Właściwie
zawsze lubiłam Śląsk. Nie jakoś specjalnie, bo jako sopocianka z krwi i kości
preferuję mniej zasyfione powietrze, ale jak każde miejsce – ma swój urok. Poza
tym Śląsk, to dla mnie przede wszystkim lata spędzone w Sosnowcu. Wiecie, SMS i
te czasy, gdy trener Kawka mówił, że Olszewska ma potencjał, tylko jęzor
niepotrzebnie strzępi, za co dodatkowe dziesięć kółek wokół stadionu. No, fajny
moment w życiu, nie powiem. Nawet wtedy, gdy kółek było dwadzieścia, a mnie w
połowie wysiadało płuco od palonych po cichaczu fajek.
Cholerka,
jak tak dobrze policzyć, to zaraz strzeli pięć lat od skończenia budy! Łał,
zleciało. Może poza pierwszym rokiem, o którym sukcesywnie zapominam, a który
leciał jak krew z nosa. Ale reszta? Śmignęła jak bartmanowa zagrywka.
Tak
więc Śląsk, a ściślej – Katowice. Rozkopane, głośne, śmierdzące Katowice, na
które widok z siódmego piętra nie robi żadnego wrażenia. Spodek stoi udekorowany
jak choinka na Boże Narodzenie, z kominów leci dym, a szare budynki są po
prostu smutne i handrogenne. Poza tym wszystko jest tu w remoncie, więc trzeba
chodzić naokoło, a znając mój totalny brak orientacji w końcu tak się zakręcę, że
znów w Sosnowcu wyląduję, tylko tym razem po złej stronie.
No
i siedzę tak sama na tym Śląsku, bo głąby dopiero jutro zaczną się zjeżdżać i
tak sobie myślę, że słabo mi bez nich i w jakieś stany refleksyjno-depresyjne
popadam. Bo mi smutno i źle się robi, jak pomyślę o latach tu spędzonych, które
poszły na marne. Mam za dużo czasu na myślenie, bo gdy żaden fajfus mi nie
przeszkadza, to wszystko, co mam do zrobienia, robię szybciej niż zwykle. A
resztę czasu, zamiast przeznaczyć na coś tak produktywnego, jak popołudniowa
drzemka, albo posiadówka w saunie, spędzam na myśleniu! Nawet do fitness clubu
poszłam z nadzieją, że zumba wytrzęsie ze mnie te kluchowate smęty, ale coś nie
pykło. A tak to by mnie chociaż jeden z drugim zdenerwował, ciśnienie podniósł
i od razu jakoś lepiej by było.
W
dodatku Brazole łażą mi po hotelu od dwóch dni. Na szczęście jak do tej pory
udaje mi się ich skutecznie unikać. W końcu wszystkie moje karki są w
rozjazdach.
Ech.
Smutno mi, Boże.
Dogasiłam
peta w popielniczce i uznając, że już wystarczająco podtrułam się prawdziwnym
ślunskim ozonem i fajkami, a przy okazji podsumowałam swój smuteczek, wróciłam
do pokoju. Walnęłam się na łóżko z butelką piwa i odkopałam w betach pilota, bo
może coś ciekawego w telewizorni puszczą.
Niczym
Tadeusz Norek, przebrnęłam przez wszystkie kanały, ale nic dla siebie nie
znalazłam. Zostawiłam więc jakiś muzyczny program, bo akurat ten jedyny i
prawilny Justin śpiewał. I tak podrygując nóżką do ‘Cry me a river’ popijałam
Żywca na lepszy sen, póki piosenka się nie skończyła, a w jej miejsce wjechały
reklamy.
‘Młody,
przecież wiesz, gdzie jest lodówka’.
Żyłka
lekko mi zadrgała, piwo stanęło w przełyku, gaz podleciał do nosa, a oczy
zaszły łzami. Bardzo chciałam krzyknąć po Piotrka, ale podczas, gdy ja się
dusiłam, on był na drugim końcu Polski. Na drugim końcu Polski, kiedy Kurek był
w MOIM TELEWIZORZE!
O
w chuju.
‘Ale
nie zapomnij o MONTEEE!’
W
tym momencie wyplułam całe piwo na kołdrę i ryknęłam takim śmiechem, że w
najbliższej kopalni musiało dojść do tąpnięcia, a mnie wywaliło pierw z kapci,
a potem z łóżka na ziemię. Pal sześć, że boleśnie obiłam sobie cycki, było
warto. Bo Drób. Drób w reklamie. Drób w reklamie Monte.
MONTE.
Parsknęłam
śmiechem po raz pierdylionowy, czując, że żebra bolą mnie mocniej, niż po
‘kanapce’, którą jeszcze w Spale urządzili mi Zbychu z Igłą i Kubą. Ale walić!
Czy znajdę tę reklamę w Internetach?
Śmiesznie mi, Boże.
*
* *
-
Pola, bo ty jesteś kobietą, co nie?
Nikt
chyba jeszcze Dzikowi nie pogratulował spostrzegawczości. Pozwólcie, że i ja
tego nie uczynię, tylko wrócę do ręcznego poprawiania rozkładu najbliższych dni
na kilkunastu kartkach, bo ktoś – wujek! – nagle uznał, że zwoła konferencję
zaraz po śniadaniu, gdzie wcześniej była przewidziana wideo analiza, a z kolei
ją wcisnął w wolny czas po siłowni.
Także
w normie, ciśnienie znów mam 170/100.
