- Siema
głąby!
Babcia
Konstancja mawia, że nowy dzień to nowy ból dupy, więc nie warto tracić czasu
na wczorajsze żale, bo zaraz przyjdą nowe. To nie brzmi głupio, a babcia
Konstancja to całkiem mądra babeczka jest, więc warto jej czasem posłuchać. Nie
obiecuję, że za kilka dni nie wypomnę Zbychowi tego, jak jeszcze w Kanadzie
próbował zamknąć mnie w bagażniku kadrowego autokaru, ale przecież teraz dzieje
się tak dużo, że nawet nie mam czasu o tym myśleć! Tak jak i o wypruwaniu własnych
flaków minionej nocy, o Kurczaku, jego pannie i wszystkim tym, co potencjalnie
mogłoby wyprowadzić mnie z równowagi.
Dlatego
też, gdy tylko Winiar wrócił do siebie i poszedł spać, zrobiłam to samo, by
rano obudzić się w stuprocentowo „swoim” humorze. Ot niewyspana, cyniczna,
uczulona na ludzką głupotę, ale niezwykle urocza i uzbrojona w cierpliwość do
całego świata.
A
właściwie do wyżej wspomnianych głąbów. Jegomoście podnieśli na mnie swe
nieprzeciążone mózgami łby znad stołów, przy których właśnie spożywają
śniadanie, obdarowując mnie spojrzeniami wyrażającymi całą gamę emocji – od
zmęczenia, po zdziwienie, aż po dość podejrzaną radość.
-
Jak zwykle w wyśmienitym humorze – stwierdził Możdżon, patrząc na mnie z
rozbawieniem znad czytanej przezeń gazety. Usiadłam naprzeciwko niego, a tuż
koło Piotrusia, zajmując najprawdopodobniej czyjeś miejsce. Znajdzie sobie
inne, c’nie? – Doprowadziłaś już dzisiaj kogoś do łez?
-
Nie żartuj sobie, jeszcze nie ma dziewiątej.
-
Znam przypadki, gdy ludzie budzili się z płaczem na myśl o spotkaniu z Polą. –
Kuba uraczył mnie złośliwym uśmiechem, a ja prychnęłam.
-
Gregor się nie liczy, a poza tym powoływanie się na jego osobę wcale nie jest
wiarygodne – fuknęłam, na co kilkoro z nich posłało mi bagatelizujące
spojrzenia. – To Łomacz! Halo!
Oczywiście
zgodzili się ze mną, pokiwując głowami i mrucząc pod nosami, że „no tak,
rzeczywiście”.
Uwielbiam
zapach przyznawanej racji o poranku.
Wielce
ucieszona tym, że wszystko wiem najlepiej, a nawet jak nie wiem, to i tak wiem,
zaczęłam smarować rogala dżemorem malinowym, nucąc pod nosem jakąś piosenkę z
hali. I było mi całkiem fajnie, dopóki Piotruś nie postanowił mi tej fajności
zburzyć.
Dacie
wiarę? P i o t r u ś!
-
Siurek mówił, że spotkaliście się wieczorem – powiedział niby do swojego
omleta, ale kątem oka dojrzałam, że jednak obrócił się w moją stronę.
Wzruszyłam
brwiami, nie zaprzestając smarowania rogala.
-
O ile spotkaniem można nazwać to, że czekałam na windę, a on po drugiej stronie
holu odgrywał oscarową scenę w dramacie, potocznie zwanym jego życiem.
Możdżon
prychnął cichym śmiechem zza gazety, za to Pit zaledwie cicho chrząknął i wcale
nie wypuścił przy tym jednorożca. Wręcz przeciwnie. Otóż Pit jest
zaniepokojony!
I
dam sobie rączkę uciąć, że zna przebieg poprzedniego wieczora z najmniejszymi
szczegółami. W końcu to Pit, kurza psiapsióła o przerażająco dobrej intuicji. A
co by nie było, to ci – rzekomo – mężczyźni już nie raz udowodnili jak
fenomenalnie mają rozwinięty przekaz wszelakich informacji.
No
cóż, wracając do Piotrusia, to właśnie patrzy na mnie z czymś, co z ciężkim sercem
zdiagnozowałam jako wyrzut.
- Pola.
- No co? Mógł od razu stanąć w
południe na środku skrzyżowania i tam dać kosza tej lasce. Miałby większą
publikę, a tak to tylko ja, recepcjonistka, ochroniarz i kilkoro skośnych
turystów. Nie sądzę, aby w tym gronie ktoś w minimalnym stopniu go docenił,
choć nie powiem, na moment dałam się nabrać, że Kurczak potrafi wyrażać inne
emocje niż samozachwyt i wkurwienie.
- Bułka ci się zeschnie, jak
będziesz tyle gadać – mruknął Marcin, nie spuszczając ani na moment wzroku z
tekstu.
No patrzcie go jaki mądry! Nic
dziwnego, że kapitan!
Prychnęłam i wzięłam porządnego
gryza, którego mój żołądek już nie mógł się doczekać, po czym znów skierowałam
się do Nowakowskiego.
- Tak więc owszem, spotkaliśmy
się wczoraj wieczorem i muszę przyznać, że to była nasza jak do tej pory
pierwsza, nieprzeprowadzona krzykiem interakcja odkąd jesteśmy w Katowicach.
Czyli już od… trzech dni, ŁAŁ.
- Znowu się pokłóciliście? –
spytał Kuba tonem tak znudzonym, aż mi samej zebrało się na ziewanie.
- Och, to Kurczak nie pochwalił
się tym, jak zaraz po przyjeździe do hotelu na mnie nawrzeszczał? Całe
szczęście, że zdążył torby odłożyć, bo pewnie oberwałabym jedną z nich za oddychanie
tym samym powietrzem. Spytaj Dzika, może potwierdzić!
