…
-
Dzięki!
Już
po chwili z otwartymi ustami przyglądałam się plecom Winiarskich, odchodzącym
gdzieś w swoim kierunku. Z szoku wyrwało mnie dopiero szczypnięcie w ramię.
-
Skoro ty jesteś Pola, a ja Oliwier, to znaczy, że już się znamy, tak? To super,
a teraz się huśtamy!
Nie
no, mały jest rewelacyjny. Drze się jak opętany, gdy huśtawka osiąga wysokość
na trzy metry, śpiewa przy tym „Bailando”, a jak mu powiedziałam, że już mnie ręce
bolą od tego bujania, to się fatalnie załamał i wzniósł oczy ku górze z takim
zmęczonym „Dżizas”. No i jedną z jego rozrywek jest śmianie się z Kurka.
Zwieńczyliśmy tę informację porządnym piątalem.
-
Głodny jestem. – Oznajmił mi w końcu.
-
To mamy problem.
-
Raczej ty. – Zauważył, a mi prawie oczy z orbit wypadły. – Jestem dzieckiem!
Nie mam pieniędzy i nie wolno mi ruszyć się stąd samemu!
-
W takim razie mam nadzieję, że lubisz jabłkową orbitkę, bo tylko to przy sobie
mam.
A
dla upewnienia się, że nie ściemniłam dzieciakowi wyciągnęłam z kieszeni
zaszytą tam małą paczkę gum. Z rozpaczą uznałam, że została mi jedna. Po pół na
głowę i na obiad wystarczy.
-
To chodźmy do sklepu. – Podsunął przegenialny pomysł.
-
Mieliśmy się stąd nie ruszać. Jeszcze oskarżą mnie o porwanie i co będzie?
-
Przestań – mruknął i machnął ręką. – Nie masz gdzie mnie schować.
Kurczę,
w sumie ma rację. Jesteśmy w Spale tutaj nie ma gdzie uciekać. No to w końcu
kiwnęłam głową, postanawiając, że okej, idziemy do sklepu, mimo, że
odpowiedzialność tego przedsięwzięcia kompletnie mnie przerasta. No ale co ja
mam zrobić, jak dzieciak głodny? I w zasadzie to ja trochę też.
A
po drugiej stronie drogi jest sklep!
-
Prawa wolna, lewa wolna, idziemy!
A
ten stoi.
-
No czemu nie idziesz!
-
Bo nie mogę przechodzić sam przez ulicę.
Fenomen
wśród sześciolatków – on wie, co mu wolno, a czego nie. Wręcz nie mogę się
nadziwić temu, jak został wychowany. I jeszcze długo stoję na środku drogi i
patrzę na niego jak na absolutny cud wszechświata, kompletnie nie zwracając
uwagi na to, że mnie zaraz jakaś cysterna trzaśnie.
-
To co mam zrobić? Wziąć cię na ręce? Przerzucić na drugą stronę? Przeciągnąć na
linie?
Wywrócił
oczami i z miną ‘przejmuję sprawę w swoje ręce’ rozejrzał się kilkukrotnie po
obu stronach i upewniając się, że nic nie nadjeżdża pokonał dzielący nas
dystans i złapał mnie za rękę.
-
Tak to się robi w Częstochowie.
-
No jasne.
Wydałam
ostatnie dwadzieścia złotych, jakie miałam. Wraz z tymi zakupami schudł nie
tylko mój portfel, ale ja sama trochę też, bo dziedzic Winiarski w
błyskawicznym tempie pokonywał kolejne działy w poszukiwaniu czegoś, na co
akurat miał ochotę. I chyba jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona. Ja nie
rozumiem, jak ludzie mogą puścić dziecko samotnie po sklepie i w ogóle nie
martwić się o to, że się zgubi? Przecież ja wpadałam w panikę za każdym razem,
gdy Oliwier znikał mi z pola widzenia! A potem okazywało się, że stoi tuż za
mną i wyczytuje z opakowania, w jakich smakach są znajdujące się w nim żelki.
