Florence + The Machine - Dog days are over.
Powinnam dostać nagrodę za samo to, że dojechałam do Spały. Po przemierzonej dwoma pociągami PKP, nieklimatyzowanym autobusem i taksówką, która w połowie drogi złapała gumę trasie w końcu dotarłam do Centralnego Ośrodka Sportu. I ja naprawdę musiałam paść na kolana i oddać dziękczynny pokłon, bo w momencie, w którym jeden z pociągów rozkraczył się w szczerym polu tuż za Toruniem, straciłam całą wiarę w moje dotarcie tutaj. A nawet zaczęłam wierzyć, że to znak, że ja do Spały w ogóle nie powinnam przyjeżdżać.
Powinnam dostać nagrodę za samo to, że dojechałam do Spały. Po przemierzonej dwoma pociągami PKP, nieklimatyzowanym autobusem i taksówką, która w połowie drogi złapała gumę trasie w końcu dotarłam do Centralnego Ośrodka Sportu. I ja naprawdę musiałam paść na kolana i oddać dziękczynny pokłon, bo w momencie, w którym jeden z pociągów rozkraczył się w szczerym polu tuż za Toruniem, straciłam całą wiarę w moje dotarcie tutaj. A nawet zaczęłam wierzyć, że to znak, że ja do Spały w ogóle nie powinnam przyjeżdżać.
Zmęczona, przepocona i głodna wstałam z
lśniących płytek i podeszłam do kontuaru recepcji. W całym holu paliło się
światło, więc przypuszczam, że ktoś o tej pierwszej w nocy czuwa nad tutejszym
ruchem. Na stwierdzenie, że nie pomyliłam się, musiałam poczekać długich
piętnaście minut. W rozsuwanych drzwiach, nad którymi napis informował, że
prowadziły one do stołówki, pojawił się średniego wzrostu chłopak w połamanych
okularach, za dużej, przytrzaśniętej rozporkiem koszuli i kabanosem w ustach.
Spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem i powłóczystym krokiem podszedł do
recepcji. Nim odpalił komputer, a w jego okularach odbiły się strony
internetowe zakazane przez prawo kanoniczne, upłynęło kolejnych pięć minut, po
których dźgnął mnie czymś ostrym w głowę. Zasnęłam mu na ladzie, fajnie.
- No więc w czym mogę pomóc?
A pomocny nie był wcale. Kwadrans
tłumaczyłam mu kim jestem, po co tu jestem i tak, jestem naturalną brunetką.
Tak, wiem, że zgrupowanie zaczęło się wczoraj. I jasne, że się z nim nie
umówię. Przegrany, z urażoną męską dumą w końcu podał mi klucz do pokoju. A
bloczek z numerkiem dostałam różowy. Już mi się tu nie podoba.
* * *
Twarz Andrzeja o poranku to widok, który
wręcz rozjaśnił mi cały dzień. Dzień zawalony przez niego robotą.
- Miałaś przyjechać tydzień temu. To
teraz masz.
- Ja się o to nie prosiłam!
Machnął ręką odchodząc w głąb korytarza i
zniknął za zakrętem. Warknęłam do powietrza, które przed chwilą skaził swoją
obecnością i spojrzałam na wręczoną mi przed minutą kartkę z listą rzeczy do
wykonania. Cała strona A4 zapisana poleceniami drobnym druczkiem sprawiała
wrażenie planu na cały tydzień. Żeby było zabawniej, to wszystko obejmowało
poniedziałek. A poniedziałek jest dziś.
Wycofałam się do wnętrza swojej jedynki,
rzuciłam kartkę na szafkę i poszłam pod prysznic, co by umilić sobie poranek.
Świeża, pachnąca, w czerwonej polówce z flagą narodową na piersi i włosami
obowiązkowo spiętymi w ciasnego koka, opuściłam pokój i skierowałam się do
wind.
- Dzień dobry – usłyszałam po swojej
lewej, w oczekiwaniu na dźwig. Melodia, którą wygwizdywałam zacięła mi się
gdzieś w połowie, gdy ujrzałam Kubę. Kubę Jarosza. Wysokiego, promiennego i
rudego. No więc ja się uśmiechnęłam, a on zgasł. – Olszewska, co ty tu robisz?
- Anastasi uznał, że przyjęcie ssie i
zatrudnił profesjonalistów.
A potem wziął mnie w ramiona i uściskał
mocno, dopóki nie zaczęłam tracić kontaktu z tlenem. To jest mój Kuba. Taki,
którego pamiętam od czasów wspólnego zgrupowania kadetek i kadetów w Cetniewie
w dwa tysiące czwartym.
- A na poważnie?
- Długa historia. Gdzie on jest?
Kuba już otworzył usta, by coś
powiedzieć, gdy gdzieś w końcu korytarza coś trzasnęło. Potem było już tylko
słychać ciężkie kroki kogoś, kto biegł. Kogoś, z kim musiałam się użerać przez
ostatni rok. I kogoś, kogo kocham jak własnego brata.
- Pola!
- Gregor!
- Huraaa!
* * *
Mój przyjazd do Spały od początku
okraszony był niezadowoleniem, przymusem i koniecznością, wynikającymi z
podejmowania decyzji za mnie. Nie ukrywam, że nie chcę tu być i gdybym tylko
mogła, dałabym nogę pierwszym lepszym autobusem do Łodzi. Wszystko to tylko
dlatego, by zerwać łańcuch, który wisiał na mojej szyi odkąd pozwoliłam
Andrzejowi na nauczenie mnie wszystkiego tego, co sam potrafił. I nawet, gdy
wszystko zostało pogrzebane, ja wciąż jestem uwiązana. To jest złe dla mnie,
złe dla niego, złe dla wszystkich. Bo ile razy nie uciekałam, on zawsze pakował
mnie w swoje bagno z powrotem.