- On krzyczał na ciebie? – Jarosz
uniósł brew. – Jesteś pewna, że nie było odwrotnie? Albo chociaż, że ty
krzyknęłaś pierwsza, a on ci odpowiedział tym samym?
- Kubuniuniu, czy ty masz mnie za
skończoną jędzę, której jedyną przyjemnością w życiu jest wrzeszczenie na
wszystko i wszystkich?
- Oczywiście, że nie! Ale…
- Ale dla Bartka litości nie masz
wcale – dokończył Marcin.
Oho, komitet obrony Kurka w końcu
został powołany do życia. Czekałam na ten dzień z niecierpliwością i kałachem
pod łóżkiem.
- Zalazł mi za skórę.
- Jak każdy z nas.
- Ale ty masz fajną brodę, Kubciu
jest rudy, a Piotruś przynosi mi stokrotki. Za to Kurczak nigdy nie okazywał mi
przychylności i ma strasznie odstające uszy.
Jak to niestety u mnie bywa –
pierw powiedziałam, dopiero potem pomyślałam i wraz z ostatnim słowem mentalnie
pacnęłam się w czoło, bo sama pięknie sprowokowałam jedyną ripostę, jakiej
mogłam się spodziewać od chłopaków.
- Wprasował Bruno w ścianę z
twojego powodu, a ty twierdzisz, że nie okazywał ci przychylności. – Nagle ni
stąd ni z dupy, ale pojawił się przy nas Kubiak. Położył tacę ze śniadaniem na
stole i usiadł obok Możdżona. – Pola, kurwa, nie rób sobie jaj.
Słodki Jezu, a ja chciałam tylko
w spokoju zjeść śniadanie!
- Zabrał cię do Warszawy –
przypomniał Pit.
- I o dziwo przywiózł z powrotem
w jednym kawałku – dodał Marcin, po czym polizał kciuk i przewrócił stronę w
gazecie. – Naprawdę obstawialiśmy, że jedno z was wróci w bagażniku.
- Prowadzicie notatki? – zakpiłam,
sięgając po szklankę z sokiem pomarańczowym. W odpowiedzi Misiek wywrócił
oczami, Marcin pokręcił z zażenowaniem głową, a Kuba westchnął. – Okej, może
źle się wyraziłam. Po prostu od samego początku więcej z jego strony buractwa,
niż chęci należenia do klubu przyjaciół Poli, okej?
O, tym razem oberwałam
pytająco-zaskoczono-rozbawionymi spojrzeniami.
- No co? Jesteście jego
honorowymi członkami, nie spierdolcie tego. – Uśmiechnęłam się pięknie do
każdego i pociągnęłam sok przez słomkę. – A on należy do tego rodzaju osób,
których samo istnienie wkurwia, więc czy możemy skończyć temat? – poprosiłam,
na co przytaknęli ze zrezygnowaniem. Świetnie, koniec gadania o Rosole przy
śniadaniu. – Tak właściwie to gdzie ten Kurczak jest? – spytałam i wychyliłam
głowę ponad stół, rozglądając się po restauracji, w której siedziała większość
kadry. Naczelnego głąba jednak nie dostrzegłam. Właściwie trochę obawiam się
spotkania z nim, w końcu nie widzieliśmy się od wczorajszego wieczora.
A tak poza tym to chyba jestem
niekonsekwentna, co właśnie Marcin próbuje mi wytknąć bardzo wymownym
spojrzeniem. Musiałam przesadzić, skoro aż przestał czytać.
- No co?
- Jajco.
- Umówił się z rodzicami i bratem
na śniadanie gdzieś w centrum – wyjaśnił Piotrek.
- Tak jakby mnie to obchodziło…
- Nie no, poważnie, mogę ją
trzasnąć? – spytał Dziku, unosząc łyżkę od płatków. – Bo mnie popierdoli z tą
babą.
- Hej, uważaj kogo nazywasz babą!
- To miejże jaja!
- O, kolego, akurat te organy mam
na swoim miejscu, więc radzę mnie nie prowokować, jeśli nie chcesz spalić się
ze wstydu.
Uśmiech Miśka pozwolił mi myśleć,
że jest fanem tego typu dyskusji i uwielbia mnie z całego dzikiego serducha,
więc posłałam mu całusa w powietrzu ze świadomością, że zebrane wokół mnie
towarzystwo wie, iż Pola Olszewska nie bez powodu zajmuje najlepsze miejsce
przy stoliku. Cóż, w końcu wszystko ma swój powód, prawda?
Nawet głupia Warszawa i obita
japa młodego Rezende.
* * *
Plan na mecz z Finlandią chłopaki
wykonali w 100%. Wzięli odwet za przegranego tie-breaka w Kanadzie i po
półtorej godziny zamknęli spotkanie 3:0. Jakby nie można było tak wcześniej!
Swoją drogą to Zbychu nam się rozszalał, bo znów ustrzelił najwięcej punktów.
Plotka głosi, że kolekcjonowanie wazonów stało się jego największym hobby i
planuje znaleźć się w Teleexpresowej Galerii Ludzi Pozytywnie Zakręconych.
Prawdopodobnie już niedługo ekipa TVP odwiedzi jego rodzinny dom, w którym
rodzina Bartmanów przechowuje wszystkie kryształy Zbigniewa. Ale to tak na
marginesie, bo jak będzie już słynny ze swej miłości do wazonów, to będę mogła
chwalić się, że z nim piłam.