Zawał na zawale. Wpakowali mi dzieciaka pod opiekę, a ja pewnie przypłacę to
wizytą u kardiologa.
No
dobra. Zrobiliśmy jako takie zakupy. Nikt się nie zgubił. Nikt też nie zginął
pod kołami samochodu, bo pouczona już wcześniej przez Młodego przeprowadziłam
go przez drogę. Wróciliśmy z powrotem na huśtawki i stwierdziliśmy, że jeszcze
nikt nie krzyczy i nas nie szuka, więc misja wykonana, nie będziemy mieć lipy.
Tak więc siedzieliśmy, wcinaliśmy mleczne kanapki i rozprawialiśmy nad tym, czy
za rok Skra zdobędzie mistrza.
-
Już się tatuś o to postara.
A
propos tatusia, to właśnie wraca. Mamusia też. Dwa kroki za nim, bo tata ma
długie nogi i szybciej chodzi. I albo mi się wydaje, albo oboje są jacyś
wkurzeni i mają ochotę zabić pierwszą napotkaną osobę. Zerknęłam ze strachem na
Oliwiera, a chwilę później zdałam sobie sprawę, że własnego dziecka nie
ukatrupią, więc… Olszewska, uciekaj!
-
I jak? Wszystko gra? – Pomimo swojego napiętego wyrazu twarzy głos Michała
brzmiał nad wyraz opanowanie gdy do nas podszedł. – Nikt nie zginął?
-
Pełna kontrola.
-
No to super. Ruszaj się, Olek, idziemy na obiad.
-
A co jemy?
-
Pizza?
-
Luzik.
Zeskoczył
z huśtawki i upychając do kieszeni papierek po cukierku podszedł do mamy. Ta, w
odróżnieniu od swojego męża zainteresowała się nie tylko czyimkolwiek życiem,
ale też jego przebiegiem.
-
Dobrze się bawiłeś z Polą?
-
Nooo. Huśtaliśmy się, a potem bawiliśmy w chowanego, tylko, że Pola to w ogóle
się nie chowała i dawała mi wygrywać. I jeszcze byliśmy w sklepie i patrz,
jakie mam fajne naklejki z piłkarzami! Wiecie, że Pola też lubi Real?
Odetchnęłam
z ulgą, bo bałam się, że dzieciak się ze mną wynudzi i będzie uciekał najdalej
jak tylko się da. A gdy tak nawijał to czułam, że chyba mnie polubił. Czyli co,
mam się cieszyć?
-
Hej, czy Pola może zjeść z nami obiad?
Właśnie
miałam powiedzieć, że ja jego też chyba polubiłam. Dobrze, że nie zdążyłam, bo
bym skłamała.
Spojrzałam
na niego, jakby mu te blond kudełki nagle zmieniły kolor na zielony. Jego matka
wydała się równie zszokowana, choć zaskoczenie szybko ulotniło się z jej
twarzy.
-
Jeśli Pola nie ma nic przeciwko…
-
O nie, nie. Wykluczone.
-
Ale to dobry pomysł! – Uznał Michał.
-
To bardzo zły pomysł. Idźcie sami, nacieszcie się sobą, a ja idę zobaczyć, czy
nie ma mnie w recepcji.
-
No ale weź! – Olek tupnął noga i puściwszy rękę mamy, podszedł do mnie i stanął
twarzą w twarz z moimi udami. Zadarł głowę i gdzieś tam z dołu swoją groźną
miną próbował mnie przekonać, że jego propozycja jest nie do odrzucenia. –
Chodź!
-
Ale dlaczego?
-
Bo jesteś fajna!
Złapał
mnie za kciuk i potrząsnął za rękę, a na jego buzi malowało się wyraźne
zdenerwowanie. Poczułam się trochę przystawiona do muru, a jego duże niebieskie
oczy kompletnie nie ułatwiały mi sytuacji. Westchnęłam i bezradnie spojrzałam
na Dagmarę, bo zdanie Michała jakoś mnie niezbyt obchodziło. A ona uśmiechnęła
się, bo w końcu zna upór swojego syna.
