Arctic Monkeys - Crying lightning.
A ja się bałam, że jak zbierze się ich blisko dwudziestka, to mi praca zacznie tak ciążyć, że rzeczywiście sięgnę po grześkowego iPoda i zacznę zarzynać na dachu ‘Sa-sa-sa-samertajm sadnes’, choć lato dopiero za niecałe dwa miesiące. Tylko jakie problemy mogła sprawiać ta cudowna grupka wyjców, która zebrała się przy środkowych stolikach stołówki i przy akompaniamencie sztućców, naczyń i tacek, improwizowała ‘Jolkę’? I to na głosy! A zaczęło się od tego, że Kłos przyniósł krzyżówkę, a Winar to zobaczył i zaczął intonować:
A ja się bałam, że jak zbierze się ich blisko dwudziestka, to mi praca zacznie tak ciążyć, że rzeczywiście sięgnę po grześkowego iPoda i zacznę zarzynać na dachu ‘Sa-sa-sa-samertajm sadnes’, choć lato dopiero za niecałe dwa miesiące. Tylko jakie problemy mogła sprawiać ta cudowna grupka wyjców, która zebrała się przy środkowych stolikach stołówki i przy akompaniamencie sztućców, naczyń i tacek, improwizowała ‘Jolkę’? I to na głosy! A zaczęło się od tego, że Kłos przyniósł krzyżówkę, a Winar to zobaczył i zaczął intonować:
- Jolka,
Jolka, pamiętasz…
I podczas gdy blisko dwunastka z nich
piała do jarzeniówek, że gnali przez noc, ja w swoim ulubionym kącie
wypełniałam papierkową robotę. Co jakiś czas spoglądałam w ich stronę i,
kurczę, fajni są. Tacy normalni.
- Masz jechać.
Z nieba spadły kluczyki samochodowe,
które wpadły prosto w moje ręce. Kto mówił, że modlitwa nie popłaca? Od
pierwszego dnia w Spale błagałam o jakąś możliwość ucieczki.
- Mój Boże, do domu?!
A Bóg mi na to:
- Nie, głupia. Na dworzec. Mamy braki w
kadrze!
I odszedł. Niestety, ale w moich
wyobrażeniach Wielki Pan nie nosił czerwonego dresu z Adidasa, czarnych Asicsów
i nie miał twarzy Andrzeja.
No i byłoby okej, gdyby nie kilka faktów.
Po pierwsze: nie wiem, gdzie jest dworzec. Po drugie: nie wiem, po kogo mam
jechać. Po trzecie: jest burza. A po czwarte: jestem beznadziejnym kierowcą.
Dodałabym, jeszcze ‘po piąte’, ale wyrósł nade mną Piotrek i uśmiechnął się.
Słowo daję, zaświeciło słońce.
- Jedziesz po Bartka?
- Szczerze mówiąc, to nie wiem.
- Ale ja wiem. Jedziesz po Bartka.
- Chcesz… Chcesz pojechać ze mną?
- Oj, nie. Mam zaklepany masaż u Łysego.
Ale mogę dać ci parasol!
I podał mi fioletową parasolkę w
panterkę, którą chyba capnął dziewczynie. Zasalutował i wyszedł ze stołówki,
zostawiając mnie kompletnie skołowaną, bez żółtego pojęcia co robić. Jest
późno, jest ciemno, na drodze nic nie widać. No i obiecałam Kubie, że dzisiaj
pójdę spać wcześniej. Spojrzałam w kierunku, w którym przed momentem zniknął
Piotr i westchnęłam. A potem całe pomieszczenie rozjaśniło się od błyskawicy,
gdy Gregor zapiał ponad tłumem, że zemigrował.
Także ten. Jadę. Z nosem przylepionym do
przedniej szyby, zaparowanymi okularami, bo ze stresu było mi gorąco i
wycieraczkami działającymi na pełnych obrotach. Zaufałam nawigacji, bo jak się
okazało, andrzejowa Honda taką posiada i wyjechałam na główną drogę. To mi się
nie uśmiechało. Ba! To mi się bardzo nie uśmiechało! Ale w końcu obiecałam
Kubie (strasznie dużo obietnic mu ostatnio składam), że się nie dam Andrzejowi
i pokażę mu, że jak będzie trzeba, to wejdę na K2 i zaśpiewam coś z repertuaru
Krawczyka.
