niedziela, 22 czerwca 2014

3. Burza, Kurek i Pasikonik

Arctic Monkeys - Crying lightning.

A ja się bałam, że jak zbierze się ich blisko dwudziestka, to mi praca zacznie tak ciążyć, że rzeczywiście sięgnę po grześkowego iPoda i zacznę zarzynać na dachu ‘Sa-sa-sa-samertajm sadnes’, choć lato dopiero za niecałe dwa miesiące. Tylko jakie problemy mogła sprawiać ta cudowna grupka wyjców, która zebrała się przy środkowych stolikach stołówki i przy akompaniamencie sztućców, naczyń i tacek, improwizowała ‘Jolkę’? I to na głosy! A zaczęło się od tego, że Kłos przyniósł krzyżówkę, a Winar to zobaczył i zaczął intonować:
- Jolka, Jolka, pamiętasz…
I podczas gdy blisko dwunastka z nich piała do jarzeniówek, że gnali przez noc, ja w swoim ulubionym kącie wypełniałam papierkową robotę. Co jakiś czas spoglądałam w ich stronę i, kurczę, fajni są. Tacy normalni.
- Masz jechać.
Z nieba spadły kluczyki samochodowe, które wpadły prosto w moje ręce. Kto mówił, że modlitwa nie popłaca? Od pierwszego dnia w Spale błagałam o jakąś możliwość ucieczki.
- Mój Boże, do domu?!
A Bóg mi na to:
- Nie, głupia. Na dworzec. Mamy braki w kadrze!
I odszedł. Niestety, ale w moich wyobrażeniach Wielki Pan nie nosił czerwonego dresu z Adidasa, czarnych Asicsów i nie miał twarzy Andrzeja.
No i byłoby okej, gdyby nie kilka faktów. Po pierwsze: nie wiem, gdzie jest dworzec. Po drugie: nie wiem, po kogo mam jechać. Po trzecie: jest burza. A po czwarte: jestem beznadziejnym kierowcą. Dodałabym, jeszcze ‘po piąte’, ale wyrósł nade mną Piotrek i uśmiechnął się. Słowo daję, zaświeciło słońce.
- Jedziesz po Bartka?
- Szczerze mówiąc, to nie wiem.
- Ale ja wiem. Jedziesz po Bartka.
- Chcesz… Chcesz pojechać ze mną?
- Oj, nie. Mam zaklepany masaż u Łysego. Ale mogę dać ci parasol!
I podał mi fioletową parasolkę w panterkę, którą chyba capnął dziewczynie. Zasalutował i wyszedł ze stołówki, zostawiając mnie kompletnie skołowaną, bez żółtego pojęcia co robić. Jest późno, jest ciemno, na drodze nic nie widać. No i obiecałam Kubie, że dzisiaj pójdę spać wcześniej. Spojrzałam w kierunku, w którym przed momentem zniknął Piotr i westchnęłam. A potem całe pomieszczenie rozjaśniło się od błyskawicy, gdy Gregor zapiał ponad tłumem, że zemigrował.
Także ten. Jadę. Z nosem przylepionym do przedniej szyby, zaparowanymi okularami, bo ze stresu było mi gorąco i wycieraczkami działającymi na pełnych obrotach. Zaufałam nawigacji, bo jak się okazało, andrzejowa Honda taką posiada i wyjechałam na główną drogę. To mi się nie uśmiechało. Ba! To mi się bardzo nie uśmiechało! Ale w końcu obiecałam Kubie (strasznie dużo obietnic mu ostatnio składam), że się nie dam Andrzejowi i pokażę mu, że jak będzie trzeba, to wejdę na K2 i zaśpiewam coś z repertuaru Krawczyka.
Okej, gdzie jest dworzec? Jak on w ogóle wygląda? Znaczy, byłam już na nim, ale gdy jechałam stamtąd do Ośrodka, było równie ciemno, co teraz. Zapytałabym kogoś, ale tak się składa, że jest po dwudziestej pierwszej, a na dworze szaleje burza. Czy ten Kurek, bo imię ‘Bartek’ w Spale pasowało mi tylko do tego nazwiska, nie mógł przyjechać w dzień? Albo jutro? A on w ogóle musiał przyjeżdżać?
„Osiągnąłeś cel”.
- Zajebiście. A Kurka też znajdziesz?
Jak się okazało, koło Ostródy jest wioska Kurki. Aha.
No dobra, wpadłam na ten dworzec. Cała mokra, zdyszana i zmachana rozejrzałam się po budynku, a tam pusto. Puste kasy, pusta poczekalnia, puste wszystko. Tylko gołębie. Podejrzewam, że dojrzałabym tu ponad dwumetrowego faceta, ale tam nie było nawet karła. No ja się zapłaczę. Zrobiłam dziesięć kółek wokół hali dworca i miałam trzystuprocentową pewność, że KURKA TU NIE MA, więc wyszłam. Parasol od Piotrka leżał gdzieś pod fotelem, po tym jak wleciał tam gdy zbyt gwałtownie zahamowałam na skrzyżowaniu, więc zaczęłam przedzierać się przez ten deszcz w samej bluzie. Co by nie było, że źle sprawdzałam, to jeszcze przeczyściłam perony na zewnątrz, ale wątpię by był tak głupi i czekał z walizami w tej ulewie. Nie ma. Jest mi zimno, mokro i śpiąco, wracam do Ośrodka.
Cóż za intuicja, skoro gdy tylko wsiadłam do auta, to zaczął dzwonić mój telefon.
- Heeej, Pola…
Spojrzałam na wyświetlacz. Obcy numer, ale głos trochę rozpoznawałam.
- Beata?
- Nie, Piter.
- Och, wybacz, pomyliłam cię z kuzynką. Słuchaj, powiedz Andrzejowi, że jego tu nie ma.
- No wiem, że nie ma.
- Przeczesałam każdy kąt i każdy śmietnik i… Coś ty powiedział?
- Bo wiesz… Bartek wziął taksówkę.