Przynajmniej
głąby, którzy bardzo powoli zjeżdżają do Katowic, trzymają formę. A więc
wracając do Miśka…
-
Im więcej czasu z wami spędzam, tym coraz bardziej w to wątpię.
-
A mimo to palisz cienkie fajki i pijesz smakowe piwo.
-
Nie będę pokazywać palcem, kto jeszcze niedawno zachwycał się malinowym
Redd’sem.
-
Myślałem, że to sok. Smakował jak owocowe siuśki z gazem!
A
po trzech puszkach ukradł mi odżywkę do włosów i natarł nią brodę Marcina.
-
Przez ciebie teraz Możdżon podbiera mi kosmetyki. Jeszcze w Toronto testował
krem pod oczy.
-
I co?
-
No ‘co’? Wtarł go w całą twarz! A przynajmniej w miejsca, gdzie jej włochacz
nie pokrywa. Wolę nie myśleć o najbliższych promocjach w Rossmannie. –
Pokręciłam głową i odłożyłam kolejną kartkę na stos ‘poprawionych’. – Tak więc
uznajmy rozświetloną cerę Marcina za wystarczający dowód na to, że czasem mnie
przez was jaja bolą.
Miśka
to bardzo rozbawiło. Do tego stopnia, że wziął drugi długopis i na wszystkich
planach zaczął rysować karne kutasy.
-
Hehe, śmieszne.
-
Masz, tutaj narysuj największego. – Podsunęłam mu pod nos jedną z kartek.
-
Okej. – Cóż za sprawna ręka! A jaka wspaniała kreska! – Dla kogo to będzie?
-
Dla ciebie. Możesz już sobie wziąć.
Uśmiechnęłam
się pięknie i zbierając wszystko ze stolika, ruszyłam w stronę recepcji, co by
poprosić panią Żaklinę o to, by wieżowcom razem z kluczami rozkład jazdy
wydawała, bo mi się za nimi biegać nie chce.
A
propos biegania za kimkolwiek, Dzik mi się do tyłka przyczepił.
-
Wiesz co, Pola, ja tu z tobą o ważnych rzeczach próbuję rozmawiać! – oznajmił
mi nagle. Mruknęłam mu „mhm”, przeglądając po raz ostatni wszystkie kartki. –
Pola!
-
Ależ ja cię słucham. Ważne rzeczy – powtórzyłam.
-
No. Ważne. Takie… W temacie związku.
A
niech go Rezende zchellenguje, aż się kartką zacięłam!
Posłałam
Kubiakowi pełne wyrzutu spojrzenie, ciumkając kciuka, którego prawie straciłam.
No czy jego do reszty przetruchtało, że przychodzi z takim problemem do MNIE?
-
Koleś, jedyny związek w jakim byłam, to harcerski, gdy miałam dziesięć lat.
Choćbym chciała, to nie pomogę. A teraz wybacz, ale zaraz wykrwawię się na
śmierć.
Chciałam
go wyminąć, ale ryknął mi „no ale Poooolaaa!”, a jak oni mi wyjeżdżają z tym
„no ale Pooolaaa!”, to mnie słabość bierze. Serio, to ich jawny akt desperacji,
a wtedy czuję, że żodyn im nie pomoże tak, jak Pola. Żodyn!
Co
w sumie jest fajne, no ale gdzie ja mam w kontrakcie napisane „dba o związki
reprezentantów”? Jakby ciche dni w winiarskim raju mi nie wystarczyły, to
jeszcze w runie leśnym coś chyba nie gra, bo Dzik ma minę dość beznadziejną.
-
Toć nie o poradę w kwestii związku tyczy, tylko o babskie zrozumienie. Bo ja
już nie ogarniam.
Halo,
czy my przypadkiem przed chwilą nie doszliśmy do tego, że okej, mam swoje
babskie odpały, całkiem widoczne cycki i Ashton Kutcher totalnie mnie kręci,
ale poza tym to dla mnie istnieje pięć kolorów i oddałabym wszystko za
możliwość sikania na stojąco?
Zaczęłam
panicznie rozglądać się za jakimkolwiek ratunkiem. Najlepiej za kimś, kto w te
babskie sprawy umie. Piotrek taki! Toć nikt tak dobrze nie rozrysował Gregorowi
przebiegu kobiecego cyklu, jak Nowakowski. Ale jego tu nie ma.
To
już kolejny raz, gdy Pita brakuje w momentach, w których bardzo mocno go
potrzebuję. Niedobrze, Olszewska, niedobrze!
-
Ale ja nie umiem… - wybełkotałam rozpaczliwie i wydęłam dolną wargę.
-
Ty mi po prostu powiedz, czy jak dziewczyna, niby dla zabawy, zaczyna myśleć
nad imionami dla waszych dzieci, to znak, że próbuje mi coś zasugerować? To
znaczy, czy powinienem domyślić się tego, czego ona ode mnie oczekuje, abym się
domyślił, tylko nie chce wyjechać mi z tym wprost, bo wie, że… jakby to ująć…
nie i chuj?
Patrzyłam
jak Misiek się produkuje i stara przekazać mi tę jakże skomplikowaną
treść, nie mogąc wyjść z podziwu, że on
tak serio-serio. W sensie, że tak serio-serio gada do mnie jak do debila. Albo
do baby, której mógłby zranić jakiekolwiek macierzyńskie instynkty. Znaczy, ja
to doceniam i w ogóle szacun za starania, ale umówmy się, nie ze mną te numery.