-
Z taką argumentacją nie możesz walczyć.
* * *
Wzięliśmy z Oliwierem na pół małą
Margaritę. Przyznaję, jedzenie pizzy jeszcze nigdy nie było tak zabawne, jak
wtedy. Młodemu kłapaczka się nie zamykała, bo uznał, że mając nową koleżankę
musi jej trochę o sobie poopowiadać. Tak więc wiedziałam już dosyć dużo na
temat jego przedszkola, pani przedszkolanki, przedszkolnych kolegów i
koleżanek, że bardzo ładnie idzie mu uczenie się wierszyków i nie ma problemów
z dodawaniem i odejmowaniem. I tak dalej i tak dalej. A jego rodzice tylko
wykorzystywali fakt, że młody nawija jak Włoch makaron i zapełnia wytworzoną
przez nich ciszę. Dobra, małego oszukają, ale nie starszą od niego o
osiemnaście lat Olszewską. Pizza pachnie bardzo ładnie, ale to jednak smrodek
jakiegoś kryzysu jest tu znacznie bardziej wyczuwalny.
Ale co mi do tego, nie mój
interes. Ledwo swój ogarniam.
Tylko szkoda, że zrobili zjazd
rodzinny, a mama i tata naciągają swoją rozmowę jak Wiśnia gumę w gaciach, gdy
mu się proca zamarzyła. No i co ja biedna miałam zrobić? Obrałam taktykę na
sześciolatka i też gadałam, co mi ślina na język przyniesie. Na przykład, że
Mikołajek to bardzo fajna książka jest.
- Myślę, że powoli będziemy już
wracać. Nie chcę jechać po ciemku.
Jak na komendę wraz z Oliwierem
odwróciliśmy głowy w stronę mamy Dagmary i wydaliśmy z siebie żałosny jęk
sprzeciwu. Dopiero widząc rozbawiony wzrok Miśka ogarnęłam, że po pierwsze
primo: nie mam tu nic do powiedzenia, a po drugie secundo: weź się w garść
Pola, nie masz siedmiu lat.
- Ale mamooo! – Głos zabrał Olek.
– Ja chcę jeszcze zostać z tatą!
- Skarbie, tata i tak zaraz
będzie musiał wracać na trening. Nie będzie mógł się z tobą bawić. – Winiarowa zaczęła
mu rezolutnie wszystko wykładać. Muszę przyznać, że słuchałam jej jak
oczarowana.
- To mogę zostać z Polą jeszcze
trochę? – Zaproponował w zamian. Spojrzałam na Młodego z takim totalnym
rozczuleniem i mięknącym sercem (czym?). Fajny był, poważka. I, och, mogłam go
przytulić? A nie, momencik, teraz jest mój moment, aby się odezwać.
Przynajmniej tak wnioskuję po tym, jak cała trójka na mnie spojrzała.
- Krasnalu, bardzo chętnie
zgłębiłabym z tobą tajniki walki Power Rangers, ale ja też muszę pójść na
trening.
Zgasł nam. Zwiesił główkę i nawet
nie dopił swojej Fanty do końca. Szedł do samochodu jak na ścięcie kilka kroków
za swoimi rodzicami, a tuż obok mnie i słowem się nie odzywał. Zdecydowanie
cisza w jego towarzystwie krępowała.
- Pożegnasz się z Polą? – Spytał Misiek,
na co Olek potaknął i podszedł do mnie. No mały był, to kucnęłam przed nim, co
by go kark od zadzierania nie rozbolał.
- Nos i uszy do góry. I nie
smutaj, bo mi też się przykro robi. – Wykrzywiłam się w uśmiechu, gdy podniósł
na mnie swoje michałowe oczyska. Westchnął ciężko, niczym strudzony życiem
człowiek i położył swoje rączki na moich ramionach.
- Ale nie zapomnisz o mnie, co
nie? – Zapytał z całkowitą powagą.
- Nigdy w życiu!
- To fajnie. Bo ja o tobie będę
pamiętał.
Kurczaki, Olszewska się rozkleja.