* * *

Już mi ten deszcz jest obojętny. Już mi wszystko jest obojętne. Zaparkowałam, stłukłam przy tym przednie światło, ale to też jest mi obojętne. Ruszyłam do hotelu i już z daleka ujrzałam podrywającego się z kanapy na mój widok Piotra, a za nim tego drugiego, co to sobie pojechał. Zła? Ja jestem wściekła!
Prawie wyrżnęłam orła na śliskiej podłodze, gdy weszłam do holu, ale w ostatniej chwili ktoś złapał mnie za ramię. I okazało się, że to był Kuba. Wyrwałam się mu i nie mając na sobie suchej nitki ruszyłam w ich stronę.
- Taksówka, tak?! Taksówka?! – Wrzasnęłam, aż mi się uszy odetkały od tego burzowego ciśnienia.
- A teraz patrz i siedź cicho – usłyszałam mruknięcie Piotra, który po sekundzie wyszedł przed szereg. – Wróciłaś do mnie! Cała i zdrowa!
Rozłożył ramiona i nim zdążyłam powiedzieć „alabaster”, już mnie obejmował.
- A ja się tak martwiłem!
- Piotr, jedno słowo: spierdalaj.
Nie odpuścił skubany.
- Deszcz padał, a ona pojechała! Po mojego przyjaciela! Pokonała wszystkie swoje słabości i przeciwności pogodowe i zrobiła to, choć narażała swoje życie!
Potem zaczął cytować Apokalipsę, tuląc do swojego barku moją mokrą głowę. Przez pięć długich minut, w których Nowakowski kołysał nami na boki, próbowałam wydostać się z jego ramion na wszelkie różne sposoby. Tyle, że ja kopałam, drapałam, wrzeszczałam wciśnięta w jego koszulkę, a on nic.
- Nie będzie już odtąd śmierci ani żadnego smutku, ani narzekań, ani utrapienia!
- Pit, ona chyba się dusi…
No to Pit mnie puścił, a ja wzięłam głęboki wdech jakbym właśnie wypłynęła z dna jeziora na powierzchnię. Dobra, mały punkt dla Kurka za reakcję.
- Czy ty czujesz się już udobruchana, czy mam cię jeszcze pocałować? – Zapytał ze słodką grzecznością Nowakowski, trzymając mnie za ramiona. W normalnej sytuacji szarpnęłabym go za koszulkę i zacałowała na śmierć, bo tak cholernie działał na mnie z tym swoim wrodzonym urokiem osobistym, ale to musieliśmy odłożyć na później. Jak już zabiję Kurka, przypomnę mu o tej propozycji.
- Piotr, odsuń się.
- Nie, bo ty mu krzywdę zrobisz.
- Zrobię, i to wielką!
Żeby nie było, mam metr osiemdziesiąt pięć wzrostu. Może mi do Piotra daleko, ale i tak wystarczyło mi tylko stanąć na palcach, by wyjrzeć poza jego ramię i ujrzeć zdziwionego Kurka. Posłałam mu mordercze spojrzenie, na co otworzył usta, ale przerwał mu Nowakowski.
- Nie zrobisz!
- Zrobię!