Przynajmniej
zakończył swój wywód po miśkowemu. Ale cóż mogłam mu odpowiedzieć?
-
Tak.
-
Kurwa.
-
Niezbyt ładne imię dla dziewczynki.
Popatrzył
na mnie tak, jakbym odebrała mu całą nadzieję. A ja tylko błyskawicznie
przeanalizowałam wszelkie znane mi zachowania moim kuzynek, ciotek, koleżanek i
tym podobnych, i dałam mu to, czego chciał!
-
Pola.
-
O widzisz, Pola brzmi o wiele lepiej!
Wywrócił
oczami.
-
Nie nazwę córki ‘Pola’.
-
A co jest nie tak z tym imieniem? – Uniosłam brew, nieco bardziej skupiając się
na rozmowie z Michałem.
-
Pola kojarzy mi się z wredotą z zimnym sercem, która wiecznie na wszystko
narzeka i ma wyjebane na cały świat – odparł, uśmiechając się przy tym tak
uroczo, że tylko prychnęłam.
-
Tu mnie boli. – Popukałam palcem w serduszko, na co wyszczerzył się już tak
szeroko, że mogłabym mu z buta zasadzić i by pasowało. – Pola to imię
prawdziwej fajterki, która wie, czego chce, jest uparta, ale szanuje zdanie
innych… I ma swój oryginalny styl bycia. Aha, i nie jest wredna, to biegła
ironia.
Wywrócił
oczami z miną pt. „kurde, uruchomiłem ją”.
-
Dobra, nazwij ją Ania, albo Julka. Po co być oryginalnym?
-
Jak będę chciał być oryginalny, to jej Dżesika dam!
Zastanawiające.
Tak samo, jak inny fakt.
-
Wiesz, że od kilku minut gadamy o imieniu dla córki, której ponoć nie
planujesz?
To
Miśka bardzo zafrasowało. Podrapał się po głowie, potem potarł policzek dłonią,
a na końcu skrzywił się, patrząc na mnie.
-
No bo nie planuję. – Zabrzmiało jak przekonywanie samego siebie. – Jeszcze nie…
-
Mhm…
-
Stara, my mamy po dwadzieścia cztery lata, to za wcześnie! – Podrzucił rękoma,
a okulary mu zaparowały. - Nie jestem gotowy na gówniarza! Sam nim jestem! A
tototo? Beczy co chwila i za chuja nie wiesz, o co mu chodzi. I małe to takie
jest. No przecież wziąłbym w jedną rękę i koniec! Dżem! Marmolada!
-
Byłabym wdzięczna, gdybyś nie mieszał do tego jedzenia. Nie jadłam jeszcze
śniadania.
-
Pola.
-
No co?
Parsknął
powietrzem raz i drugi. To ja też parsknęłam, raz, i drugi, i trzeci nawet. Czy
ja wyglądam, jakbym pragnęła zrobić użytek ze swojego układu rozrodczego, że
przyłazi z tym do mnie? No kurde, no. Z Winiarem niech sobie pogada, nad nim
też wisi widmo pieluch. Tylko takie bardziej rzeczywiste, a nie nakręcane tym,
że „o rany, kiedyś tam będę ojcem!”.
Hej,
tak właściwie, to to genialne nawet jest!
-
Nie chcę gadać o tym z Winiarem. Chcę gadać o tym z tobą.
-
Ale on ma drugiego dzieciaka w drodze. I ładniejsze oczy. A ja tylko kredyt
studencki do spłacenia i zero pojęcia o planowaniu rodziny.
-
To prawie tak jak ja!
Posłałam
mu bardzo, ale to bardzo znaczące spojrzenie. Westchnął w odpowiedzi.
Dobra,
myśl, Olszewska, zanim cię ten wzrok zbitego psa do grobu zaprowadzi. Jak się
postarasz, to umiesz w babskie sprawy. No, dajesz. W imię Opry, Joanny D’Arc i
pani Krystyny ze szkolnego sklepiku!
-
Wiesz, Misiu… Może nie chodzi o to, żeby te dzieci były już teraz-zaraz, tylko
za jakiś czas?
-
To po co mówić o tym właśnie teraz?
-
No… Baby tak mają. Lubią planować na kilka lat do przodu, żeby być już na to
przygotowane. Czy jakoś tak. – Podrapałam się po głowie. - Na przykład moja
babcia Konstancja już teraz planuje, że na jej pogrzebie miejscowy chór zaśpiewa
„Na jednej z dzikich plaż”. Tylko, że babcia Konstancja to twarda sztuka i pożyje
jeszcze z pięćdziesiąt lat, a ostatnio przerzuciła się na amerykański rap, więc
obawiam się zmian w testamencie. Czaisz?
Widzę
po minie, że nie.
-
Chodzi o to, że kobiety… - Och, Olszewska, weź już skończ. – Że MY często
zmieniamy zdanie.
-
A myślisz, że w tej kwestii można je zmienić?
-
Szczerze? – Nie, skłam mu, właśnie po to do ciebie przylazł, idiotko. – Nie. Bo
w tej kwestii, Misiu, chyba chodzi o to, żeby upewnić się, czy masz wobec niej
poważne zamiary.
Ja
walę, jak mnie głowa zaczęła boleć. Nigdy, ale to nigdy mój mózg nie pracował
na takich obrotach. Nawet po striptizach w Spale!
I
jakby tego było mało, Michał mi się zbulwersował.