Jedźcie już!
I co? Zamiast pojechać, to Młody
objął moją szyję i się przytulił. Wcięło mnie, bo tak naturalnego i miłego
gestu dawno nikt wobec mnie nie wykonał. A rzucający się na plecy schlany
Gregor się nie liczy. Popatrzyłam zaszokowana na Michała i Dagmarę, a oni tylko
się uśmiechnęli. A Miśka to taka duma rozparła, że byłby pękł. No to
przełamałam się i też Małego objęłam; mniej pewnie i trochę sztywno, ale
objęłam.
- Jesteś moją ulubioną koleżanką –
wyszeptał mi do ucha.
- A ty moim ulubionym kolegą.
No i pojechali. Długo stałam na
krawężniku i machałam w stronę oddalającej się Audicy, nawet wtedy, gdy już
całkiem zniknęłam nam z pola widzenia. A potem spojrzałam na Winiara, jakby mi
właśnie chomika odkurzaczem wciągnął.
- Twój syn wywołuje we mnie pozytywne,
ludzkie odczucia – rzuciłam oskarżycielsko i wycelowałam w niego paluchem. – Zdajesz
sobie sprawę z tego, coś narobił?
- Zmajstrowałem ósmy cud świata,
wiem – odparł, wypinając dumnie pierś, w którą po chwili oberwał z pięści. – Za
co!?
- Za to, że dzieciak rozmiękczył mnie jak Calgon wodę.
- Olszewska ma uczucia, nie
wierzę.
- Piśnij komuś słówko, a będziesz
płacił okup za małolata.
Zaśmiał się i ruszył za mną
chodnikiem w stronę Ośrodka. Zgodnie z planem mamy jeszcze godzinę do treningu,
więc spieszyć się nie musimy. O, właśnie, przypomniało mi się.
- Ała! A tym razem za co?!
- No za to! – Wskazałam na koniec
skrzyżowania, za którym zniknęło 2/3 Winiarowej rodzinki. – Co jest z wami nie
tak, że nawet jak nie widzicie się przez długi czas, macie ciche dni?
Michał spojrzał na mnie
podejrzliwie, jakby mi serio od nadmiaru dziecięcych uczuć odbiło. Ale oprócz
tego, że miałam załadowany pizzą żołądek, wszystko było w porządeczku.
Naprawdę! I on doskonale o tym wiedział, bo w końcu przestał patrzeć na mnie
jak na idiotkę, tylko skinął głową.
- Ha! Wiedziałam!
No dobra, wiem, że mówiłam, że to
nie mój biznes. Po prostu potrzebowałam potwierdzenia dla swoich podejrzeń. A
to dobry znak. To znak, że jednak jest we mnie trochę kobiety i tej naszej
dobrej babskiej intuicji.
- Nikomu nie wygadasz?
O kufa.
- Hej, hej, stop, kolego, prrrrr.
Nie powiedziałam, że masz mi się zwierzać. Chciałam tylko wiedzieć, czy wszystko
w raju tańczy i śpiewa. Tylko tyle!
- Myślałem, że…
- Mi tylko chodziło o dzieciaka. Bo
ogólnie to mnie wasze problemy nie interesują, albo raczej nie powinny
interesować, wiesz, co mam na myśli. Tylko mały chciał więcej czasu z tobą spędzić,
ot tyle.
Westchnął i mruknął coś w stylu „tak,
wiem”, po czym wcisnął dłonie w kieszenie dresów i się zamknął. Spuścił głowę dokładnie
tak, jak jeszcze kilkanaście minut temu Oliwier i, jak babcię kocham, tym swoim
żałosnym widokiem i milczeniem zmuszał mnie do jednego. I ja naprawdę nie
chciałam użyczać swojego ramienia i wysłuchiwać, co to się takiego porobiło, że
Winiarskie zamiast brać przykład z reszty i zmuszać mnie do rzygania miłością,
dzisiaj po prostu bawili się w chowanego ze swoim małżeństwem.