- Jak mu zrobisz bubę, to będzie jęczał całą noc, a ja nie będę mógł spać!
Boję się, że gdy Kurek będzie już martwy, a Piotrek i ja uczcimy to seksem w schowku na miotły, to oskarżą mnie o pedofilię.
- To przygarnę cię do siebie. A teraz odsuń swój cichy tyłek i…
- Pit, czy to jest ten koleś, który niby miał po mnie wyjechać?
Zastygłam w ruchu, mając nad głową pachę Piotra, który trzymał mnie za łydkę. Uniosłam wzrok i spojrzałam na Kurka. Minę miał jakby właśnie dostał ode mnie w kolano, czego jeszcze niestety nie zdążyłam uczynić.
- Jaki koleś? – pierwszy odezwał się Piotrek. – Pola, czy ty jesteś kolesiem?
- Ja zdecydowanie nie jestem kolesiem.
- Widzisz, Kuraś, ona nie jest kolesiem.
Oboje pokręciliśmy głowami, prostując się i stając do Kurka przodem. Jakaś myśl ewidentnie krążyła mu pod sufitem, bo stał jak wrośnięty w ziemię z wyciągniętą w moją stronę ręką i przeskakiwał wzrokiem z Piotrka na mnie i z powrotem.
- Co jest, do cholery? – mruknął.
Jako, że pytanie nie zostało bezpośrednio skierowane do kogokolwiek, odpowiedziałam ja. Bo ja zawsze odpowiadam na wszystko wszystkim i ostatnie słowo należy do mnie.
- Ja ci powiem co. Przejechałam kawał drogi w cholernej burzy, żeby zabrać twój wyrośnięty tyłek prosto na zgrupowanie, a ty po prostu stoisz sobie tutaj suchy i czysty. A co gorsza, nie ogarniasz, co się dzieje, no kompletnie. Jak ci mówią, że ktoś po ciebie wyjechał, to wyjechał, a ty masz stać grzecznie i czekać, póki ten ktoś nie przyjedzie i w drodze powrotnej nie roztrzaska samochodu. Już wiesz co. – A brzmiało to nad wyraz spokojnie. Podziękowania dla Piotrka.
- Tak, to wyjaśnia wiele – odparł głucho Kurek i cofnął głowę, jakby właśnie dostał tymi słowami w twarz.
Sekunda ciszy i w kurkowej głowie zaczęły pracować kurkowe trybiki.
- Chwila, moment, to ty jesteś tym nowym kierownikiem?
Popatrzyłam bezsilnie na Piotra, który jednym spojrzeniem poprosił mnie o litość dla swojego przyjaciela. Ale ja już byłam zbyt zmęczona, przemoczona i zmarznięta, by choćby drgnąć małym palcem. Westchnęłam głęboko, garbiąc się przy tym i prawie z przymkniętymi oczami ruszyłam wolnym krokiem w stronę wind.
- Znowu coś spaliłem, no nie? – Usłyszałam za plecami ciche pytanie Kurka do Piotrka w momencie, gdy nadjechał dźwig.
- Jak nie obiad, to opinia u dziewczyny.
- Piter…
- Ani się nie najesz, ani nie poruchasz!
I pojechałam na górę.

