„Najpierw
ustalcie jedną wersję, potem uciekajcie”.
Dzięki,
Gardo, następnym razem będę pamiętać. A nie, chwileczkę, nie będzie następnego
razu, bo zaraz wylecę na zbity pysk, a razem ze mną połowa kadry! Z tego
miejsca składam w imieniu swoim i chłopaków podziękowania firmie ochroniarskiej
z Tomaszowa Mazowieckiego, mojemu ulubieńcowi z numerem 6, no i oczywiście
Andrzejowi. Z pewnością gdyby nie oni, nie ociekałabym teraz wodą, starając się
jakoś przyjąć na klatę wszystko, co ma do powiedzenia Andrea.
Zerknęłam
za siebie na chłopaków, na ich markotne miny i na to, że kompletnie nie wiedzą,
co mają zrobić. I wiem, że to moja wina i będę musiała wziąć sprawę w swoje
ręce.
Bo
wszystko wyglądało tak…
*
* *
Zawsze
sądziłam, że mając ponad dwa metry nie można się niczego bać. No wiecie,
mrówek, niemowląt, Andrzeja… Bo to wszystko jest takie małe i przecież takiemu
wielkoludowi nic nie mogą zrobić, prawda? A jednak. Ja wiedziałam, że Bartosz
Kurek przekreśli wszystkie moje dotychczasowe przekonania, ja to po prostu
wiedziałam.
-
Dokądś się wybieracie?
Jak
na komendę zastygliśmy w miejscu z nadzieją, że to się po prostu nie dzieje. No
po prostu nie! Bardzo powoli i asekuracyjnie odwróciliśmy głowy przez ramię.
Andrzejowy wzrok mówił i wszystko i nic. Był wkurzony, ale też zadowolony. I
szczerze bałam się tego, w którą stronę pójdzie jego wybuch.
-
No proszę, kogo ja znalazłem! – Zaświergotał z satysfakcją, na co przewróciłam
oczami, bo już chyba wolałam, żeby wydzierał mordę. – A któż was tak pięknie
urządził, co?
Sapnęłam,
spoglądając na nasze skute ręce i zdałam sobie sprawę, że za cholerę nie wiem,
jak mogłabym to wytłumaczyć, nie musząc sięgać po radykalne środki. A potem
spojrzeliśmy po sobie z Bartoszem i chyba jeszcze nam się nie zdarzyło tak
zgodnie myśleć, jak wtedy.
-
Co robimy?
-
Wiejemy?
-
Genialne.
I
sru, już nas nie było! Drzwi automatyczne nawet nie zdążyły się rozsunąć i
byłby Kurek miał zderzenie czołowe, ale w ostatniej chwili wyhamował. Chwilę
później już byliśmy przed hotelem i wtedy to już naszą zgodność szlag trafił,
bo Bartek skoczył w lewo, ja w prawo i chyba mnie w Łodzi usłyszeli jak się
wydarłam, bo mi prawie rękę urwało. Omal się nie rozryczałam, a on tak po
prostu kazał mi się zamknąć, złapał mnie za tę moją bolącą dłoń i pociągnął w
swoim kierunku, bo już słyszeliśmy jak drzwi za nami się rozsuwają. Chcąc-nie
chcąc ścisnęłam to wielkie kurze łapsko i mocno się go trzymając po prostu za
nim biegłam.
No
i biegliśmy i biegliśmy i słyszałam, jak Andrzej się za nami drze, że stooooop,
mamy wracać i niech nas ktoś zatrzyma, mimo, że dookoła nie było żywej duszy.
Nogi mnie już bolały od kurkowego tempa, ale pewnie jakbym krzyknęła, że już
nie mogę, to by mi zajechał jakimś tekstem, za który pewnie bym go zabiła.
W
końcu Andrzej chyba gdzieś padł, bo jak odwróciłam się przez ramię to już go
nie było widać. A potem to już zobaczyłam cały gwiazdozbiór, bo wpieprzyłam się
w latarnię.
-
Kurek, ja już nie mogę.
Wytknął
głowę za ścianę hali, a potem spojrzał na mnie i wywrócił oczami. Trzymając się
za głowę zerknęłam na niego, prawie tam rycząc, bo już mnie wszystko bolało i
miałam dosyć.
-
No weź się jakoś ogarnij, no. – Zaczął, o dziwo całkiem spokojnie i trochę
nieporadnie, bo co on niby zrobi, jak mu się baba zaraz rozbeczy. Albo gorzej,
nie baba, tylko ja. – Pokaż.