Statystyki podpowiadają, że
należy również pochwalić grającego na przyjęciu niejakiego Bartosza K., który w
meczu przeciwko Finlandii uciułał aż 13 punktów, tym samym tracąc łatkę
kolanowego rekonwalescenta. Na boisko wrócił także Pitek, po którego skręconej
kostce nie było już śladu, więc zamiast siedzieć obok mnie i wyć mi do ucha
wszystko, co Magiera z Kułagą byli łaskawi puścić, zagrał całe trzy sety i zdobył
punktów 9 (słownie: DZIEWIĘĆ).
Tak sobie pograli i wygrali, no i
fajnie, no i pięknie.
Tym bardziej superaśniej, że tym
razem już nikt nie kazał mi zostać na mecz Kanady z Brazylią i patrzeć na ryło
Juniora, więc mogłam wrócić sobie z chłopakami do hotelu i zdążyć na kolację! Fajny
był dzień z tego 2 czerwca 2012 roku…
…dlatego uprasza się, aby 3
czerwca był choć w połowie tak dobry!
Zapięłam torbę sportową i
zarzuciłam ją na ramię, bo za 10 minut jedziemy do Spodka bić się z
Brazylijczykami. Opuściłam swój pokój i udałam się w stronę mojego ulubionego
środka transportu, jakim jest winda. Akurat pięknie się złożyło, że dźwig
właśnie zjeżdżał, więc po kilku chwilach zatrzymał się na moim piętrze, wydał z
siebie uwielbiany przez wszystkich dźwięk, a drzwi się rozsunęły. Z nosem
przyklejonym do telefonu wykonałam pierwszy krok do przodu, a wtedy intuicja
nakazała mi uniesienie głowy i…
No masz ci los, motyla noga,
niech to dunder świśnie i takie tam!
Co raz częściej mam wrażenie, że
osadzono mnie w argentyńskiej telenoweli, gdzie poziom przewidywalności
znacząco wykracza poza wszelkie normy.
A w mojej windzie siedzi tylko
Kurczak.
I patrzy się.
I patrzy.
I jakiś taki nieswój jest, trochę
przygnębiony, trochę niedospany.
A ja znowu mam to samo poczucie,
co dwa wieczory temu, gdy ostatni raz tak się na siebie gapiliśmy – że mi się
już z nim tak nie chce.
Nagle chwycił za pasek swojej
torby i podniósł ją z ziemi.
- Pójdę schodami.
O, to akurat jest coś całkiem
niespodziewanego. Nawet trochę zaskakującego. Zobaczyłam swoją minę w windowym
lustrze – lekko mnie wcięło.
Ale co mam zrobić?
Wskazać mu drogę? Rozwinąć przed
nim czerwony dywan i powiedzieć, że „śmiało, idź sobie”? Pomachać mu na
odchodne?
- Nie wydurniaj się.
Zamiast tego wlazłam do środka,
blokując mu wyjście i docisnęłam guzik, aby drzwi się zamknęły.
Chyba jaja mi trochę zmiękły.
A może wręcz na odwrót?
Bo po co nam to? Wróćmy do
dziecinnych przepychanek, satysfakcji z udanej riposty i obśmiewania siebie
nawzajem. Chcę znów na niego wrzeszczeć za to, że jest idiotą, a nie obchodzić
go z milczeniem. Niech będzie ‘okej’, ale tak po naszemu, po ‘olszewsko-kurkowemu’;
tak, żeby mięso fruwało pod sufitem, oczy bolały mnie od ich wywracania, żeby
jemu płonęły uszy, chłopaki mieli nas dość, a Piotrek odmawiał pojednawcze
mantry.
Bo to było całkiem spoko, prawda?
- Serniczek bym zjadła. Taki
dobry. Z malinkami najlepiej.
Uwaga, nie wiem, co robię, ale
robię to i oczekuję, że nie na darmo!
Kurczak milczy, więc kukam kątem
oka w jego stronę z ułamkiem nadziei, że może jednak nie jest taki durny, na
jakiego wygląda. Nim prychnął, upłynęły dwie długie sekundy, ale…
- Twojej dupie przydałyby się
przysiady, a nie serniczek.
OJEJUNIU, ZAŁAPAŁ!
A mi żyłka pod powieką zadrgała,
bo obraził mój tyłek! Jejejejejejeeeeej!
- Czy ty właśnie zasugerowałeś,
że jestem… gruba? – spytałam opanowanym tonem, nie zdradzającym, że wewnętrzna
Pola właśnie zaczęła tańczyć „Cuban Pete”.
- Ja tego nie ‘zasugerowałem’. Ja
to STWIERDZIŁEM.
- A czy ktoś ci już kiedyś
powiedział, że gówno się znasz?
- Jeśli liczysz, że wskażę na
ciebie, to się zdziwisz – odparł z czymś na ustach, co nazwałabym powstrzymywaniem
uśmiechu i założył torbę na ramię, bo zaczęliśmy dojeżdżać do parteru.
- Czyli jest więcej ludzi, którzy
podzielają moje zdanie? Rany, Kurczak, nie jestem zdziwiona! Ja jestem
zachwycona!
Wypuścił powietrze z ust i pokręcił
głową ewidentnie ciesząc papę sam do siebie. Też się uśmiechnęłam, bo hej! Komunikujemy
się!
O, i drzwi się otworzyły.
- Olszewska, weźże się już
zamknij – odparł, a wtedy już po raz milionowy wylazło z niego buractwo, bo opuszczając
windę, zamiast przepuścić mnie pierwszą, sam rzucił się do wyjścia i siłą
rzeczy zderzyliśmy się barami, co doprowadziło do przepychanki.
Borze zielony i szumiący, cierpliwości!
- Jak łazisz!