-
No nie pierdol mi tu, że moja dziewczyna – wstaw wykrzyknik - że moja Monia –
wstaw drugi wykrzyknik -, po tylu latach związku myśli, że nie mam wobec niej
zamiarów!
Opuszkiem
palca ostentacyjnie starłam kroplę śliny z policzka.
-
Poważnych?
-
Obiecałem jej remont kuchni!
-
Tak trzymaj. – Uniosłam oba kciuki i wywróciłam oczami. – Tylko, żeby nie
odebrała tego źle, gdy uklękniesz, aby położyć kafelki.
Chyba
w końcu zaczyna żałować, że nie poszedł z tym do Winiara.
-
Misiu, a czy nie najlepiej byłoby po prostu porozmawiać o tym z Monią? –
zasugerowałam, gdyż jak to mawia klasyk „warto rozmawiać”, a to chyba dość
logiczna opcja.
-
To nie podlega żadnej dyskusji, po prostu chciałem, jakoś się na to
przygotować, uspokoić, cokolwiek… - Buchnął powietrzem i wzruszył ramionami. –
Pierwszy raz w życiu zaczynam czuć prawdziwą, dorosłą odpowiedzialność za coś,
czego nawet nie planuję, a co już teraz mnie przeraża. Chwytasz?
Nie
chwytam, chociaż się staram. Czy to wystarczy?
Chyba
nie, więc pokiwałam głową i wysiliłam się na jako-taki uśmiech.
-
Pola, ale jakby co, to tej rozmowy nie było, dobra? – spytał nagle. Popatrzyłam
na Miśka trochę zdumiona i zamrugałam kilkukrotnie z niezrozumieniem. – Dobrze
wiesz, że ja nie z tych wylewnych, co to na żale przychodzą.
No
jakby nie patrzeć, to by się zgadzało. Tym bardziej, że jeszcze się nie
zdarzyło, aby Kubi sam z siebie przylazł i zasygnalizował, że ma z czymś
problem. Oczywiście nie podlegały temu zagubione skarpetki, za małe koszulki i
brak płynu do soczewek. Po prostu Misiek raczej chojrakuje, niż trzęsie przed
czymś portkami, ot prawda powszechnie znana.
-
Okej, pod warunkiem, że już nigdy nie przyjdziesz do mnie z podobną sprawą. Bo
z kolei ja nie jestem z tych, co potrafią pomóc.
Kiwnął
głową, uśmiechnął się w swój najfajniejszy sposób i wystawił w moją stronę
żółwia. Zbiłam. Toż to Misiu!
-
O, idzie nasza gwiazda! – zawołał już zupełnie wesołym tonem i kiwnął w stronę wejścia
do hotelu. Odwróciłam się i od razu ścisnęło mnie ze śmiechu. – Ty, nie
zapomniałeś o czymś?
-
O czym? – Kurek nawet walizek nie odstawił, tylko spojrzał na nas spanikowany.
Zerknęłam
na Miśka, Misiek mrugnął na mnie…
-
O MONTE!!!
Przysięgam,
ta reklama nigdy mi się nie znudzi. Co ja poradzę, że jest taka śmieszna? I
Kurek też jest w niej śmieszny. Nie umiem myśleć o niej bez siurkania ze
śmiechu. Poza tym, halo, to Kurczak i kolejny powód, aby kręcić z gnoma bekę.
A
rzeczony gnom tylko wywrócił oczami i rzucił torby na ziemię.
-
Że też go do reklamowania KFC nie wzięli. – Popatrzyłam na Miśka, a ten stłumił
parsknięcie śmiechem. – Kurczak reklamujący kurczaki. Dla mnie to nawet ma sens.
-
Ewentualnie mogliby go zrobić twarzą polskiej fermy.
-
Misiek, nie prowokuj mnie do żartu o jajkach.
-
Okej. Podrzucę to Zbychowi.
Stłumiłam
parsknięcie śmiechem i spojrzałam na Kurka. Szczęśliwy to on nie jest, a
przecież tak rzadko bawi mnie jego widok!
-
Ale zabawne, doprawdy, uśmiałem się jak nie wiem. – Wykrzywił się w sztucznym
uśmiechu, co dodało mu jakieś milion do idiotycznego wyglądu, zwłaszcza z tymi
zaczerwienionymi ze złości uszami. – Czekam na więcej.
-
Nie bądź taki chciwy, nie wszystko na raz – odparłam. – Ale skoro tak prosisz…
-
Wręcz błagam, dowal mi, bardzo tego pragnę. Dawno nie czułem, jak ktoś wyciera
mną podłogę.
Co
on jakiś taki dziwny i zupełnie nie-kurczakowaty? Rzekłabym, że wręcz zimny,
jakby go dopiero z biedronkowej chłodziarki wyciągnęli. Znaczy, mieliśmy tego
zalążki jeszcze w Kanadzie, ale, jak widać na załączonym obrazku, tylko mu się
rozwinęło.
Przecież
normalnie odparowałby mi jakimś sucharem, albo w mało przekonujący sposób kazał
banany prostować. A on? Fuknął, że nie ma humoru na żarty z Monte, odebrał
klucz do pokoju i polazł do wind.
Także
tego…
-
Coś ty mu zrobiła? - Michał stanął obok mnie i pomógł mi podnieść gębę z
podłogi.
-
Jak babcię kocham, Misiu, ale tym razem to naprawdę nie ja.