Nim
zdążyłam cokolwiek powiedzieć, palcami odgarnął mi włosy z czoła i się
wykrzywił.
-
Bardzo cię boli?
-
Nie, łaskocze.
-
Do wesela się zagoi.
Zamrugałam
powiekami, patrząc na tę poczerwieniałą, uszatą twarz i doszukując się w tym
zamartwionym wyrazie jakiegoś podstępu.
No bo zdziwaczył się. Już dawno powinien zdychać ze śmiechu, a on… No sami
widzicie. Jakiś taki zatroskany przez chwilę się wydał, nawet się trochę
uśmiechnął.
Dżizas,
ja to serio pięknie pierdzielnęłam się w
ten łeb.
-
A weź spierdalaj – fuknęłam i strąciłam jego dłoń. Ale guza to będę mieć
pięknego, większego od głowy Zbycha.
Chyba
się zorientował, o co chodzi, bo zaraz cały się spiął i znowu wyglądał na
wiecznie niezadowolonego. A potem gdzieś niedaleko usłyszeliśmy nawołującego
Andrzeja i już po chwili znowu biegliśmy. I zatrzymaliśmy się dopiero przed
basenem.
-
Masz jakiś plan? – Zapytał, garbiąc się i zniżając tak, jak było to możliwe, by
nie było go widać za murkiem. Cóż, nie chciałam powiedzieć tego na głos, więc
nie powiedziałam nic. – Nie masz planu?! – Na wpół się wydarł i stanął w
miejscu, przez co prawie zaryłam nosem o jego tyłek.
-
Wymyślam na bieżąco!
Kuźwa,
normalnie jak w Mulan.
-
Tu was mam!
-
NA BASEN!
Nie
wiem, czemu to wrzasnęłam, gdy Andrew wyskoczył nam zza murku, ale
najważniejsze, że Kurek się posłuchał. To nic, że to było kompletnie
nieprzemyślane, a w korytarzu wepchnęliśmy Zatora prosto w wielką donicę z
palmą. I pomijam fakt, że wbiegliśmy do paszczy lwa. No co? Przyprowadziłam im
Kurka na trening, a oni mi się drą, że nas porąbało. Piotrek aż z kółka wypadł,
jak nas zobaczył, Kubi zachłysnął się wodą, a Gregor przestał się topić na
poziomie wody do kolan. Nie wspominając o Andrei, który zbierał szczenę z kafelków
i cudem go Gardo wyratował przed wpadnięciem do basenu.
Cóż,
i tak uważam, że wszystko wygrał Marcin i jego „TU JEST ŚLISKOOOOOO”.
Już
mu chciałam odpowiedzieć, że „Fajnie”, aż tu mi przed oczami mignęła moja
własna noga i nagle poczułam dno pod tyłkiem. Tego już za wiele. Zacisnęłam
pięści i byłabym zaczęła się drzeć już pod wodą, ale czyjaś silna ręka
pociągnęła mnie do góry i już po chwili wypluwałam sobie płuca.
Nie
wiem, kogo miałam ochotę zabić pierwszego. Kurka, piejącego ze śmiechu Gregora,
hiperwentylującego Winiara, czy trzymającego mnie pod cyckami Kosę.
-
To miał być ten twój plan? – Warknął Bartek, uderzając wolną ręką o taflę wody,
która bryznęła prosto w moją twarz.
-
Myślicie, że go zabije? – Usłyszałam gdzieś z tyłu głos Ziomka.
-
Myślę, że to bardziej niż prawdopodobne – mruknął Rucek.
-
Idę po popcorn.
-
JA CIEBIE ZAMORDUJĘ!
-
Albo jednak zostanę.
Guma
cofnął się o postawiony wcześniej krok i z dziką satysfakcją przyglądał się,
jak kurkowa głowa ląduje pod wodą. Chłopaki coś tam krzyczeli, co bym go
zostawiła, że nie warto, że się dusi, że oni też chcą. Kosok ponownie złapał
mnie pod biustem, starając się odciągnąć od Bartosza, ale byłam tak wkurzona,
że ledwo we dwóch z Kubą dali radę. Udało im się tylko dlatego, że gdzieś tam
pod wodą Kurek złapał mnie nogę, a ja mam bardzo wrażliwe kostki i uległam.
Gdy
Bartosz wypłynął na wierzch, wypluł całą wodą i spojrzał na mnie w zwiastujący
tylko jedno sposób, aż cały poczerwieniał, a ja zatrzęsłam się w jaroszowych
ramionach. Bo tak nagle wszystko się we mnie skumulowało i miałam ochotę
wydrapać mu oczy za samo to, że oddycha.