- Gdzie się pchasz?
- Jestem dziewczynką, mam pierwszeństwo!
- Równouprawnienie!
- Sranie w banie!
- Guanabana kumkwat persymona
salak!
- Kurek!
- Pola!
- Osioł!
Dacie wiarę, że to on odpadł jako
pierwszy, a gdy parsknął śmiechem, opluł mi twarz? Pewnie, że tak, w końcu to
Siurak.
- Czy wy właśnie jechaliście
razem windą i się w niej nie pozabijaliście? – Autorem tego jakże mądrego
pytania był Jarząbek, który wychylił się nagle zza porastających lobby
krzaczorów. Tuż koło jego łba pojawiła się głowa Gumy. Król uniósł podejrzliwie
brew. – Mam zawołać Sowę?
- A ty ogłuchłeś? – spytał Paweł.
– Nie słyszysz, że u nich dzień jak co dzień, dzień po dniu?
- Ktoś tu darł mordę! – dobiegł nas
krzyk Igły, który właśnie przechodził nieopodal. Gdy nas zobaczył, złożył ręce
jak do modlitwy i uniósł wzrok do sufitu. – Bogu dzięki, że to wy!
Niech jeszcze z windy obok
wyskoczy Nowakowski w lnianej sukience, grający na flecie „Odę do radości”, a
Zbychu w wieńcu laurowym obsypie nas stokrotkami.
Chociaż w sumie nie wiem skąd taka
wizja w mojej głowie.
Odprowadziłam Krzyśka wzrokiem,
spojrzałam na Oskara i Pawła, wzruszyłam ramionami i sięgnęłam do kieszeni po
komórkę. A przy okazji wciąż czułam za swoimi plecami stojącego Siuraka
(jakkolwiek źle by to nie brzmiało), więc uznałam, że koniec tego dobrego, pora
zamknąć tę scenę.
Przyłożyłam telefon do ucha i
skierowałam się do wyjścia z hotelu, co by nikomu nie trajkotać nad uchem i w
spokoju przeprowadzić rozmowę. Poza tym na zewnątrz jest lepszy zasięg, więc…
Wyszłam sobie, no.
Plan był to zajebisty, dopóki
ktoś nie wyrwał mi komórki z ręki i nie postanowił udowodnić, że wcale nie
jestem taka cwana, jak myślę.
- Jak następnym razem będziesz
chciała udawać, że do kogoś dzwonisz, to chociaż odblokuj telefon.
- Za to z ciebie jest strasznie
niewychowany bachor. Nie przepuszczasz dziewczyn w drzwiach, gapisz się ludziom
w ekran telefonu, a potem im je wyrywasz z dłoni. A właśnie, oddawaj!
Wyciągnęłam rękę po swoją
własność, ale to wielkie i brzydkie coś jest również wyższe ode mnie, więc
wystarczyło mu unieść ramię, aby mnie poniżyć.
- Najpierw mi powiedz, jak bardzo
jesteś na mnie zła – odparł, gdy już drugi raz uchylił się przed moim atakiem.
Zbił mnie tym z pantałyku i to straszliwie, ale mimo to spojrzałam na niego dziarsko
i uniosłam brew.
- Bardziej, niż po Warszawie, ale
mniej, niż po striptizie.
Zrozumiał. Kiwnął głową i oddał
mi telefon, po czym wsunął dłonie do kieszeni dresowych spodenek i odwrócił
twarz w stronę słońca. Nie, żebym śledziła każdy jego ruch, ale, wiecie, w
ostatnich czasach Kurkowe zachowania nieco odstają od tych, które pamiętam
choćby ze Spały. Dlatego też nie chcę niczego przegapić! Nawet głupiego
uśmiechu, który nagle pojawił się na jego facjacie.
- Tak jak było przed chwilą… To
było całkiem okej, nie? – spytał, zerkając na mnie jednym okiem, drugie mrużąc
od promieni słonecznych.
Skrzyżowałam ramiona na klatce
piersiowej i wzruszyłam nimi, spoglądając na czubki swoich butów.
- Taa. Spoko.
- Dzięki za to.
- Luzik.
Chyba chciał coś jeszcze
powiedzieć, ale się powstrzymał. Może to i lepiej, wystarczy nam tego
sprowadzania na stare tory jak na jeden dzień.
- A… Pola?
- No czego jeszcze chcesz?
Chwilę się do tego zbierał, ale w
końcu westchnął.
- Przepraszam.
Wywróciłam oczami, bo wcale nie
oczekiwałam, ani nie domagałam się od niego jakiejkolwiek skruchy za jego durne
zachowania.
- Stało się, to się stało, jeśli
było pod wpływem emocji, to było szczere, a za to się nie przeprasza. Nerwów
nikomu to nie zwróci, a co miało zaboleć, to zabolało. Tyle. Po prostu wróćmy
do porządku dziennego, okej?
Chwilę ważył te słowa, by w końcu
pokiwać głową.
- Okej.
* * *
Jest 20:35, w Spodku zebrało się
blisko 11 tysięcy wiary, głowa pulsuje mi bólem w rytm bębna Kułagi, a z
drugiego końca boiska widzę kpiarski uśmiech młodego Rezende. Gdybym mogła, to
sama stanęłabym pod siatką i zamiast w pomarańczowe, celowałabym w jego brzydką
paszczękę. Ale pozostało mi siedzenie między Andrzejem a Jarząbkiem i nerwowe
stukanie paznokciami o stolik, za które Oskar ma ochotę przywiązać mi ręce do
krzesełka. To już szósty mecz w Lidze Światowej, ale pierwszy, kiedy czuję
jakikolwiek stres. I to nie z obawy, że przegramy, ale o to, że przegramy
właśnie z Brazylią! Możemy tracić tie-breaki z Finami, ale na opaleniznę
Mirosława, nie z Kanarami! I nie po tym, co wydarzyło się po meczu w Toronto!