*
* *
Zgadnijcie,
komu ściągnęli zakaz halowy!
Muszę
przyznać, że jestem bardzo wzruszona okazaną mi przez wujka i Anastasiego
łaską. I chyba muszę Gardo na piwo zabrać, bo coś mi się wydaje, że miał duży
wpływ na tę dwójkę. No bo przecież istnieje ryzyko, że znów się na Rezende
Juniora rzucę, i co wtedy? Jebs-bebs, młody poskarży się tacie, tata rzuci
słuchawką, pójdzie do FIVB i nas wypieprzą z Ligi Światowej! Taką wiarę we mnie
mają ci ludzie. Serio myślą, że będę tracić czas na Bruno? Poza tym hej, ja dwa
razy tej samej osoby wpierdolu nie spuszczam, bo jak do tej pory ten jeden raz
w zupełności wystarczał. Junior musiałby być naprawdę skończonym deklem, by
przyjść po dokładkę.
Ale
na szczęście z Brazylią gramy na samym końcu.
A
na pierwszy ogień w Katowicach mecz z Kanadą.
-
Ech, ech, ech.
Ja
Pitunia bardzo kocham, ale przysięgam, że jak nie zmniejszy częstotliwości
wzdychania mi nad uchem do jednego „ech” na minutę, to wstanę i pójdę oglądać
mecz w kwadracie z Gumą i Jarskim. Chociaż może lepiej nie, bo tam jeszcze
Kurczak sterczy, a ja naprawdę zaczynam się go bać.
Czaicie?
Ja. Kurczaka. Świat się kończy!
Przynajmniej
jest w dwunastce i coś tam próbuje grać na zmianach, więc z kolanem chyba
lepiej, a nie gorzej.
-
Eeeeech.
Wracając
do Piotrusia, to z kolei ta kaleka siedzi obok i ogląda mecz z perspektywy
naszego stolika, bo po tym paskudnym skręceniu kostki z Kanady, AA jeszcze nie
chce go wyciągać na boisko. Tym bardziej, że to mecz z Kanadą. Bądźmy szczerzy,
Pitek przyda się na ważniejsze spotkania.
Chociaż
chwila, bo mamy 25:25 w pierwszym secie.
-
Czy oni mogliby w końcu przestać pierdolić się w tańcu i to wygrać? Proszę?
Najwidoczniej
nie, bo Winiar właśnie pieprznął w aut. Po raz milionowy w tym secie.
-
Ojej, kocham tę piosenkę! – wykrzyknął nagle Nowakowski. Nie, to nic, że mamy
po 26 i Kanadę na zagrywce. Zaśpiewajmy najdebilniejszą piosenkę stulecia! –
HEY, I JUST MET YOU!
-
Kurwa.
- AND
THIS IS CRAZY.
- Pit,
proszę, nie.
- BUT
HERE’S MY NUMBER!
- Spierdalaj.
- SO CALL
ME MAYBE!
Warto
dodać, że do swojego wykonania Pit dodał pełną choreografią, zawierającą
słuchawkę z palców. Walnęłam facepalma, a nasi zdobyli punkt i kolejną piłkę
setową.
-
Wychodzi na to, że moje śpiewanie im pomaga – stwierdził Nowakowski. Zadarł
głowę, co by chyba lepiej wsłuchać się w puszczaną przez Kułagę piosenkę. – Ale
tego nie znam.
-
I dzięki Bogusiowi.
Tak
samo jak dzięki za to, że Zbychu swoim atakiem w końcu zakończył pierwszego
seta. Przynajmniej pomponiary, które ciągle kręciły mi się za plecami, w końcu
mogły wejść na boisko.
Ku
uciesze Piotrusia.
-
CHEERLEADERKI!
Spadam
stąd. Porwałam od Oskara statystyki i poleciałam do chłopaków. Powystawiali
witki do piątek, więc łaskawie je zbiłam, przy okazji obrywając jedną w czoło,
bo nie chciało mi się do Możdżona skakać.
-
Panowie, czy my zdążymy na kolację? – rzuciłam na powitanie. - Matko jedyna, Marcin,
muszę pamiętać, żeby podrzucić ci krem do rąk, bo to było niczym oberwanie
pumeksem.
Ale
on mnie nawet nie słuchał. Żaden z nich! Bo wszyscy, którzy stali obok, czyli
Zbychu, Kosa, Wiśnia i w sumie Możdżon też, byli zbyt wpatrzeni na to, co
odgrywa się na boisku, by skupić się na tym, że wszyscy na raz zaczęli mnie odpychać
i „szumieć”, żebym siedziała cicho.
-
Niesamowite.
-
Arcydzieło.
-
Prawdziwa sztuka.
-
Dlatego kocham reprezentację.
Wszystko
tylko dlatego, że kilkanaście wygłodzonych lachonów w oczojebnych, odsłaniających
pół dupy sukienkach, wyszło i zamachało pomponami. A przy okazji jebło salto w
szpagacie, wylądowało na głowie i pewnie jeszcze gdzieś pomiędzy tym
ugotowałoby obiad, gdyby piosenka się nie skończyła.
-
Brawo! BRAWO! – Żeby Zbychu wkładał tyle siły w swoje ataki, co w klaskanie, to
miałby 100% skuteczności. Wywróciłam oczami, a Bartman odwrócił się do mnie. –
Apolonia! – krzyknął oskarżycielskim tonem i wskazał na mnie palcem. - Dlaczego
nie możesz pracować w takich strojach, jak one?! – Kiwnął na uciekające
pomponiary i podparł się pod boki.