Okej, gdzie jest dworzec? Jak on w ogóle
wygląda? Znaczy, byłam już na nim, ale gdy jechałam stamtąd do Ośrodka, było
równie ciemno, co teraz. Zapytałabym kogoś, ale tak się składa, że jest po
dwudziestej pierwszej, a na dworze szaleje burza. Czy ten Kurek, bo imię
‘Bartek’ w Spale pasowało mi tylko do tego nazwiska, nie mógł przyjechać w
dzień? Albo jutro? A on w ogóle musiał przyjeżdżać?
„Osiągnąłeś cel”.
- Zajebiście. A Kurka też znajdziesz?
Jak się okazało, koło Ostródy jest wioska
Kurki. Aha.
No dobra, wpadłam na ten dworzec. Cała
mokra, zdyszana i zmachana rozejrzałam się po budynku, a tam pusto. Puste kasy,
pusta poczekalnia, puste wszystko. Tylko gołębie. Podejrzewam, że dojrzałabym
tu ponad dwumetrowego faceta, ale tam nie było nawet karła. No ja się zapłaczę.
Zrobiłam dziesięć kółek wokół hali dworca i miałam trzystuprocentową pewność,
że KURKA TU NIE MA, więc wyszłam. Parasol od Piotrka leżał gdzieś pod fotelem,
po tym jak wleciał tam gdy zbyt gwałtownie zahamowałam na skrzyżowaniu, więc
zaczęłam przedzierać się przez ten deszcz w samej bluzie. Co by nie było, że
źle sprawdzałam, to jeszcze przeczyściłam perony na zewnątrz, ale wątpię by był
tak głupi i czekał z walizami w tej ulewie. Nie ma. Jest mi zimno, mokro i
śpiąco, wracam do Ośrodka.
Cóż za intuicja, skoro gdy tylko wsiadłam
do auta, to zaczął dzwonić mój telefon.
- Heeej, Pola…
Spojrzałam na wyświetlacz. Obcy numer,
ale głos trochę rozpoznawałam.
- Beata?
- Nie, Piter.
- Och, wybacz, pomyliłam cię z kuzynką.
Słuchaj, powiedz Andrzejowi, że jego tu nie ma.
- No wiem, że nie ma.
- Przeczesałam każdy kąt i każdy śmietnik
i… Coś ty powiedział?
- Bo wiesz… Bartek wziął taksówkę.
* * *
Już mi ten deszcz jest obojętny. Już mi
wszystko jest obojętne. Zaparkowałam, stłukłam przy tym przednie światło, ale
to też jest mi obojętne. Ruszyłam do hotelu i już z daleka ujrzałam
podrywającego się z kanapy na mój widok Piotra, a za nim tego drugiego, co to
sobie pojechał. Zła? Ja jestem wściekła!
Prawie wyrżnęłam orła na śliskiej
podłodze, gdy weszłam do holu, ale w ostatniej chwili ktoś złapał mnie za
ramię. I okazało się, że to był Kuba. Wyrwałam się mu i nie mając na sobie
suchej nitki ruszyłam w ich stronę.
- Taksówka, tak?! Taksówka?! –
Wrzasnęłam, aż mi się uszy odetkały od tego burzowego ciśnienia.
- A teraz patrz i siedź cicho – usłyszałam
mruknięcie Piotra, który po sekundzie wyszedł przed szereg. – Wróciłaś do mnie!
Cała i zdrowa!
Rozłożył ramiona i nim zdążyłam
powiedzieć „alabaster”, już mnie obejmował.
- A ja się tak martwiłem!
- Piotr, jedno słowo: spierdalaj.
Nie odpuścił skubany.
- Deszcz padał, a ona pojechała! Po
mojego przyjaciela! Pokonała wszystkie swoje słabości i przeciwności pogodowe i
zrobiła to, choć narażała swoje życie!
Potem zaczął cytować Apokalipsę, tuląc do
swojego barku moją mokrą głowę. Przez pięć długich minut, w których Nowakowski
kołysał nami na boki, próbowałam wydostać się z jego ramion na wszelkie różne
sposoby. Tyle, że ja kopałam, drapałam, wrzeszczałam wciśnięta w jego koszulkę,
a on nic.
- Nie będzie już odtąd śmierci ani żadnego smutku, ani
narzekań, ani utrapienia!
- Pit, ona chyba się
dusi…
No to Pit mnie puścił, a
ja wzięłam głęboki wdech jakbym właśnie wypłynęła z dna jeziora na
powierzchnię. Dobra, mały punkt dla Kurka za reakcję.