Ostatni raz byłam tak zesrana na
ustnym polskim.
Wtedy zdałam, więc czy dla
podtrzymania tendencji moglibyśmy dziś wygrać? Proszę?
Pierwszy gwizdek odgonił wszelkie
głupie myśli z mojej głowy, pozostawiając tylko przekonanie, że chłopaki muszą
zagrać mądrze i skutecznie, a przy okazji nie popełniać bezsensownych błędów.
Zaczęliśmy od Pita, Winiara, Siuraka, Zbycha, Ziomka, Igły i Możdżona, mając po
drugiej stronie siedmiu kretynów w
żółtych wdziankach, nad których odmianą nazwisk nawet nie chce mi się myśleć. Junior
został w kwadracie, co przyjęłam z dość sporą satysfakcją, choć twierdzę, że byłaby
ona zdecydowanie większa, gdyby kretyn stał na boisku i rozkładał bezradnie
rączki. Ale ewidentnie jego dyspozycja jest równie uboga, co zawartość jego
mózgu, więc tata postanowił zaoszczędzić mu wstydu. I to się nazywa dobry
rodzic! Czekam tylko, aż wyrwie słuchawkę z ucha. Po meczu w Kanadzie
stwierdziłam, że to moja ulubiona wersja Bernardo Rezende.
Tak więc mecz trwa, kibice
szaleją na trybunach, ja popijam meliskę z termosa, a chłopaki wyciskają z
siebie, ile mogą, żeby wynik był po ich stronie. I niech dowodem na to będzie
rezultat 26:24, z jakim zwyciężyli w pierwszym secie oraz oblane moją herbatką
notatki Oskara. Trochę niechcący wystrzeliłam z siedzenia po wykorzystanej
setowej i skończyło się tak, jak się skończyło, wielkie mi halo.
Poza tym, kto by się przejmował
jakimiś bazgrołami, skoro przegraliśmy drugiego seta do 23? I to mając
Brazylijczyków po swojej stronie boiska, co oznaczało, że Junior w przerwach
biegał niemal przed moim nosem i cieszył się jak głupi do deski. Doprawdy, nie
znoszę gnoja bardziej od smażonej wątróbki i jakbym mogła, to bym spuściła jego
twarz w kiblu tak, jak zawsze to robiłam z wątróbką babci Maryśki.
- Aż dziw, że Andrea nie dał ci
szlabanu na mecz z Kanarami – stwierdził między drugim a trzecim setem Oskar. –
Po tym jak dałaś w pysk Juniorowi, zalecałbym trwałe odseparowanie cię od
brazylijskiego towarzystwa.
- Jak ja cię zaraz odseparuję, to
oberwiesz tak samo jak Bruno.
- Albo od całego świata.
- Jarząbuś, ty tyle nie gadaj, bo
ci się cyferki w statach pomylą, dobra?
- Bez kija nie podchodź –
mruknął, sięgając po butelkę z wodą. – A może AA po prostu liczy, że na twój widok
się przestraszą?
- Kpij sobie, ile chcesz, ale w
obronie własnej i chłopaków przyłożę każdemu.
Oho, nad naszymi głowami rozległo
się głośne chrząknięcie, to znak, że wujcio Andrzej wszystko słyszał.
- Nie chcę słyszeć ani słowa o
jakichkolwiek rękoczynach, zrozumiano?
Wywróciłam oczami.
- A czy mogę chociaż krzyknąć?
- Nie.
- To co mogę?
- A musisz cokolwiek?
- Muszę!
- To przestań musieć!
- Ale ja tak nie mogę!
- Chcieć to móc!
- To samo mówi ci ciotka
Weronika?
Oficjalnie: notatki Oskara
skończyły swój żywot dokładnie w momencie, w którym ów osmarkał je wodą. I tak
oto w jednej chwili poczułam mniejsze poczucie winy oraz satysfakcję, która
wyrosła wraz z uśmiechem na mojej twarzy, dostrzegając minę wujaszka. Zapowietrzył
się niesamowicie, przez sekundę miałam wrażenie, że zaraz się udusi, ale on
tylko poczerwieniał, krzyknął, że bezczelna ze mnie dziewucha, córka swojej
matki i takie tam, po czym wykonał w tył zwrot i polazł gdzieś, gdzie miał
nadzieję, że ktoś go lubi.
- Wy naprawdę jesteście rodziną? –
spytał Oski, ocierając podbródek.
- W genach i na papierze.
- Śmiem sądzić, że podczas
wigilii nie siedzicie obok siebie przy stole.
- Na całe szczęście nie siedzimy
przy nim wcale – odparłam, uśmiechając się krzywo, czym jednocześnie zakończyliśmy
temat, bo zaczął się trzeci set.
I go wygraliśmy!
Kolekcjoner wazonów dosłownie
wariował na ataku i kończył prawie wszystko, co mu Ziomek podsunął. Chyba miał
jakąś ambicję wygrania jednego seta w pojedynkę, co potwierdzały uzupełniane na
bieżąco przez Oskara statystyki.
Dalej, dalej, prawy bicku
Bartmana!
Okej, mamy 2:1, 11 tysia kibiców,
rozszalałego Zbycha, Winiara, który grał swój najlepszy mecz w tegorocznej Światówce
i 211 centymetrów Możdżona, którego nie zawahamy się użyć. Podbijam swoim
prawym sierpowym i sfochowanym Andrzejem, którego obrażony majestat potrafi
mieć naprawdę nieograniczone pole zasięgu. Jak się zepniemy, to zamkniemy ten
mecz w czterech setach i będzie cacy!