-
Bo stać mnie, żeby zakryć sobie dupę.
Machnął
na mnie ręką i odszedł poszedł drugiego seta grać. Zostałam więc sama z
Marcinem, bo go Wiśnia na boisku zastąpił.
-
Jak już tak zaczęłaś o tym kremie do rąk, to chciałbym jeszcze porozmawiać o
skórkach przy paznokciach.
*
* *
Elo,
elo, wygraliśmy trzy zero. I zdążymy na kolację, o ile Igła nie postanowi
zrobić sobie zdjęcia z każdym człowiekiem, który przyszedł dzisiaj na mecz.
Ogólnie
to poza pierwszym setem było bardzo w pytkę. Drugi set poszedł do osiemnastu, trzeci
do dwudziestu, a Zbychu tak punkty uciułał, że aż MVP został. Znowu. Co wcale
nie zmienia tego, że nie będę dla niego nosić zarzyganej cekinami sukienki z
dekoltem do pępka. Dostał kolejny wazon, powinno mu wystarczyć.
Warte
zaznaczenia jest też to, że Kurak zagrał całego ostatniego seta i nawet mu
szło. Nie mam pojęcia, co go tak w ostatnim czasie podkurwiło i wciąż upieram
się, że to nie ja, ale wyszło z tego kilka punktów, więc niech się tak jeszcze
trochę powścieka. Byle nie wtedy, gdy jestem w pobliżu, bo jak ja się w końcu
wścieknę, to sam dobrze wie co. A jak już nie pamięta, to mu chętnie przypomnę.
O, tak zrobimy.
No,
także Kurek, którego występ w Katowicach przez kolano stał pod znakiem
zapytania, dzisiaj wlazł na zmianę i zagrał całego seta na przyzwoitym
poziomie. A zmienił Winiara, od którego chyba nie dało się gorzej zagrać.
A
propos Winiara, to właśnie stałam sobie przy naszym stoliku i obserwowałam całe
to pomeczowe zamieszanie, gdy nagle coś mi się do nogi przykleiło.
-
POOOOLAAA!
Nie
sądziłam, że kiedykolwiek papa zacznie mi się tak cieszyć na czyjś widok. Ale
pojawił się młody Winiarski w meczowej koszulce swojego ojca i aż sama się
wydarłam.
-
Heeeeeej! Czy to nie czasem mój ulubiony kolega?
-
To ja! – krzyknął i wciąż obejmując mnie w udach, zadarł głowę. Wyszczerzyłam
się najszerzej jak umiałam i poczochrałam te jego blond kudełki. – Pamiętałaś!
-
Jasne, że pamiętałam. Twój stary ciągle przekazywał pozdrowienia od ciebie.
-
Żebyś o mnie nie zapomniała i nie znalazła sobie innego kolegi.
-
Więcej wiary we mnie!
Zmarszczył
nos, więc go za niego złapałam, na co parsknął śmiechem i dźgnął mnie palcem w
bok. Uch, co za mały, przebrzydły gałgan, przez którego mam ochotę poprosić
Bartmana o strzelenie mi w łeb zagrywką. Przecież on mnie rozkłada na łopatki i
sprawia, że z mojego zimnego serca zostaje tylko kałuża!
-
Hej, Olo, a gdzie rodzice? – spytałam w końcu, gdy już wyczaił, że mam w torbie
karmelowego Grześka i dokańczał swoją połowę. Warto się było tym zainteresować,
biorąc pod uwagę chłodek, jakim mama i tata Winiarowie raczyli siebie w Spale.
Ale w Kanadzie Misiek ciągle wisiał na Skype, a po powrocie pojechał do domu,
więc spędzili w końcu trochę czasu razem.
-
O tam o! – Młody wyciągnął rękę i wskazał mi kierunek, w którym istotnie,
dojrzałam państwo Winiarskich. Złapałam Olka za rękę, co by paluchem nie
wymachiwał, jednocześnie stwierdzając, że patrzę na zupełnie inne małżeństwo,
niż to, które poznałam w Spale. – Mama zgrubła.
Istotnie,
Winiarowa jest pełniejsza, ale też o wiele bardziej uśmiechnięta, co od razu
rzuciło się w oczy.
E
no, ładna rodzinka. Wygląda na to, że teraz już wszystko będzie klawo.
-
Pola! – Olek nagle chwycił mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę boiska. –
Chodź, poodbijamy piłkę!
Uśmiechnęłam
się pod nosem i kiwnęłam głową.
*
* *
Kazali
mi zostać z Gardo i Oskarem na meczu Brazoli z Finlandią, aby dokonać obczajki
rywala. No to siedziałam, obczajałam, kilka razy podsunęłam okulary na nosie
środkowym palcem, gdy w pobliżu pojawiał się Junior, który upierdliwie patrzył
się w moją stronę i ogólnie to się wynudziłam, bo to było naprawdę prędkie 3:0.
Tylko
co mi z tego, jak musiałam dogadać szczegóły z organizatorem przed dniem
drugim, a potem zwiewać przed cycatą panią z Polsatu Sport, która chyba za
główny cel całej imprezy obrała sobie wciągnięcie mnie przed kamerę? Lata to
takie za mną odkąd tylko przyjechaliśmy z chłopakami do Spodka i nie chce się odczepić.