* * *

- Pola? To od Apolonia?
- Po prostu Pola.
- Jestem przekonany, że to skrót od Apolonia.
- A ja jestem przekonana, że moje imię to Pola.
Gdy jestem przeziębiona staję się strasznie nerwowa. Ale zauważyłam, że staję się nerwowa również wtedy, gdy w pobliżu pojawia się Zibi Bartman. No to wyobraźcie sobie jak wysoki jest mój poziom nerwicy, kiedy stoję z zapchanym nosem i próbuję znieść bezsensowną gadaninę niejakiego ZB9. Tak, oglądałam Igłą Szyte.
- Ale czy na pewno? Bo moja babcia ma na imię Apolonia, a wszyscy wołają na nią Pola.
Postawiłam kropkę na końcu zdania w raporcie finansowym, aż w kartce powstała mała dziurka. Wzięłam przez usta głęboki oddech i spojrzałam na tę okropną twarz, na której błądził jeszcze okropniejszy uśmieszek.
- Nie zwracaj na niego uwagi, specjalnie się droczy – mruknął gdzieś z boku Michał Kubiak, nawet nie odrywając wzroku od jakiejś ulotki, którą zgarnął z kontuaru recepcji. Twierdząc, że raczej wie co mówi, posłałam jego koledze krótkie spojrzenie i wróciłam do swojej pracy, co jakiś czas ocierając cieknący nos chusteczką. Takie tam skutki uboczne biegania po deszczu w cienkim dresie.
- No ale poważnie, Pola? – Spytał Zbigniew z idiotycznym akcentem. – Pola. Z niczym to imię mi się nie kojarzy. A ty wyglądasz jak pasikonik.
Boże, nie wiem gdzie ten człowiek znalazł takie porównanie, ale wiem, że bardzo mnie ono załamało w kwestii wiary w jego inteligencję. Liczyłam, że po Zatorskim, który, niby niechcący, wczepił lizaka we włosy Kłosa skończą się wszelkie niespodzianki, ale najwyraźniej zabawa miała się rozpocząć wraz z przyjazdem Zbigniewa Bartmana.
W akcie rezygnacji zacisnęłam opuchnięte powieki, spod których spłynęło mi kilka łez. Pięknie.
- Jezu, ale hej, nie płacz! Ja tylko żartowałem! Dla mnie możesz być nawet Roman, a Pola to ładne imię! Boże, Misiek, pomóż. Co się robiło jak kobiety zaczynały płakać na twój widok?
- Nie płaczę, baranie, mam katar! – wrzasnęłam, gdy wyciągnął w moją stronę swoje długie ręce, a usta uformował w dzióbek. Udało mi się go zatrzymać na odległości mojego wyprostowanego ramienia, odpychając jego twarz dłonią. – Nie kontroluję tego co i gdzie mi wycieka.
- Zafaszyłem – wyseplenił gdzieś pod moją ręką, którą zabrałam natychmiastowo, gdy tylko poczułam na niej jego mokry język. Zbyszek mlasnął dwukrotnie i się skrzywił. – Jadłaś czosnek?
- Jest bardzo dobry na przeziębienie i…
Kichnęło mi się.
Zbigniew Bartman spojrzał na Michała Kubiaka, a Michał Kubiak spojrzał na Zbigniewa Bartmana. A potem obaj przenieśli wzrok na mnie i roześmiali się tak ładnie i czysto, aż mi się lewa dziurka w nosie odetkała z wrażenia i  jednocześnie stwierdzili „PRAWDA”.
- Idźcie już do siebie – stęknęłam i podałam im dwa klucze. – I pamiętajcie o wieczornym basenie.
- A ty pij dużo herbaty malinowej i ubieraj się ciepło, okej? – rzucił przez ramię Zbyszek, stojąc już przed windą.
- Chyba okej.
- No to na razie, Pasikoniku.
Pomachali i zniknęli w windach.