Będzie?
Nie będzie.
Tu piłka w out, tu w siatkę, tu
jakiś błąd komunikacji i mamy tie-breaka z posranym ze szczęścia Juniorem w
pakiecie. Czy wspomniałam, że od trzeciego seta jest cały czas na boisku? Nie?
W takim razie bardzo starałam się wyprzeć ze świadomości ten fakt, że stoi za
siatką i mnie mocno denerwuje. Zresztą nie tylko mnie, bo odkąd Bruno wszedł na
stałe, Siurak zaczął tracić na skuteczności i od początku czwartego seta grał
za niego Dziku.
No i proszę, powtórka z rozrywki
z Toronto, tie-break z Brazolami. O tym właśnie marzyłam, tego pragnęłam, jest
fantastycznie, siedzę z palcami na tętnicy szyjnej i zaraz wykorkuję, a
przecież miałam dokonać w życiu tylu genialnych rzeczy, jak np. zjedzenie
monstrualnego High Tower Combo 500g Beef Burgera.
Widać, jak mnie chłopaki lubią.
Okejka, tie-break. Wdech, wydech,
wdech, kurwa, wydech.
- CISNĄĆ TYCH FRAJERÓW!
Wiem, że nie wypada, aby osoba ze
sztabu wykrzykiwała takie hasła, aczkolwiek tłumiona agresja szkodzi zdrowiu
psychicznemu, a co, jak co, ale odkąd pracuję w kadrze muszę szczególnie dbać o
swoje. A umówmy się, jestem dość cennym członkiem, więc…
- BIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIJ!
… więc nie mogę dopuścić, aby ta
drużyna mnie straciła.
- O w dupę.
No.
Powiedziane w czas.
Bo chyba umarłam.
To znaczy… Któryś z Brazoli stał
na zagrywce. Nie wiem, który. Nie pamiętam. Teraz to ja nawet nie pamiętam, jak
mam na imię. Ale piłka leciała. I leciała. I nie zatrzymała się po naszej
stronie. W sensie… Zatrzymała się, ale… Chyba na mojej twarzy. I teraz widzę
gwiazdy. Dużo gwiazd. I Oskara widzę. I Mieszka.
O, leżę na ziemi.
- Pola? Pola, słyszysz mnie?
- Eeeee…
- Żyjesz?
- Nieeee…
- Pola, ile widzisz palców?
- Dwa i trzy czwarte.
- Dobra, zaczyna pierdolić, jest
okej.
Głos Jarząbka utonął w okrzykach
kibiców, którzy nagle się ożywili, gdy z pomocą chłopaków podniosłam się na
nogi. Nie wiem, co się stało, ale cała twarz mnie parzyła i miałam wrażenie, że
wklęsła mi do środka głowy. W sumie sprawdziłabym to, ale mecz trwał dalej,
więc chciałam usiąść z powrotem na swoje miejsce.
- Pani pójdzie z nami. –
Usłyszałam obcy, męski głos i ktoś pociągnął mnie za ramię.
Na swoje nieszczęście byłam tak
zamroczona, że nie wiedziałam, co się dzieje. Gdy posadzono mnie w ambulansie,
wokół mojej głowy dwunastu Mirosławów tańczyło taniec zbójecki, a przed oczami
miałam żółto-niebieskie plamki. A poza tym bardzo chciałam wrócić do hali i
obejrzeć mecz do końca!
- Panie doktoru, meeeecz! –
jęczałam, gdy jakiś wąsacz w okularach świecił mi latarką po oczach. – Break-tie!
- Tie-break.
- Obojętnie, byleby wygrali!
Ogólnie mam wrażenie, że pana
bardzo bawił mój przypadek, bo ciągle się głupkowato uśmiechał i robił sobie ze
mnie żarty.
- Przyjęcie perfekcyjne to to nie
było – powiedział, przykładając do mojego czoła worek z lodem. – Żygadło nawet
nie zdążył dobiec do wystawy. A propos wystawy, to proszę pokazać język.
- Panie doktoru, jaki wynik?
- Nasi prowadzą.
- Ale jaki wynik?
- 10:7.
- Dla kogo?
Pan doktoru popatrzył na mnie
spod krzaczastych brwi z miną ‘are you kiddin’ me?’.
- A, nasi prowadzą – mruknęłam płaczliwie.
– Aaaaa…
- Aaaaa co?
- Który to był?
- Który co?
- Który mnie poszkodował tak
brutalnie! Bruno?
- Zdaje się, że Wallace.
- Szkoda – chlipnęłam nosem i
opuściłam głowę, którą po chwili i tak zbyt gwałtownie poderwałam. – Panie doktoru!!!
- Słucham?
- A jak mój nos? Złamany? Czy
będę wyglądać jak Rucy? Bo ja nie chcę! Potrzebna będzie operacja? Tylko, panie
doktoru, proszę nie kłamczyć!
Chyba mocno oberwałam.
- Nawet krew pani nie poszła.
Jedyne o czym możemy mówić, to odbity na środku czoła szew piłki i trwałe
uszkodzenie mózgu.
- Jak bardzo trwałe?!
- Na amen.
- O losie!
Opadłam na kozetkę i troszkę
sobie poumierałam na to moje trwałe uszkodzenie mózgu, dopóki wszystko nie
zaczęło mi wracać do normy ze światłym myśleniem na czele. Żarciki pana doktora
już nie robiły na mnie wrażenia, łeb dalej bolał, z hali dochodziły dźwięki fety,
bo WYGRALIŚMY Z BRAZYLIĄ, a ja nawet tego nie zobaczyłam.