W dupie mam, że w tej kadrze jeszcze nigdy kobiety nie było i ludzie z
pewnością chcą mnie poznać. Kurde, ale ja ich nie chcę poznawać, czy to takie
trudne? Mam całą kadrę głąbów na głowie, wystarczy mi.
No.
I nie dotarłam na tę kolację!
Tyle
dobrego, że wieczór był ciepły i przyjemny, a z Angelo blisko na dworzec
główny, gdzie mają całodobowego Maka.
Szczęśliwa
i najedzona akurat wykańczałam frytki, gdy weszłam do hotelu. I to bez żadnych
przeszkód w postaci czekającego na chłopaków tłumu fanek, więc koniec dnia całkiem
na plus. No, prawie.
Zatrzymałam
się z rurką między zębami praktycznie zaraz za progiem. Bo w głębi holu
dostrzegłam Kurka. I to nie byłoby takie dziwne, gdyby Kurek był sam. Ale Kurek
stał tam z dziewczyną!
Pierwsza
myśl, jaka mnie uderzyła to taka, że laska musi być jakaś pojebana.
No
nic, wzruszyłam ramionami i stanęłam przy windach, gdy kurkowa towarzyszka
nagle się zbulwersowała i podrzuciła rękoma. Aż się zatrzymałam.
-
Powiedz coś, Bartek! Rozmawiaj ze mną!
O
stara, aleś se partnera do gadania znalazła.
-
Cały czas z tobą rozmawiam i do niczego to nie prowadzi.
-
Bo ty nie rozumiesz!
-
I nie chcę rozumieć, dobra? – Kurczak podniósł głos, a mnie wcięło. –
Powiedziałem ci już wszystko, co chciałem. Dzisiaj, i dwa dni temu i w styczniu
też. Kiedy to w końcu do ciebie dotrze?
-
Bartosz… - Panna o długich blond włosach wyciągnęła do niego ręce, jakby
chciała się do niego przytulić, albo pocałować, cholera wie, ale Kurek złapał
ją za nadgarstki i odsunął.
-
Natka, pora, żebyś już poszła – odparł, a laska najzwyczajniej mu się
rozbeczała. Westchnął ciężko, ale jej nie puścił. – Nie przyjeżdżaj do mnie do
domu, nie przychodź na mecze, nie kontaktuj się ze mną. To naprawdę nic nie da.
-
Tak po prostu?
-
Nie ‘tak po prostu’. Tak, jak od pół roku.
Chyba
to jakoś do niej dotarło, bo wyrwała się z jego uścisku i przez chwilę po
prostu na niego patrzyła. Wtedy też poczułam się potwornie niezręcznie z tym,
że tak sobie stoję i się im przyglądam, ale jeszcze nigdy nie widziałam na
kurkowej twarzy takiego zrezygnowania pomieszanego ze zmęczeniem. Był też
zupełnie innym Bartkiem, niż ten, który wczoraj przyjechał do Katowic.
A
poza tym to wszystko działo się tak błyskawicznie, że mogłam powiedzieć, że najzwyczajniej
trafiłam na zły moment.
Żeby
było zabawniej, to Kurczak właśnie mnie zauważył. Doniczki z krzakami stały za
daleko, żeby do nich wskoczyć i się schować, więc zaczęłam gwałcić przycisk
przywołujący windę.
-
Wrócisz, Bartek – odezwała się w końcu blondyna. – Znowu kogoś pokochasz, ale
się zawiedziesz. Wtedy do mnie wrócisz.
Odwróciła
się, tak, że wreszcie mogłam dokładnie zobaczyć jej twarz. Królową piękności
bym jej nie nazwała, ale brzydka też nie była, choć w tamtym momencie oczy
spłynęły jej na policzki i trochę spuchła, więc bardziej przypominała pandę na
rauszu. Pospiesznie narzuciła torbę na ramię i krokiem tak szybkim, że z
podziwem patrzyłam, jak nie zabija się o własne nogi, ruszyła w stronę wyjścia.
Wyminęła mnie i wyszła z hotelu.
I
tyle jej było.
No
to zostałam sama z Kurkiem.
Podszedł
bliżej, wsadził łapy do kieszeni spodni i odwrócił głowę w drugą stronę.
Sytuacja staje się coraz bardziej niezręczna, a napiętą ciszę dopiero przerwało
– zupełnie niechcący – moje siorbnięcie.
Jakby tego było mało, to wydulałam całą colę.
O!
Winda przyjechała!
-
Pola.
Zatrzymałam
się w progu i spojrzałam na to nieszczęsne Kurczę, co to ostatnio jest jakieś
takie dziwne i w ogóle nie do ogarnięcia. Serio, nawet mnie zdenerwować nie
umie, co jest przykre w cholerę. Tak jak ta sytuacja, ta tu i teraz, gdy on się
tak patrzy na mnie, jakby myślał o tym samym. A fajnie byłoby znów na siebie
krzyknąć.
Chyba.
Nie
wiem już.
-
Przepraszam, że musiałaś przy tym być.
A
może mi się po prostu już nie chce?
Pokiwałam
głową i wykrzywiłam się w marnym uśmiechu.
-
Następnym razem załatwiaj takie sprawy w mniej publicznym miejscu.