A potem do holu wpadł Gregor.

__________________

No, zjazd rodzinny już się skończył. Są Kurki, są Zbysie, są Miśki, teraz można się bawić.
Spodek odleciał, lecz mym skromnym zdaniem rok temu było o niebo lepiej. Poczułam się bardzo skrzywdzona brakiem Pieśni o Małym Rycerzu. I gdzie Lady Pank? To tak jakby Rezende nie wyrwał sobie słuchawki podczas meczu z nami. :c 
Aaaanyway, co u Was?

niedziela, 8 czerwca 2014

2. W tym sezonie króluje cisza

Bloodhound Gang - Foxtrot Uniform Charlie Kilo.

Wiecie co oznacza cisza i spokój podczas zgrupowania reprezentacji mężczyzn? Ja też nie. Jest to raczej zjawisko niewystępujące w przyrodzie. To się praktycznie nie zdarza. A jednak! Zaznaczając, że w Ośrodku aktualnie przebywa tylko dziesięciu siatkarzy, pierwszy raz od tygodnia mojego pobytu w Spale znalazłam chwilę na odpoczynek. Weekend? Ja nie mam weekendu. A na pewno nie wtedy, kiedy moim planem dnia rozporządza Andrzej.
Widzicie, nieważne jak bardzo lubię tych chłopaków, praca z nimi przypomina użeranie się z przedszkolakami, tylko znacznie wyrośniętymi i zboczonymi. A żeby było zabawniej, dziś przyjedzie kolejna dziesiątka z Bełchatowa i Rzeszowa. Muszę łapać chwilę wolności, póki całkowicie nie wpadnę w robotę z nimi wszystkimi i zapomnę, w którą stronę jest Sopot.
Tak więc jest cicho. Chłopaki trenują na hali, a ja mam dwugodzinną przerwę. Przez otwarte okno słychać szumiące drzewa, śpiew kosa i od czasu do czasu przejeżdżające samochody na głównej drodze. Jest przyjemnie ciepło, więc w krótkich spodenkach i lekkiej koszulce wyciągnęłam się na łóżku i po prostu tak leżałam. Podłożyłam ręce pod głowę, przymknęłam oczy i w jednej chwili wyłączyłam się. Oczyściłam umysł ze słów ‘siatkówka, kadra, praca, Andrzej, gdzie jest Gregor?’. I było mi naprawdę cudownie balansować pomiędzy swoim snem a rzeczywistością, gdy nagle coś huknęło i ktoś bardzo brzydko przeklął na pół Ośrodka tuż za moimi drzwiami.
Z zachowaną ostrożnością otworzyłam jedno oko, potem drugie i zamrugałam gwałtownie. Ktoś w bardzo brutalny sposób wyrwał mnie z pół-snu. Ktoś bardzo boleśnie zaraz dostanie po głowie.
I gdybym wiedziała, że wychodząc na korytarz ujrzę tuż przed sobą dwumetrowego faceta, trzymającego w rękach drzwi, to nawet nie dotykałabym klamki. Ale naprawdę. Półtora metra ode mnie ubrany po cywilnemu mężczyzna ściskał wyrwane z wnęki drzwi. I to by było na tyle z mojego odpoczynku.
- Ja wiem, że wy wszyscy macie bardzo dużo siły, ale hej, gościu, wystarczyło nacisnąć klamkę.
Chyba właśnie zabił mnie spojrzeniem. Może gdyby nie było ono tak błękitne i jednocześnie lekko roześmiane, to już bym dogorywała na podłodze.
- To wszystko bardzo zabawne, ale jednak mała pomoc by się przydała – powiedział cicho, przez co jego głos nie brzmiał już tak twardo i groźnie jak wtedy, gdy pochwalił się swoją znajomością łaciny. – Nie, żebym nie umiał sobie poradzić sam.
- Właśnie wyrwałeś drzwi z zawiasów – oświadczyłam ze swoim geniuszem, jakby sam tego nie zauważył. Rzucił mi znużone spojrzenie i oparł drzwi o ścianę. – Albo przesadziłeś z białkiem, albo w życiu ci nie idzie.
- Albo ktoś już wcześniej je wyłamał – dodał, oglądając boczną stronę drzwi. Westchnął głęboko i otrzepując ręce obrócił się w moją stronę. – Kurczę, a ja myślałem, że w złą stronę otwieram!
Spojrzał na mnie i wygiął w uśmiechu ściśnięte wargi, więc siłą rzeczy sama uniosłam kąciki ust do góry.
- Sąsiadka? – Wskazał kciukiem na portal do mojego pokoju.
- Współpracownik.
Otworzył szeroko oczy i lekko rozchylił usta. Jak Kubę kocham, przez kilkanaście sekund stał w bezruchu i tylko jego głowa poruszała się na płaszczyźnie góra-dół, gdzie góra oznaczała czubek mojej rozczochranej głowy, a dół bose stopy. W końcu zatrzymał swoje chłodne oczy na mojej twarzy, jakby chciał zapytać „A co ty, panienko, mogłabyś tu robić?”. Ale nie zapytał, tylko uniósł dolną wargę i pokiwał głową – not bad.
- Fizjoterapeutka?
- Kierowniczka.
- Och, okej. Czyli pomożesz mi z tymi drzwiami?
- A mam inne wyjście?
Uśmiechnął się trochę tak, jakby spodobało mu się to, że to właśnie ja przychodzę mu naratunek. Wyciągnął rękę w stronę wind i puścił mnie przodem, po czym ruszył tuż za mną.
- Tak w ogóle, to Michał jestem. Dla kumpli Winiar.
- Pola. Dla kumpli Pola.