- E, kierowniku, jak tam? Żyjesz?
Siedziałam sobie na schodkach
ambulansu, gdy w korytarzu pojawił się Olek. Jak babcię Konstancję kocham, nie
wiem ile samozaparcia kosztowało go niewybuchnięcie śmiechem.
- A weźże spierdalaj, co?
- Czyli wszystko w jak najlepszym
porządku – sam sobie odpowiedział, no patrzcie go. – To ja koleżankę już
zabieram do kadrowego lekarza – dodał, po czym pomógł mi wstać i kładąc mi
asekuracyjnie dłoń na plecach, zaczął prowadzić mnie w stronę hali. – Ty, Pola,
toś ty nie widziała, że piłka na ciebie leci?
- Wyobraź sobie, że się
zamyśliłam!
- O patrz, to akurat ciekawe. A
nad czym tak myślałaś, jeśli można wiedzieć?
- Teraz to już nie pamiętam –
odpowiedziałam wielce zasmucona i pociągnęłam nosem. – Ale na pewno o czymś
fajnym. W ogóle to całe życie przeleciało mi przed oczami! I wiesz co?
Strasznie dużo czasu przespałam!
- Apolonia! – Usłyszałam krzyk Zbycha.
– Apolonia, jak się czujesz?
- Jakby mi Wallace wpierdolił
zagrywką w sam środek czoła na oczach milionów ludzi – oznajmiłam zgodnie z prawdą
i pozwoliłam się uściskać Zibiemu na pocieszenie. – Czyli wygraliśmy?
- Ano!
- A czy…
- Płakał jak niemowlę.
I ja tego nie widziałam!
Szlaaaaag.
- Masz guza? – Jakieś małe coś
pociągnęło mnie za koszulkę tak, że musiałam kucnąć, aby zmierzyć się z tym
face to face. Westchnęłam, gdy Oliwier Winiarski zaczął bawić się w doktora i
wcale niedelikatnie dokonywał oględzin mojego czoła, ale miał przy tym tak potwornie
zmartwioną minę, że nie odgryzłam mu ręki. – Mama powiedziała, że do wesela się
zagoi.
- Tylko czyjego?
- Naszego! – oznajmił bardzo
oczywistym, ale i lekko pretensjonalnym tonem. – Patrz, dam ci buziaka i teraz
będziesz już tylko moja! – powiedział, a jak powiedział, to tak zrobił i dał mi
dużego całusa tam, gdzie zaczynał mi wyrastać róg.
- Ty, czaruś, kupiłeś mnie całą,
ale jesteśmy totalnie nielegalni.
- A co to znaczy?
- Że musisz zadzwonić do mnie za piętnaście
lat.
- Okej! – Bardzo szybko
przytaknął, po czym wystawił łapkę, co bym przybiła mu piątkę na znak, że umowa
stoi. – Poodbijamy piłkę?
- Wiesz, Olo, chyba mam dość
odbijania piłek na dziś. Poszukaj Sebastiana, co?
Nie był mega zadowolony z tego
pomysłu, ale machnął swym zaczesem i poleciał w swoją stronę. Za to mi nie
pozostało nic innego, jak wstanie z kucek i zmierzenie się z brazylijskim
wieżowcem o twarzy nieskalanej myślą.
- Przepraszam za piłkę – zaczął bardzo
średnią angielszczyzną. – Wszystko okej?
- Boli – odpowiedziałam,
dotykając palcem głowy. – Bardzo.
- Ja… nie chciał…
- Ja też nie chciała, a dostała.
- Jesteś zła?
Przez chwilę miałam wrażenie, że
koleś się boi, że zaraz mu strzelę w pycho tak, jak jemu funflowi w Brazylii.
Czaicie? Facet ponad dwa metry, o posturze i usposobieniu, które lekko mnie
przerażają, mogący jednym pstryknięciem wysłać mnie do Sosnowca, gapi się na
mnie i chyba próbuje wyczaić moment, w którym się na niego zamachnę.
Czad!
A nawet nie mogę tego
wykorzystać.
- Nie, nie jestem zła. Nie mam na
to siły.
- A, to dobrze.
Ja bym powiedziała, że fatalnie,
bo nie lubię nie mieć siły na bycie złą. To tak, jakbym nie miała siły na bycie
sobą, a to brzmi naprawdę źle. No ale cóż poradzić, nawet mi się nie chce nad
tym rozwodzić. Poza tym Kurek patrzy się w naszą stronę. Niby robi sobie
zdjęcia i rozdaje autografy, a jednak wyciąga łeb i zerka na nas. W ramach
zrehabilitowania się za jego ostatnie durne zachowanie, mógłby łaskawie ruszyć swój
kurzy kuper i wyratować mnie z tej niezręczności, w jakiej właśnie przebywam z
Wallace’m. Halo, nie mam o czym z nim rozmawiać, a on i tak tu stoi!
- Coś jeszcze? – spytałam najuprzejmiejszym
tonem, na jaki było mnie stać wobec Brazylijczyka. – Czy mogę już sobie iść?
- A jesteś zła na Bruno?
O. MÓJ. BOŻE.
- Jestem. Bardzo mocno.
- Aha.
Doprawdy, to najbardziej
elokwentna rozmowa, jaką odbyłam w przeciągu ostatnich kilku dni. Wręcz uginam
się pod ciężarem ilorazu inteligencji, buchającego od Wallace’a. Nie dam rady,
nie wytrzymam tego, chyba muszę sobie iść.
- Ciao.
No i poszłam.
- Twoje cierpienie było wręcz
namacalne – oznajmił mi Dziku.