-
Pojebało cię?!
-
Mnie?!
-
Co ja ci, do cholery, znowu zrobiłem?!
-
Kusi mnie, żeby powiedzieć, że się urodziłeś!
-
Ty jesteś jakaś psychiczna! – Popukał się w czoło i jakby nie był wystarczająco
blisko, zrobił krok do przodu, ale Kubi złapał go od tyłu za koszulkę. – Co! Co
tym razem?!
-
Wszystko! Nawet dobrze uciekać nie potrafisz!
-
To nie ja wpadłem na pomysł, żeby biec na basen!
-
Ale jakoś pierwszy się wyrwałeś i nie protestowałeś!
-
A co miałem zrobić!
-
Cokolwiek! Ale na pewno nie wjebać się prosto do wody!
Wybałuszył
na mnie swoje wielkie oczyska i buchnął powietrzem w akcie niedowierzania.
Rozejrzał się po chłopakach, jakby szukając pomocy i wsparcia, po czym znów
wlepił we mnie spojrzenie.
-
Jaja sobie ze mnie robisz?
-
Jasne, bo mi tak bardzo jest do śmiechu!
-
Nie no, trzymajcie mnie, bo jej zaraz coś zrobię.
-
Pola… Ale to serio ty… - Kuba chrząknął mi nad uchem, ale zaraz ucichł, gdy
machnęłam mu dłonią przed nosem, co by się zamknął. – Okej.
-
Nie wciskaj znowu we mnie swoich win, dobra? Sama się wypieprzyłaś, a teraz
zwalasz na mnie, bo zaraz wpadnie tu Andrzej i zrobi nam z dup jesień
średniowiecza. Ale nie, panna Pola jest idealna i nieomylna, nigdy nie przyzna
się, że sama popełniła jakiś błąd i nawaliła! No bo jakże to tak!
-
Co ty w ogóle możesz mieć do powiedzenia, co? Ile ty mnie znasz, aby w ogóle
wypowiadać się na mój temat?!
-
Wystarczająco, aby stwierdzić, że zgrywasz wielce odważną, a tak najzwyczajniej
w świecie boisz się odpowiedzialności za własne błędy!
Litości,
chyba oplułam siebie i przy okazji połowę chłopaków ze śmiechu.
-
Wiesz co? Największym błędem było pójście z wami wszystkimi do tego pieprzonego
burdelu i robienie za twoją niańkę! I co ja z tego wszystkiego mam? Ciebie!
Przykutego do siebie, cały czas narzekającego, płaczącego, że to, że tamto,
kompletnie nie zainteresowanego tym, że, kurwa boli mnie już ta cholerna ręka i
że mam kompletnie gdzieś, co się stanie, jeśli ktokolwiek się o tym dowie!
Tylko ja, mój trening, moja kariera, mój basen, moje zasrane ego! Wiesz, gdzie
mam ciebie i twoje wszystko?
Pamiętacie,
Doda miała taką piosenkę… Coś z katarem, że niby oczyszczenie. No to ja właśnie
czegoś takiego doznałam, zrzucając z siebie te wszystkie słowa, o których tak
właściwie wcześniej nie myślałam. Tylko to on mnie tak sprowokował i samo
poszło.
A
jak już z siebie to wyplułam, to na myśl przyszła mi tylko jedna, porządna
„kurwa”.
-
Poszliście gdzie?!
Pierwszy
raz z takim przerażeniem spojrzałam na Andrzeja, a potem na resztę chłopaków.
To już nie „my”. Teraz to już tylko ja jestem w dupie.
* * *
- Wytłumaczy mi to ktoś?
Ktokolwiek?
Jak już wszystko zostało
Anastasiemu przetłumaczone i mniej więcej ogarniał, cóż to na siebie z Kurkiem
krzyczeliśmy i co takiego Pola powiedziała, że w jednym momencie ośmiu jego
zawodników prawie padło na zawał, zapadła taka cisza, że jeszcze takiej w Spale
nie słyszeli. I to było przerażające, bo Andrea prawie nic nie mówił. Tylko
patrzył na nas i czekał. I zdałam sobie sprawę, że podejrzanie cierpliwy
człowiek to był.
Stałam w swojej osobistej kałuży
wody i wstydu, bo właściwie gdyby nie moje zbyt głębokie wynurzenia spowodowane
złością na Bartka, to nie byłoby tego całego zebrania w konferencyjnej, od
którego prawdopodobnie zależało czyjeś życie. Bałam się spojrzeć na chłopaków w
obawie przed ewentualnym kontaktem wzrokowym. Spieprzyłam sprawę… Najpierw
przyprowadziłam Kurasa na ich tajemne spotkanie, potem wdałam się z nim w
kłótnie, wylądowaliśmy w kajdankach, a na końcu tak pięknie poinformowałam
świat o tym, że sobie nawiali do night clubu.