* * *

Sławek, w sensie recepcjonista od filmów niskobudżetowych i małego ogarnięcia, odłożył słuchawkę i oznajmił, że majster przyjedzie za parę godzin, bo go korek zaskoczył, gdy jechał do Łodzi po śrubki. Do tej pory Winiarski musi zaakceptować przeciąg i ryczący śmiech Nowakowskiego i Ignaczaka, którzy pojawili się w hotelu, podczas gdy my próbowaliśmy wytłumaczyć Sławomirowi, że usterka nie jest winą Michała.
- Jak się nie zamkniesz, to stracisz głównego aktora – oświadczył Winiarski, opierając się o kontuar recepcji z nonszalancją i celując palcem w Igłę. Ten tylko ukazał przygryziony przez zęby język i zamachał rękoma z udawanym strachem.
-  W tym sezonie króluje cisza. Prawda, Pit?
- Ja tu tylko sprzątam… - odparł cicho Nowakowski z błąkającym się po buźce uśmiechem, po czym odchylił się w bok i zerknął za ramię Winiarskiego prosto na mnie. – O, hej tobie!
- Cześć ci! – Machnęłam ręką, wystawiając głowę do obu panów, bo fajnie, że któryś w końcu dostrzegł moją obecność. Ignaczak spojrzał na mnie z rozbawieniem i tak samo zapytał „A kto to?”.
- A to jest Pola, kierowniczka – poinformował Michał i chyba zrobił jakąś minę do Igły, bo ten ze zdziwieniem pokiwał do niego głową. Ale nie wiem, Winiarski stał do mnie tyłem, więc tylko wyszczerzyłam zęby do Nowakowskiego, machającego do mnie zza ramienia Krzysztofa.
- A co z Andrzejem?
- Ja tu tylko pomagam.
I w jednej chwili z Ignaczaka i Winiarskiego jakby zeszło całe powietrze.
- Już myślałem, że się pozbyliśmy zgreda – mruknął libero i cmoknął z bólem.
Zapadła drętwa cisza, a każde z nas łypało oczami po sobie. Ignaczak spojrzał na mnie, ja na Piotra, Piotr na Michała, Michał na Ignaczaka Zupełnie jakby te słowa miały nie paść, a każdego z nas skonsternowały do tego stopnia, że zrobiło się niezręcznie. Podejrzewam, że między nimi taka sytuacja nigdy nie występowała, bo żaden nie wiedział, jak to przerwać.
Aż w końcu Igła wyciągnął rękę z kieszeni bluzy i wycelował we mnie kamerą.
- To może kilka słów na powitanie?