*
* *
Nigdy
nie należałam do osób, które się do czegokolwiek przywiązują. Ani do ludzi, ani
do rzeczy, ani do miejsc. Od samego początku uczyłam się – bo wcale mnie tego nie
nauczono -, że nikt ani nic nie będzie przy mnie na zawsze. No, może poza
zrobionym w wieku osiemnastu lat tatuażem. Ale poza tym wiem, że nie jestem w
stanie zatrzymać niczego na zawsze. Często słyszę, że mi na niczym nie zależy.
Gówno prawda, zależy mi na wielu sprawach i wydaje mi się, że ostatnio
wystarczająco to widać. Po prostu w ten sposób jest łatwiej godzić się z tym,
że wszystko się kiedyś kończy.
Tak
mnie jakoś złapało podczas fajki na dobranoc. Szkoda tylko, że z jednej zrobiło
się prawie pół paczki.
I
chyba mnie Kurczak zainspirował do przemyśleń. Nie dość, że tak sobie rozmyślam
o swoim życiu, czego zazwyczaj nie dokonuję, bo właściwie nie ma nad czym się
pochylać, to jeszcze nie potrafi mnie to wkurzyć. W zasadzie nawet mi z tym
dobrze. Trzeba sobie raz na jakiś czas podumać, co nie?
Strzepałam
popiół i uniosłam kącik ust, bo mi się Olek przypomniał. Genialny dzieciak,
uwielbiam go. Jeśli jest ktoś, kto potrafi wywołać we mnie tak cholernie dużo
pozytywnych emocji i odczuć, to proszę bardzo – młody Winiar. Zabijcie mnie,
ale nie potrafię gówniarza z głowy wyrzucić.
Tak
jak wizji Kubiaka jako ojca gdzieś tam w odległej przyszłości.
I
zapłakanej kurkowej panny.
I
samego Kurka.
Ożeszjaciepierdolękurwamać.
Źle
się dzieje. Czy mogą wrócić myśli na temat przemijania? Bo naprawdę wolę beczeć
nad utraconą siatkówką, niż nad tym, że mnie Drób i te wszelkie anomalie wokół
jego osoby zaczynają zastanawiać i chyba nawet obchodzić.
Boże,
robota w tej reprezentacji wyciąga ze mnie to, co przez praktycznie dwadzieścia
lat w sobie skutecznie tłamsiłam. I cała nauka obojętności zaczyna iść w las.
Wystarczy tylko spojrzeć na rodzinkę Winiarskich, by przypomnieć sobie obrazek swojej
rodziny, albo raczej jego brak. Z kolei rozmowa z Kubim tylko utwierdziła mnie
w przekonaniu, że nigdy nie założę własnej. A jak skleję do kupy głupią gadkę Łomacza
ze Spały, ze wszystkim tym, co mi w Kanadzie powiedział Pit i połączę to z moją
relacją z Kurkiem, to – naprawdę – czeka mnie dwanaście kotów przy kominku.
Westchnęłam,
wypuściłam dym z płuc, a z pokoju obok wylazł sąsiad-dwumetrowiec. Od razu mnie
przyuważył, więc bez pytania przelazł między balkonami i usiadł obok.
Wyciągnęłam w jego stronę dłoń z żarzącym się papierosem, którego chętnie
przyjął. Oparłam głowę o ścianę, wpatrując się w jaśniejące światłami z centrum
nocne niebo nad Katowicami.
-
Dziewczynka.
Autentycznie
się uśmiechnęłam.
-
Olo będzie miał siostrę.
-
Mogę doradzić w kwestii imienia – zaoferowałam wspaniałomyślnie, na co Michał
spojrzał na mnie z pobłażaniem, ale i rozbawieniem.
-
Nie nazwę córki ‘Pola’.
Co
oni się tak wszyscy uparli?
-
Bo co?
-
Bo Pola kojarzy mi się… no… - No? No z czym? Z nieczułą potworzycą? - Z tobą.
Parsknęliśmy
śmiechem w tym samym momencie, ale on oberwał jeszcze z łokcia. Nie, to nie.
Pita namówię, to nazwie kota moim imieniem. Bo – umówmy się -, on nadaje się
jedynie na kocią mamę.
-
Czyli wszystko będzie dobrze? – spytałam, gdy już nieco się uspokoiliśmy, a Winiar
oddał mi końcówkę papierosa na ostatniego bucha. – Poradzicie sobie?
-
Jesteśmy rodziną.
Kiwnęłam
głową. Chyba właśnie to chciałam usłyszeć.
Milczeliśmy
jeszcze przez kilka długich minut. Nie miałam ochoty na gadanie. Zdecydowanie
bardziej wolałam w ciszy palić papierosy z Michałem, słuchać chrapania Gumy i
wmawiać sobie, że TO nigdy nie minie.
-
Misiek, czy ja jestem jakaś spierdolona? – palnęłam nagle z fajką przy ustach.
A
Michał spokojnie wypuścił dym i westchnął.
-
Jesteś bardzo spierdolona.
Szczerze
– nie spodziewałam się innej odpowiedzi.
________________________
Jakieś
to takie niecyrkowe zupełnie, ale w sumie nie oczekiwałam, że po igrzyskach
natchnie mnie na patologię. Tym bardziej, że miałam taką smuteczkowi muzyczną
inspirację (i nie mówię o rozdziałowej piosence). Mimo wszystko starałam się,
aby choć trochę pocieszyło po ćwierćfinale.
Mówiłam
Wam już, że jesteście najcudowniejsze? Mówiłam, ale powtórzę: jesteście
najnajnajnajnajwspanialsze-cudowniejsze-kochańsze!
Ściskam
serdecznie każdą z osobna.