Ugh, co ja się mam… Dobra, oszczędzę
zabawy psychologowi. Skoro już mamy ten dzień filantropa…
- Dobra, niech będzie, gadaj. Żal
się Olszewskiej.
Buchnął powietrzem raz i drugi i
przez chwilę milczał, co mnie niecierpliwiło bardzo. Ulitowałam się, zgodziłam
się na babskie zwierzenia, a ten mi jeszcze czekać każe. No fajnie, fajnie,
tylko, że ja się już bardzo ciekawa zrobiłam, a ten nic. Aż się powtórzę: co ja
się z takim mam, no? Panie, na boisku też będziesz pięć minut się zastanawiać,
czy przyjąć zagrywkę od Murilo?
- No bo Daga jest w ciąży.
Brawo, przyjęcie w punkt!
- Aha. I co z tego?
Popatrzył na mnie tak, jakbym
zadała co najmniej najgłupsze pytanie świata. Okej, może nie mam dzieci, moje
matczyne zapędy ograniczają się do posiadania psa i właściwie, to sama czuję
się jak dzieciak, ale hej, bachorek w brzuchu to chyba żadna choroba, co nie?
- No… No jak to co? Będziemy
mieli dziecko!
- A Oliwier to twój brat, tak?
Opuścił ręce wzdłuż ciała
ukazując swoje fatalne załamanie. No co!
- Chodzi o to, że zupełnie tego
nie planowaliśmy. A przynajmniej nie teraz.
- No ale już, trudno, wpadka.
- I to bardzo miła wpadka, tylko…
- Zatrzymał się w pół kroku i westchnął. – Nie chcę, aby dzieciak był
rozwiązaniem wszystkich problemów.
- Problemów? – Uniosłam ze
zdziwienia brew.
- Ostatnio niezbyt nam się
kleiło. No wiesz… Praktycznie cały czas spędzam na treningach, albo jestem w
rozjeździe, bo a to mecz w Rzeszowie, a to w Gdańsku, a to znowu w Rosji Liga
Mistrzów… Nie ma mnie w domu. Ledwo skończył się sezon, zaraz zaczęło się
zgrupowanie kadry. Nie mamy czasu dla siebie i stąd coraz częściej pojawiały
się jakieś nieporozumienia. Ja to rozumiem, że ona jest sama, że pracuje, że
zajmuje się Olkiem i domem, a ja ciągle odbijam piłkę, ale chyba muszę jakoś na
to wszystko zarobić, prawda? I jasne, oboje się na to zgadzamy, nigdy nie
usłyszałem od niej, że ma do mnie jakiś żal, bo przecież wie, z kim się
związała. Tylko momentami mamy dosyć… Tuż przed przyjazdem do Spały trochę się
poprztykaliśmy, a potem okazało się, że Daga jest w ciąży i dopiero dzisiaj
mieliśmy okazję tak szczerze to omówić.
Łooooł, uzewnętrznienie poziom
hard. To mnie nieźle urobił. Tak, że nie wiem, co mu powiedzieć, bo naprawdę w
kwestiach rodzinnych jestem beznadziejna, no ale tak bez słowa wsparcia go
zostawić?
- Będzie dobrze. – Poklepałam go
po ramieniu ze świadomością, że to najgorsze, co zazwyczaj można powiedzieć.
Mnie osobiście cholera trafia, gdy ktoś mi mówi, że będzie dobrze, gdy np.
rozryczę się nad popsutą pralką i zalanym sufitem u sąsiada z dołu. Nic nie
będzie dobrze, bo takiego zacieku pozbyć się jest ciężko!
- Wiem, że będzie dobrze, ale
trochę się boję, wiesz? A nawet bardzo. Nie. Szczerze mówiąc, to jestem
przerażony.
- Kurde, Winiarski, jesteś
wicemistrzem świata i boisz się małego oślinionego smarkacza, który śmierdzi
strawionym mlekiem i zużytym pampersem? Dżizas, to tylko taka mikro wersja
Kurka. Też beczy i drze mordę o wszystko, aż się całe popluje. A mimo wszystko
umiesz go ustawić.