- Czy ty czujesz się już
udobruchana, czy mam cię jeszcze pocałować? – Zapytał ze słodką grzecznością
Nowakowski, trzymając mnie za ramiona. W normalnej sytuacji szarpnęłabym go za
koszulkę i zacałowała na śmierć, bo tak cholernie działał na mnie z tym swoim
wrodzonym urokiem osobistym, ale to musieliśmy odłożyć na później. Jak już
zabiję Kurka, przypomnę mu o tej propozycji.
- Piotr, odsuń się.
- Nie, bo ty mu krzywdę
zrobisz.
- Zrobię, i to wielką!
Żeby nie było, mam metr
osiemdziesiąt pięć wzrostu. Może mi do Piotra daleko, ale i tak wystarczyło
mi tylko stanąć na palcach, by wyjrzeć poza jego ramię i ujrzeć zdziwionego
Kurka. Posłałam mu mordercze spojrzenie, na co otworzył usta, ale przerwał mu
Nowakowski.
- Nie zrobisz!
- Zrobię!
- Jak mu zrobisz bubę,
to będzie jęczał całą noc, a ja nie będę mógł spać!
Boję się, że gdy Kurek
będzie już martwy, a Piotrek i ja uczcimy to seksem w schowku na miotły, to
oskarżą mnie o pedofilię.
- To przygarnę cię do
siebie. A teraz odsuń swój cichy tyłek i…
- Pit, czy to jest ten
koleś, który niby miał po mnie wyjechać?
Zastygłam w ruchu, mając
nad głową pachę Piotra, który trzymał mnie za łydkę. Uniosłam wzrok i
spojrzałam na Kurka. Minę miał jakby właśnie dostał ode mnie w kolano, czego
jeszcze niestety nie zdążyłam uczynić.
- Jaki koleś? – pierwszy
odezwał się Piotrek. – Pola, czy ty jesteś kolesiem?
- Ja zdecydowanie nie
jestem kolesiem.
- Widzisz, Kuraś, ona
nie jest kolesiem.
Oboje pokręciliśmy
głowami, prostując się i stając do Kurka przodem. Jakaś myśl ewidentnie krążyła
mu pod sufitem, bo stał jak wrośnięty w ziemię z wyciągniętą w moją stronę ręką
i przeskakiwał wzrokiem z Piotrka na mnie i z powrotem.
- Co jest, do cholery? –
mruknął.
Jako, że pytanie nie
zostało bezpośrednio skierowane do kogokolwiek, odpowiedziałam ja. Bo ja zawsze
odpowiadam na wszystko wszystkim i ostatnie słowo należy do mnie.
- Ja ci powiem co. Przejechałam kawał drogi w cholernej
burzy, żeby zabrać twój wyrośnięty tyłek prosto na zgrupowanie, a ty po prostu
stoisz sobie tutaj suchy i czysty. A co gorsza, nie ogarniasz, co się dzieje,
no kompletnie. Jak ci mówią, że ktoś po ciebie wyjechał, to wyjechał, a ty masz stać grzecznie i czekać, póki ten
ktoś nie przyjedzie i w drodze powrotnej nie roztrzaska samochodu. Już wiesz co.
– A brzmiało to nad wyraz spokojnie. Podziękowania dla Piotrka.
- Tak, to wyjaśnia wiele – odparł głucho
Kurek i cofnął głowę, jakby właśnie dostał tymi słowami w twarz.
Sekunda ciszy i w kurkowej głowie zaczęły
pracować kurkowe trybiki.
- Chwila, moment, to ty jesteś tym nowym
kierownikiem?
Popatrzyłam bezsilnie na Piotra, który
jednym spojrzeniem poprosił mnie o litość dla swojego przyjaciela. Ale ja już
byłam zbyt zmęczona, przemoczona i zmarznięta, by choćby drgnąć małym palcem.
Westchnęłam głęboko, garbiąc się przy tym i prawie z przymkniętymi oczami
ruszyłam wolnym krokiem w stronę wind.
- Znowu coś spaliłem, no nie? –
Usłyszałam za plecami ciche pytanie Kurka do Piotrka w momencie, gdy nadjechał
dźwig.
- Jak nie obiad, to opinia u dziewczyny.
- Piter…
- Ani się nie najesz, ani nie poruchasz!
I pojechałam na górę.
* * *
- Pola? To od Apolonia?