Brawo Olszewska.
Rozmasowując nadgarstek zerknęłam
na Kurka, którego po naszym rozdzieleniu toporkiem i wsuwką, celowo posadzili
na drugim końcu sali, aby znajdował się jak najdalej poza moim zasięgiem.
Dosłownie w tym samym momencie podniósł wzrok, ale szybko go odwrócił.
Westchnęłam, a zaraz po tym poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. To Kubuś, który
uparł się, że pójdzie z całą ekipą winnych. Wcisnął mi do ręki zamrożony na
kość kawałek jakiegoś mięcha. Przynajmniej on tutaj nie chce mnie zabić. Chyba.
- Chłopaki, mamy cały wieczór i
całą noc, ja poczekam, poważnie. Zastanówcie się tylko, czy wy chcecie tracić
ten czas.
- Nagrania ewidentnie wskazują na
to, że zawodnicy oraz jedna osoba ze sztabu w sobotę wieczorem opuścili Ośrodek
i wrócili do niego wczesnym rankiem w niedzielę, to jest dzisiaj. – W ciszę
wciął się Andrzej, dumnie prezentując na telewizorze obrazki zarejestrowane
przez kamerę. Jaka ulga, że firmy ochroniarskie wciąż wykonują swoją robotę tak
dobrze. Ironia. - Nie wiem, co tu więcej
mówić, to chyba wystarczający dowód na wszystko.
- Ja jednak chcę usłyszeć, co moi
chłopcy mają do powiedzenia. – Tak jest, Andrea, nie daj się siwemu grzybowi! –
No więc?
Cisza. Cisza i unoszący się w
powietrzu zapach zażenowania i chloru.
Żaden się słowem nie odezwał.
Marcin próbował schować się za swoją brodą. Nic z tego, Poroście, dalej cię
widać. Guma oglądał sobie powieki i wydawał się jakoś dziwnie obojętny. Jak to
Guma. Pit starał się zachowywać spokój, ale i tak strzelał oczami na prawo i
lewo. Winiar dla zajęcia rąk robił sobie manicure, podczas gdy Gregor o swoje
paznokcie postanowił zadbać własnymi zębami. Kosa udawał, że się nie boi,
chociaż wszyscy wiedzieli, że robi po nogach, bo w końcu trwa wojna na
środkowych i kiepsko byłoby tak łatwo odpaść. Kurek to Kurek, siedział
obrażony, a Igła to tylko się martwił, żeby żona się nie dowiedziała. A gdzieś
tam na górze, trzy piętra nad nami dogorywał Zibi.
- To moja wina.
Gregor chyba nigdy mi się za to
nie wypłaci.
Chłopaki spojrzeli na mnie tak,
jakby zobaczyli mnie po raz pierwszy, a na dodatek jakbym miała twarz Jessiki
Alby. Odsunęłam od czoła mrożonkę i zrobiłam
krok do przodu, a po pomieszczeniu rozległ się tylko cichy plusk wody w moich
trampkach. Cóż, powiedziałam A, powiem B. Zakończmy tę farsę, bo nie mam dłużej
ochoty gapić się na ponure twarze chłopaków.
I spójrz, panie Bartku Kurku, jak
biorę odpowiedzialność nie tylko za siebie i swoje winy, ale i za ciebie i
twoich kolegów. Patrz na to i spróbuj mi kiedykolwiek powiedzieć, że się boję.
- Nie rozumiem… - Andrea pokręcił
głową, raczej zaskoczony moim wyjściem przed szereg. Dziwne, sądziłam, że to
właśnie ode mnie będzie oczekiwał zeznań. Bo w końcu kierowniczka, osoba ze
sztabu, kobieta… Powinnam była dopilnować tych oszołomów, prawda? – Dlaczego
sądzisz, że to twoja wina?
- No… Bo ten pomysł z pójściem w
nocy do klubu… to był mój.
Nie,
Pola, nie rób tego, oszalałaś? Nie, przestań, zamknij się, siadaj na tyłku i
bądź cicho! Przestań! Nie odzywaj się, nie wtrącaj się, chyba cię porąbało, to
nie ty!
A oni nic. Kompletnie. Stałam jak
ten kołek przed Andreą, patrzyłam mu prosto w oczy i kłamałam, żeby uchronić
tych przerośniętych palantów przed jak najcięższą z możliwych kar. Miałam ich
wszystkich za plecami, czułam na sobie ich spojrzenia, ale to było wszystko.