Misiek roześmiał się serdecznie i
objął mnie ramieniem, jak takiego dobrego kolegę, gdy weszliśmy na teren
Ośrodka.
- Z maluchami jest znacznie
łatwiej, niż z takim Bartkiem – mruknął nagle. – Jak taki się popłacze, to
zawsze masz te trzy opcje: albo jest głodny, albo się osrał, albo coś go boli.
U Bartka albo masz mix wszystkiego, albo chodzi zupełnie o coś innego i za
cholerę nie dowiesz się, co to jest.
- Okej, nasz temat niebezpiecznie
kieruje się w stronę Kurczaka, dlatego proszę, stop, bo mam teraz mózg pełen
beczących niemowlaków z głową Kurka. Śmiej się, ale to ani trochę nie jest
zabawne! – Dostał łokciem po żebrach, a dalej się śmiał. Paskud. – Ani słowa o
Kurku.
- Sama zaczęłaś.
- Bo jak zaczynam myśleć o czymś
problematycznym, to od razu on mi przychodzi na myśl.
Strzepnęłam miśkowe ramię ze
swojej szyi i nie wiecie, jak bardzo żałuję tego, że w tamtym momencie na niego
spojrzałam. Michałowy wzrok był… dziwny. Patrzył na mnie trochę jak taki stary
mędrzec. Może nawet miał w sobie coś z Hobbita, ale i tak mi się to nie
podobało.
- Co?
- Nic.
- Winiarski…
- Po prostu przypomniało mi się
takie ładne stare powiedzenie.
Kazałam mu się puknąć w łeb. I
przygotować się na trening, bo znowu będzie, że któryś przeze mnie się spóźnił,
albo nie stawił.
- Weź zadzwoń do Dagi i powiedz
jej, że sobie poradzicie.
- Fascynuje mnie fakt, że dostaję
takie porady od ciebie.
- Wolisz to, niż moje porady
kulinarne. Zginąłbyś.
Zaśmiał się, czym wywołał i u
mnie jakiś pozytywny grymas na twarz. No i już. Pogoniłam go do swojego pokoju i
zabrałam się za odkluczanie swojego.
- Aha. Pola?
Odwróciłam się przez ramię i
dostrzegłam ponownie głowę Miśka, wciśniętą między drzwi a framugę. Mruknęłam
pytająco, na co pięknie się uśmiechnął.
- Dziękuję.
Uniosłam kciuk, że niby spoko i
polecam się na przyszłość. Chociaż lepiej niech tego nie wykorzystuje. A potem
wyszczerzył swój drut na zębach i wyśpiewał „KTO SIĘ CZUBI, TEN SIĘ LUBI” i
trzasnął drzwiami.
Zabiję cymbała zanim jego
nienarodzony/a nauczy się raczkować. Przysięgam, zabiję.
____________________________
Bo to było tak, że naprawdę nie
miałam weny i ochoty na Cyrk i ogólnie pisanie mi utknęło w miejscu. A dzisiaj
wracając ze swojej wspaniałej uczelni w słuchawkach poleciało mi Start a fire i
poczułam, że tak, to jest ten moment, aby w końcu coś tutaj dodać. Szkoda, że
mnie tak nie kopnęło te kilkanaście razy wcześniej, gdy słuchałam tej piosenki,
no ale dobra. Lepiej późno niż później.
W ogóle to zabierałam się za coś
innego, a potem skapnęłam się, że mam coś odłożone na dziewiąty rozdział.
Stwierdziłam więc, że nie będę wymyślać nic innego, tylko dopiszę resztę do
tego, co miałam. No i proszę, winiarowy rozdział. Yep, zdecydowanie tego
potrzebowałam. Poza tym jestem medium, bo nienarodzony/a pojawił się w mojej
głowie wraz z całym pomysłem na Cyrk, czyt, w czerwcu 2013, czyt. Antosia Wu.
jeszcze nie było. Ale fajnie.
No to tego… Ktoś tu jeszcze
zagląda?
Pozdrawiam, całuję, ściskam,
Emms.