* * *

- O, Winiar, dzień drzwi otwartych?
No nie dawali żyć człowiekowi.
Wydałam Mice klucz do pokoju i spojrzałam do tyłu przez ramię. Z wnęki, w której wciąż brakowało drzwi, wyleciała poduszka, która ugodziła olbrzyma z brodą prosto w brzuch. Z brakiem zaimponowania podniósł głowę i spojrzał przed siebie z czułością.
- Litości.
- Nie bądź taki miły, bo urośniesz.
- To nie ja, to moja Schauma.
Brodaty uśmiechnął się szeroko i wlazł do pokoju, który okupywał Winiarski. Wszystko fajnie i w porządku, ale ich rozmowy było słychać na całym korytarzu, a to przyciągnęło więcej chłopaków. I jeszcze więcej. I chyba trening się już skończył, bo w powietrzu zaczęła unosić się woń spoconego siatkarza sygnowana przez Gregora Łomacza.
- Zlałeś się.
- Trzymałem przez dwie godziny!
- Potem się zlałeś, matole. – I dźgnęłam go długopisem w mokry rękawek koszulki.
- Przecie deszcz leje.
A żeby pokazać, że wcale mnie nie oszukuje, bo przecież jeszcze godzinę temu świeciło cudowne słoneczko, podciągnął roletę w korytarzowym oknie. I co? Szaro, chmurno, a lało gęsto i równo. Westchnęłam głośno i opuściłam ramiona z bezradności, bo ja naprawdę potrzebuję ładnej pogody do przetrwania w tych warunkach. Odprawiłam Grześka pod prysznic, odmówiłam jego błyskotliwej propozycji, jakobym do niego dołączyła i powłócząc nogami skierowałam się do swojego pokoju.
- Pola! – Krzyknął gdzieś za moimi plecami Ignaczak, aż mi kark ścierpł.
Żeby tylko nie miał kamery, żeby tylko nie miał kamery…
- Pola, poznaj Marcina!
A gdy się odwróciłam, we wnęce po drzwiach do winiarowej rezydencji ujrzałam Igłę, który stał prawie na czubkach palców i ledwo obejmował ramieniem wielkiego jak Pałac Kultury rzeczonego Marcina. Możdżonek, bo przecież nikt nie musiał mi ich wszystkich przedstawiać, zatrząsł brodą i jednym ruchem biodra pozbył się uczepionej do jego szyi małpki. Hej, dostrzegam w gąszczach uśmiech!
- Howgh – wydostało się spod jego brody i z serdecznym uśmiechem uniósł rękę.
- W telewizji wydawałeś się wyższy.
Chyba często to słyszy, bo przymknął oczy, jakby próbował zebrać siły. Ale wciąż się uśmiechał! Chwilę później dmuchnął z nozdrzy powietrzem, które ugodziło mnie w grzywkę i spojrzał na mnie tak rozczulony, aż się skuliłam. Normalnie bym to olała, ale wiecie… On jest wielki. I chyba zauważył, że się zmieszałam, bo kiwnął głową za siebie i z uśmiechem zapytał:
- Widziałaś? Winiarowi ukradli drzwi!

Potrzebuję dużej torby, by go w nią zapakować i zabrać ze sobą do domu, gdy już będzie po wszystkim.

__________________

Czekam na piątek. Nigdzie nie zdziera się gardła tak fajnie, jak w Spodku.
No i zawsze chciałam zobaczyć ten zabójczy fryz Zaytseva na żywo.
Toodaloo!