- Jak to? – Anastasi zmarszczył
czoło i prawie się uśmiechnął. – Nie wierzę, Polla, nie wierzę.
- Ale taka jest właśnie prawda.
To ja wpadłam na to, żeby pójść do klubu i trochę się rozerwać. Chłopaki od
samego początku mi to odradzali i mówili, że to nie jest dobry pomysł, ale i
tak zrobiłam po swojemu. Zamierzałam pójść sama, ale oni nie chcieli puścić
mnie samej po nocy, bo nie chcieli, aby coś mi się stało. Dlatego poszli,
chociaż prosiłam ich, żeby tego nie robili, bo mogą mieć przez to problemy.
Gdzieś za swoim lewym ramieniem
usłyszałam krztuszącego się Gregora, ale zacisnęłam mocniej zęby i wbiłam jak
najbardziej przekonujące spojrzenie w AA, nie urywając kontaktu wzrokowego ani
na sekundę. Jak już miałam kłamać, to chociaż profesjonalnie i tak, aby nikt
nie wyrzucił mi tego prosto w twarz. I chyba szło mi całkiem nieźle i w myślach
już odebrałam Oscara. Cóż, lata praktyki, będę smażyć się w piekle.
- Czemu mnie to nie dziwi… -
Andrzej prychnął, wyraźnie ucieszony z takiego obrotu sprawy. – Zawsze były z
nią problemy, zawsze!
- Weź się przymknij - mruknął
Gardini, na co wujaszek aż zbladł, ale się zamknął.
- No ale Pola… to klub dla
facetów… Wiesz, co mam na myśli. – Anastasi trochę skonsternowany posłał mi
porozumiewawcze spojrzenie i jakoś krzywo się uśmiechnął. Kiwnęłam głową z
przymkniętymi powiekami i wzruszyłam ramionami.
- Cóż, wychodzi na to, że lubię
dziewczyny.
Igła parsknął śmiechem, doskonale
to słyszałam. Andrea z wielkim trudem przyjął tę wiadomość do faktu i podrapał
się po głowie.
- No a te kajdanki?
- Głupia zabawa, zupełnie tego
nie przemyślałam. Myślałam, że będzie śmiesznie i w ten sposób trochę się z
Bartkiem polubimy, ale potem zgubiłam klucz… No i zapomniałam o tym basenie.
To, że nie było na nim Bartka również biorę na siebie.
A prychaj sobie, ty Kurku jeden i
bądź sobie dalej złotym dzieckiem, podczas gdy ja robię z siebie idiotkę i
lesbijkę, która stara się ciebie polubić!
- Także jeśli ktokolwiek ma tutaj
zostać ukarany, to tylko i wyłącznie ja.
- To bardzo szlachetne i w ogóle,
ale nie mogę ukarać tylko jednej osoby. Chłopaki wiedzieli, co robią, świadomie
opuścili zgrupowanie. Ukaranie tylko ciebie byłoby niesprawiedliwe.
A niech cię i twój wymiar
sprawiedliwości, Anastasi!
Normalnie poczułam się tak, jakby
zależało ode mnie wszystko. Ale tak całkowicie. Bo nie tylko los chłopaków, ale
też reprezentacji, polskiej siatkówki, Ligi Światowej, dziedzictwa narodowego,
historii i, o Boże, zniszczę ludziom życie. Tak więc…
- Błagam, niech Andrea nie
wyrzuca chłopaków z kadry… - Stanęłam przed nim ze złożonymi do modlitwy
rękoma, zacisnęłam mocno oczy i czekałam. Długo się nie odzywał, chociaż może
mi się wydawało. I już podwijałam spodnie i uginałam kolana, kiedy ten zaczął
się śmiać, aż omal czkawki nie dostał. Uchyliłam jedno oko. AA trzyma się za
brzuch i pieje, prawie ześlizgnął się ze stolika, na którym siedział. Uchyliłam
drugie oko. Gardo cały się opluł, a Andrzej kompletnie nic nie rozumie. Ja
zresztą też.
- A… A… A czemuuuu… miałbym ich…
ich… ich wyrzucać?!
- Dajcie tlenu – mruknęłam przez
ramię w stronę Piotrka i Kosy i znów spojrzałam na Andreę, co by kontynuować
swój plan. – No bo złamali przepis i w ogóle.