- Po prostu Pola.
- Jestem przekonany, że to skrót od
Apolonia.
- A ja jestem przekonana, że moje imię to
Pola.
Gdy jestem przeziębiona staję się
strasznie nerwowa. Ale zauważyłam, że staję się nerwowa również wtedy, gdy w
pobliżu pojawia się Zibi Bartman. No to wyobraźcie sobie jak wysoki jest mój
poziom nerwicy, kiedy stoję z zapchanym nosem i próbuję znieść bezsensowną
gadaninę niejakiego ZB9. Tak, oglądałam Igłą Szyte.
- Ale czy na pewno? Bo moja babcia ma na
imię Apolonia, a wszyscy wołają na nią Pola.
Postawiłam kropkę na końcu zdania w
raporcie finansowym, aż w kartce powstała mała dziurka. Wzięłam przez usta
głęboki oddech i spojrzałam na tę okropną twarz, na której błądził jeszcze
okropniejszy uśmieszek.
- Nie zwracaj na niego uwagi, specjalnie
się droczy – mruknął gdzieś z boku Michał Kubiak, nawet nie odrywając wzroku od
jakiejś ulotki, którą zgarnął z kontuaru recepcji. Twierdząc, że raczej wie co
mówi, posłałam jego koledze krótkie spojrzenie i wróciłam do swojej pracy, co
jakiś czas ocierając cieknący nos chusteczką. Takie tam skutki uboczne biegania
po deszczu w cienkim dresie.
- No ale poważnie, Pola? – Spytał
Zbigniew z idiotycznym akcentem. – Pola. Z niczym to imię mi się nie kojarzy. A
ty wyglądasz jak pasikonik.
Boże, nie wiem gdzie ten człowiek znalazł
takie porównanie, ale wiem, że bardzo mnie ono załamało w kwestii wiary w jego
inteligencję. Liczyłam, że po Zatorskim, który, niby niechcący, wczepił lizaka we włosy Kłosa skończą się wszelkie niespodzianki, ale najwyraźniej zabawa
miała się rozpocząć wraz z przyjazdem Zbigniewa Bartmana.
W akcie rezygnacji zacisnęłam opuchnięte
powieki, spod których spłynęło mi kilka łez. Pięknie.
- Jezu, ale hej, nie płacz! Ja tylko
żartowałem! Dla mnie możesz być nawet Roman, a Pola to ładne imię! Boże,
Misiek, pomóż. Co się robiło jak kobiety zaczynały płakać na twój widok?
- Nie płaczę, baranie, mam katar! – wrzasnęłam, gdy
wyciągnął w moją stronę swoje długie ręce, a usta uformował w dzióbek. Udało mi
się go zatrzymać na odległości mojego wyprostowanego ramienia, odpychając jego
twarz dłonią. – Nie kontroluję tego co i gdzie mi wycieka.
- Zafaszyłem – wyseplenił gdzieś pod moją ręką, którą
zabrałam natychmiastowo, gdy tylko poczułam na niej jego mokry język. Zbyszek
mlasnął dwukrotnie i się skrzywił. – Jadłaś czosnek?
- Jest bardzo dobry na przeziębienie i…
Kichnęło mi się.
Zbigniew Bartman spojrzał na Michała
Kubiaka, a Michał Kubiak spojrzał na Zbigniewa Bartmana. A potem obaj
przenieśli wzrok na mnie i roześmiali się tak ładnie i czysto, aż mi się lewa
dziurka w nosie odetkała z wrażenia i
jednocześnie stwierdzili „PRAWDA”.
- Idźcie już do siebie – stęknęłam i
podałam im dwa klucze. – I pamiętajcie o wieczornym basenie.
- A ty pij dużo herbaty malinowej i
ubieraj się ciepło, okej? – rzucił przez ramię Zbyszek, stojąc już przed windą.
- Chyba okej.
- No to na razie, Pasikoniku.
Pomachali i zniknęli w windach.
A potem do holu wpadł Gregor.
__________________
No, zjazd rodzinny już się skończył. Są Kurki, są Zbysie, są Miśki, teraz można się bawić.
Spodek odleciał, lecz mym skromnym zdaniem rok temu było o niebo lepiej. Poczułam się bardzo skrzywdzona brakiem Pieśni o Małym Rycerzu. I gdzie Lady Pank? To tak jakby Rezende nie wyrwał sobie słuchawki podczas meczu z nami. :c
Aaaanyway, co u Was?