- I nawet nie wysiliłeś się, żeby
mnie uratować.
- Liczyłem na jakiś nagły zwrot
akcji.
- Misiu! – warknęłam
ostrzegawczo. – Wystarczy mi emocji na dzisiaj, wiesz?
Chyba chciał powiedzieć, że
owszem, wie, ale zamiast tego buchnął mi śmiechem w twarz. I tak oto z mojej
miłości do Kubiaka pozostało tylko wspomnienie, które zaczyna zamazywać chęć
mordu.
- Mój Boże, a jeśli to była zemsta? No wiesz! Za Bruno!
- Mocno oberwałaś, co?
- Ale ja mówię poważnie! - krzyknęłam, skłonna wierzyć we własne podejrzenia. - Słodki jeżu w poziomkach, to był zamach! Oni to zrobili specjalnie! Odwet za Toronto chcieli wziąć!
- Polcia, może ty idź sobie jeszcze usiądź i odpocznij, hm? - Misiek chwycił mnie pod ramię, poprowadził do krzesełek i tam posadził tuż obok Igły.
- Założę się, że już jesteś na
YouTube.
- Za to ty już jesteś skończony.
- Oj Poooooola, z naszej
perspektywy to było całkiem zabawne!
- Zabawne? – prychnęłam. – Ja prawie
UMARŁAM!
Nic. Zero jakiegoś współczucia,
przejęcia, troski, pustka! Śmieje się za to cymbał i nawet nie próbuje
udawać, że chociaż trochę się mną zmartwił!
- Miałam cię za lepszego
człowieka, Jrzysiu. Naprawdę, zawiodłeś mnie.
- Pola! – Gdzieś z naprzeciwka usłyszałam krzyk Winiara.
- Tak?
- Łap piłkę!
^&*^*$#^$^%&*&*@@@@!
Mam nadzieję, że te gnojki
wiedzą, jak bardzo ich nienawidzę. Z całego mojego czarnego, przesiąkniętego
pretensją do świata serduszka nie znoszę tych cymbałów i nie chcę mieć z nimi
nic do czynienia. Zrywam z nimi wszystkimi! Koniec z nami! Uczucie się
wypaliło! Do widzenia!
- Polciu, słoneczko, jak ja się o
ciebie martwiłem!
- Pituniu najdroższy, chociaż ty!
Bo przecież od każdej reguły jest
jakiś wyjątek, prawda?
* * *
Wciąż ich nienawidzę.
To nic, że wygrali z Brazolami, a
po powrocie do hotelu grubo po pierwszej w nocy czekała na nas ciepła kolacja.
Jestem zła! I obolała! I głodna! I bardzo chce mi się spać!
Dla zamanifestowania swojego
focha, usiadłam sama na końcu restauracji. Ot, tak, żeby wiedzieli, że wcale
ich nie potrzebuję. Ani ich, ani ich troski. O, przepraszam, ich troska nie
istnieje! Mogłabym oberwać serią zagrywek od tych żółtych podlotków, a i tak
tylko jeden Pitek rzuciłby mi się na pomoc. Cała reszta stałaby i się śmiała.
Nie dość, że przyjaciele zerowi,
to jeszcze frajerzy.
Pff.
Jeszcze bezczelnie siedzą przy
stole z nosami w telefonach i oglądają najlepszą akcję meczu, którą bynajmniej
nie jest spektakularna wybrona spod bandy. No cóż, niscy intelektem nie
potrzebują górnolotnej rozrywki, prawda?
- Pooooola, no chodź do nas! –
krzyknął Kosa. – Przestań się boczyć!
- Już nie będziemy się śmiać! –
dodał Kuba.
- Ani rzucać w ciebie piłkami –
mruknął Możdżon, posyłając wymowne spojrzenie Winiarowi, który schował się za
kartą menu. – Idiota.
- Apolonia, chodźże no tutaj! –
Zbych odsunął wolne krzesło obok siebie. – Ale już! Bo mi smutno tu bez ciebie!
- No nie daj się prosić, Pooola! –
jęknął Dziki.
- Gardzę wami wszystkimi –
odparłam krótko znad swojej zapiekanki. – Tylko Piotruś jest super.
- HEJ!
- Guma, widziałam, jak się
śmiałeś.
- Gra świateł.
- Oplułeś Ziomka.
- Bo znowu grał cały mecz, a ja
nie.
I weźże tu z nimi żyj tak, żeby
nie zwariować. Ja coś mówiłam o dbaniu o zdrowie psychiczne? Nieważne, nie było
tematu. Tu się nie da o nie zadbać. W wariatkowie nie wyzdrowiejesz, nie ma na
to szans.
- Okej, nie to nie! – krzyknął Igła.
– Przy śniadaniu za nami zatęsknisz!
- To się zdziwisz!
Tak, jak i ja się zdziwiłam, gdy
po kolacji, gdy większość towarzystwa rozeszła się do pokoi, a ja w zaciszu
hotelowej restauracji rozpoczynałam nocne pisanie raportu, do stolika podeszła
kelnerka i postawiła na nim talerzyk z… malinowym sernikiem.
- Proszono, aby zachować do
kolacji jeden kawałek dla pani.
Chyba mi ciepło pod żebrami.
___________________
Mogłabym wypisać wszystkie powody, dla których rozdział pojawia się dopiero teraz. Zamiast nich napiszę jeden powód, dla którego w ogóle się pojawił: bo chcę.
A poza tym żyję.
Chciałabym jeszcze tylko napisać - tym, którzy jeszcze tu są -, że dziękuję. Już dawno mogłoby Was tu nie być, a mimo to jesteście. I to jest mega super. Pisałam z myślą o Was. Jesteście najlepsi!