- Ale na Boga, nie będę pozbywał
się z kadry najlepszych zawodników, za coś takiego! – Oznajmił i spojrzał na
mnie z rozbawieniem i wytarł oba policzki
W takim razie po cholerę ja tutaj
stoję i robię z siebie idiotkę?
- Słyszeliście? Jesteście
najlepsi. – Znów odwróciłam się w stronę chłopaków i machnęłam ręką, co by nie
dziękowali. – No ale trenerze…
- Złamali przepis, nie powinni
byli wychodzić, racja, ale z drugiej strony… Zachowali się jak prawdziwi
mężczyźni, nie pozwalając ci iść samej. Gdyby to był ich własny pomysł, to
wtedy rozmawialibyśmy inaczej… Ale tak? Jestem trochę zły, ale bez
przesady.
Serio…? To ja zgłupiałam, czy on?
- Co prawda mógł iść jeden, góra
dwóch, a nie ósemka, no ale kto wie, co mogło się stać?
O ja pierdolę, on tak na
poważnie!
- Jestem nieco rozczarowany, ale
też dumny z chłopaków. W żadnym wypadku ani przez chwilę nie myślałem o
wyrzuceniu kogokolwiek.
- Aha… - zaczęłam ostrożnie i
próbując dodać sobie wszystko w głowie. – Czyli sprawa załatwiona?
- No nie do końca… Mimo wszystko
muszę wymyślić jakąś karę. – Zrobił minę myśliciela i przez chwilę szukał
podpowiedzi w suficie, w podłodze, za oknem i w twarzy Gardiniego. – No dobra,
od jutra codziennie wieczorem dwadzieścia kółek na stadionie tartanowym.
Dacie wiarę, że zaczęli marudzić,
jęczeć, sprzeciwiać się, a Igła to chyba się nawet rozpłakał. Serio? SERIO?
- Hej, a ja? – Pomachałam do
Andrei, no bo w końcu „to moja wina”. – Co ze mną?
- Z tobą? Będziesz biegać razem z
nimi i liczyć okrążenia.
I to tyle. Tak po prostu.
Poklepał mnie po ramieniu i wraz z Gardo i Andrzejem, który nie omieszkał
posłać mi morderczego spojrzenia, opuścili konferencyjną. Super. Odarta z
honoru i własnej dumy, ukorzona przed sztabem trenerskim i chłopakami pokiwałam
głową, bo już po wszystkim, chociaż chyba bardziej chciało mi się śmiać niż
płakać. Albo jedno i drugie, bo już tak totalnie nie mam siły na nic. Ja
pierdolę, mam dość tego dnia. Idę spać.
Odwróciłam się na pięcie w stronę
chłopaków. Ich miny mówiły jedno – są w szoku i to porządnym. Ależ nie, nie
dziękujcie. Najlepiej to pocałujcie mnie w dupę. Uniosłam wysoko podbródek i
tak ruszyłam pewnym krokiem w stronę drzwi, próbując się nie ślizgać. Dopiero
przy drzwiach krzesła szurnęły, a oni podnieśli się z miejsc.
- Pola?
Zacisnęłam pięści i odwróciłam
się w ich stronę. Jedna przeciwko całej ich grupie.
- Co?
Winiar patrzył na mnie dużymi
oczami i czegoś szukał w swojej głowie. Zupełnie jakby wcale nie chciał mnie
zawołać, bo jeszcze bym się rzuciła na niego i przegryzła mu tętnicę.
- Dlaczego to zrobiłaś?
Przesunęłam spojrzeniem po ich
mniej lub bardziej zakłopotanych twarzach. Gregor wyglądał, jakby miał się
zaraz rozpłakać i rzucić mi w ramiona, Kuba uśmiechał się z dumą i pewnie jakby
mógł, to by powiedział „Ach, cała ty!”, a Piotruś trzymał się za serce wyraźnie
rozczulony. Zerknęłam jeszcze na Kurka, który wyglądał na całkiem obojętnego,
ale mimo wszystko zaciekawionego.
Wzruszyłam ramionami i wymusiłam
minimalny uśmiech.
- Bo jakby już mieli kogoś stąd
wywalić… To lepiej niech to będzie osoba, której będzie najmniej żal.
I do widzenia.
* * *
Okej, odechciało mi się spać.
Właściwie, to nic mi się nie chce. Nawet zdjąć tych mokrych ciuchów, co to już
zaczęły na mnie sztywnieć. Po prostu siadłam na balkonie i wypalając ostatnie
fajki, jakie mi zostały rozmyślałam, jaka to ja jednak durna jestem, że sama z
własnej woli stąd nie nawiałam. No bo, kurczę, kto mi zabroni? Po prostu pakuję
wszystkie bibeloty do walizki, zamykam pokój, mówię ‘cześć!’ Sławkowi-recepcjoniście
i już mnie tu nie ma. Teoretycznie nic trudnego, więc jako mistrzyni praktyki
powinnam już być w drodze na dworzec. Tylko wiecie… Po powrocie do pokoju
kopnęłam walizkę, aż się otworzyła i wrzuciłam do niej jedną z tych
biało-czerwonych koszulek dla sztabu z flagą na piersi. I wtedy coś mnie
ścisnęło w piersi. Nie wiem, co to było, jeszcze nigdy czegoś takiego nie
czułam i do tej pory nad tym myślę. Bo czy to możliwe, że może MI jednak
zależeć?
- Pierdolenie.
Podniosłam się spod ściany i
podeszłam do barierki, żeby wrzucić dopalonego peta do petunii Kuby i Gregora.
Przez zaciągnięte zasłony było widać, że światło się u nich jeszcze pali, a z
uchylonego okna dochodziły dźwięki telewizora. I Gregora pod prysznicem.
- Heja.
No masz ci los.
Nie bardzo chciało mi się
odwracać głowę w prawo, ale niech mu będzie. Marcin stał oparty o balustradę
dwa balkony dalej i dzięki padającemu z jego pokoju światłu dostrzegłam w
gąszczu jego brody uśmiech.
- Naprawdę nie chce mi się gadać.
– Ostrzegłam, posyłając mu znużone spojrzenie.
- W takim razie możemy pomilczeć,
jeśli ci to odpowiada.
Oczywiście, że mi to nie
odpowiada, ale ten już zaczął przekładać swoje długaśne nogi przez jeden, a
potem drugi balkon i już po chwili całą swoją genialnością zasłaniał mi światło
księżyca. I to na siedząco.
- Ty chyba dawno nie byłaś chora,
co? – Spojrzał na mnie, moje jeszcze lekko wilgotne włosy i te same ciuchy, w
których wpadłam z Bartkiem do basenu, po czym przez otwarte drzwi od balkonu
sięgnął do krzesła, na którym leżał koc. – Masz, dzieciaku, okryj się, bo ci
zaraz wszystkie zęby wypadną od szczękania.
- Dzięki. – Wymusiłam i mimo
wszystko okryłam się. Właściwie to nie widzi mi się znowu spędzić kilka dni na
smarkaniu. I to znowu przez Kurka.
No więc milczymy. Za ścianą
Gregor wyje „Wiktorio, moja Wiktoooorioooo!”, a co kilka minut słychać co rusz
kogoś innego, wrzeszczącego, żeby zamknął ryj. Ale poza tym to jest spoko.
Marcin sobie siedzi obok i bucha ciepłem, więc trochę to wykorzystuję, ale tak,
żeby nie zauważył. No bo w końcu zła jestem i nie chce mieć z nimi wszystkimi
nic wspólnego. A jak miał jakiś plan udobruchania mnie, to słabo się stara… nie
przyniósł niczego do żarcia.
-
Słońce nas błogosławiłooo… I Księżyc teeeeż tam był!
No dobra. To Marcin. Jest duży,
ma fajną brodę i dwa dni temu oddał mi swoją muffinkę, gdy przybiegłam
spóźniona na obiad, a na deser została tylko galaretka. Pola nie lubi
galaretki. A jeszcze bardziej ją znielubiła, gdy zobaczyła, że Kurek ją
wpieprzał. Dżizas, co ja z nim mam…
- Jak Zibi? – Spytałam w końcu,
na co Możdżon od razu się uśmiechnął. Tak, ciesz się, złamałeś mnie.
- Żyje. Nie zdziw się, gdy jutro
z samego rana urządzi ci pobudkę.
- Bo co?
- Powiedzmy, że Zbyszek jeszcze
nie do końca ogarnia rzeczywistość i postawił sobie za punkt honoru przekonanie
cię do tego, że jednak wolisz facetów.
Dzięki, Duży, osmarkałam się.
-
O Wiktorio, moja Wiktoriooooo!
- No widzisz, jak się śmiejesz,
to od razu jakoś tak weselej i nie boję się tu z tobą siedzieć.
- Marcin, po co tak właściwie
przylazłeś, co? W każdej chwili mogę ci odgryźć rękę albo nogę, tak bardzo zła
na was jestem.
- Och, przestań, najpierw uratowałaś
mi tyłek, a teraz sama miałabyś pozbawiać mnie cennych kończyn? No daj spokój,
taka chyba nie jesteś.
- Chcesz się przekonać?
Zrobił taką minę, że niby się
wystraszył, po czym zatrząsł brodą ze śmiechu, za co oberwał lekko w ramię.
- Nie w szczepionkę!
- O rety, idź sobie Wielkoludzie,
nie próbuj poprawiać mi humoru. Daj żyć, poważnie mówię.
- Hm, czekaj, niech no ja się
zastanowię, hm, nie.
Wspaniale.
-
A teraz gitara!
- Możdżi, proszę, daj mi
odpocząć. Wszystko mnie boli, jestem głodna, zmęczona, śmierdzę chlorem, a w
uszach mam jeszcze wodę. – Wybełkotałam, łamiącym się z bezsilności głosem i
chwyciłam po kubusiową mrożonkę, co by sobie do czoła przyłożyć. Prawie się rozpłakałam.
- I jeszcze udko mi się rozmroziło, a
mnie tak cholernie boli!
No śmiać się zaczął, Hulk jeden.
Ja tu cierpię, a ten trzęsie brodą i zaraz mu pewnie jakieś chochliki z niej
wylecą. Losie, czemu ty mnie nie oszczędzasz?
- Pola, ja nie wiem, skąd oni
ciebie wytrzasnęli, ale chyba jesteś jednym z największych fenomenów, jakie ta
reprezentacja widziała.
- Co? – Stęknęłam, obracając
głowę, którą przytknęłam do zimnych balkonowych barierek.
- Gdzieś ty była przez wszystkie
lata?
- Zbierałam muszelki nad morzem.
-
Och, gdyby tak wszyscy ludzie, mogli przeżyć taki jeden dzień!
Przymknął oczy i się uśmiechnął,
tak szeroko, szeroko, szeroko!
A chwilę później wprawił mnie w
osłupienie, które chwilę później przerodziło się w monstrualne rozmiękczenie
serca.
- Chciałem ci tylko powiedzieć,
że totalnie rozwaliłaś dzisiaj system. Jesteś posrana, ale to nam uratowało
tyłki. Dzięki. Jesteś gość, Pola.
-
Gdy wolność wszystkich, wszystkich zbudzi i powie: Idźcie tańczyć, to nie sen! TOOO
NIEEE SEEEEN!
__________________
Dziewczyny, chłopaki, wszyscy,
którzy to czytacie! Cytując Ryśka i cytując Gregora: TO NIE JEST SEN! JESTEŚMY
MISTRZAMI ŚWIATA!
Żałuję tylko, że ten rozdział nie
jest jakoś mega wesoły, ale to jest dobra okazja, żeby w ogóle coś w końcu
dodać. Uwierzyłam dopiero jak Mielewski zaśpiewał „Jesteś szalona”, ale dalej
jakoś nie potrafię tego ogarnąć. Zrobili to. Skubańce jedne, zrobili to!
I z tego miejsca obiecuję Wam, że
dojedziemy z Polskim Cyrkiem do Spodka dnia 21 września 2014. Zrobimy to. Nie
wiem, ile nam to zajmie, rok, dwa, ale doprowadzę tam Polę i resztę ekipy.
Wierzę, że mi w tym pomożecie, damy jakoś radę.
Poza tym przed meczem z Iranem na
Twitterze napisałam, że jeśli z nimi wygramy za trzy punkty, to spełnię każde
Wasze życzenie związane z Cyrkiem. Nie wygraliśmy za trzy punkty, ale fenomenalnym stylu pokonaliśmy Irańczyków,
potem Francuzów, Brazylijczyków, Rosjan, Niemców i znowu Brazylię i czułabym
się okropnie, gdybym nie pociągnęła tego zobowiązania. Tak więc cokolwiek Wam
wpadnie do głowy piszcie w komentarzach. Biorę wszystko na klatę, będziecie
mieli wkład w ten Cyrk.
Cóż jeszcze mogę powiedzieć?
Jestem chora, ale tak cholernie szczęśliwa. Mamy to. Jesteśmy Mistrzami Świata.
Pokonaliśmy Brazylię. Stan słuchawki -
wyrwana. Alleluja!
Chłopaki, kocham Was. Wybaczcie mi
te głupoty, które tu o Was piszę, ale to z czystej miłości. Jesteście wielcy,
nie tylko wzrostem. Dziękuję Wam.
PS. Ale ja to niemądra jednak
jestem… Jak mogłam wcześniej nie wpaść na to, że Pet Shop Boys to idealny soundtrack
dla BIAŁO-CZERWONEGO CYRKU!
PS2. Ankietka na dole, taka
tycia.
PS3. W końcu zrobiłam stronę z postaciami!