Ale nie ma niczego złego, w czym nie
byłoby odrobiny czegoś dobrego. Kuba i Gregor, Gregor i Kuba. Nierozłączni od
ośmiu lat.
- Koniec życia. To już jest koniec –
osądziłam i puściłam prawą dłoń Jarosza, na której palcu błyszczała obrączka. –
Przepraszam, że nie przyjechałam. Babci zależało, żebym była na urodzinach
dziadka.
- Przyznaj, nie mogłaś znieść myśli, że
Jarski się żeni. – Grzesiek szturchnął mnie w ramię i zaintonował cieniutko
„Pierwsza miłość”.
- Chyba sobie żartujesz. Przecież on jest
rudy!
* * *
- To jaki masz plan?
Kuba zawsze twierdził, że wszystko jest
prostsze, gdy spojrzy się na to z nieco bardziej optymistycznej perspektywy.
Problem był w tym, że zawsze miałam problem ze znalezieniem tej pozytywnej
strony. Albo z góry zakładałam, że taka nie istnieje.
Wzruszyłam bezradnie ramionami i
przestawiłam karton wielkości 32-calowego telewizora z nazwiskiem Kubiaka na
ten podpisany jako należący do Możdżonka. Przyjechały ubrania reprezentacyjne z
Olsztyna, kupa roboty w krótkim czasie.
- Nie masz planu?! – Kuba spojrzał na
mnie, jakby chciał powiedzieć „Kim jesteś i co zrobiłaś z moją Polą?”. – No
tego to się nie spodziewałem.
- Spokojnie, Jaro, mam wszystko pod
kontrolą. Tylko potrzebuję czasu.
- Idę o zakład, że do końca tego tygodnia
ktoś wyjedzie z hotelu nogami do przodu. I jeśli szybko czegoś nie wymyślisz, to
będziesz właśnie ty.
Aż Ignaczak upadł mi na podłogę, gdy Kuba
to powiedział. To znaczy nie dosłownie Ignaczak, tylko pudło z jego rzeczami.
Ja? Że niby ja pierwsza odpadnę z rywalizacji z Andrzejem?
- Niedoczekanie! Chyba tylko jeśli sama
dobiję się piosenkami Lany del Rey z grześkowego odtwarzacza. – Na te słowa
Jarosz nieco się rozjaśnił, bo przecież nie mogę go zawieść. On doskonale zna
całą sytuację, która powstała kilka lat temu między mną, a Andrzejem. Wie, co
oznacza dla mnie przebywanie z nim na zgrupowaniu. On wie wszystko. – A
właściwie, to gdzie jest Gregor?
- Poszedł do sklepu po mentosy. Na
Orlenie mieli tylko miętowe.
* * *
Andrzej wciąż był na mnie wściekły za to,
że przyjechałam tydzień po wyznaczonej przez niego dacie. Wendetta, mamy
podobne charaktery. Skoro on mógł bez mojej zgody podjąć decyzję, ja miałam
prawo przyjechać do Spały wtedy, kiedy chciałam. Myślicie, że wciąż był taki
miły i zmartwiony moim losem tak, jak parę tygodni temu w Sopocie? Pstryk! Nie
było już tego Andrzeja! Znów owiewał mnie swoim chłodem, którego doznaję od
pięciu lat. Tylko gdy na horyzoncie pojawiał się któryś z chłopaków, a co
gorsza, Anastasi lub Gardini, byłam jego ukochaną siostrzenicą, oczkiem w
głowie, prawie córką. Nie wiem po co ten teatrzyk. Ja nie mam oporów przed
okazywaniem mu szeroko pojętej niechęci.
I czy ja naprawdę muszę się nim
przejmować, skoro dookoła siebie mam dziesiątkę fantastycznych chłopaków? W
ciągu dwóch dni stałam się jednym z nich, fajnie, nie?
Fajne były też wieczorne posiedzenia w
pokoju Drzyzgi i Wiśni, przemycane na nie piwo, a już najfajniejsze było
oglądanie z nimi meczów finałowych PlusLigi w salonie.
- A komu my tak w ogóle kibicujemy?
Każdy krzyknął, co mu odpowiadało, więc
wypiliśmy za całokształt. Nie wiem, co między Skrą a Resovią robiła Legia
(Gregor), ale bardzo popierałam ideę okrapiania każdego punktu, nieważne na
które konto on wpływał. I po prostu tak siedzieliśmy razem z jednym i drugim
Andreą oraz chłopakami ze sztabu i jedyną osobą, której między nami brakowało
był właśnie wujek. Nikt nie płakał, nikt nie zwracał uwagi.
- Kubuś, proszę, już nie przeżywaj.
Ale Kubuś tylko kopnął ławkę i wcisnął mocniej
ręce w kieszenie, bo wieczór był chłodny. Biedak, przywiązany do byłego klubu,
nie przyjmował do siebie wiadomości, że Resovia zdobyła mistrzostwo Polski.
Zabulgotał coś pod nosem, coś zrozumiałego tylko dla niego samego i w końcu
usiadł na zbitych ze sobą kilku deskach.
- Beznadziejnie przegrali.
- Ale walczyli.
Wzruszył tylko ramionami i pociągnął
nosem, a z jego ust wypłynęła para wodna. Oboje spojrzeliśmy w niebo, usypane
milionem gwiazd, a wkrótce potem dotarł do nas Grzesiek z butelkowanym Lechem.
- Pola, jak ty to wytrzymujesz? – zapytał
Jarosz, przenosząc wzrok ze swojej butelki piwa na mnie. Zatrzymałam usta przy
gwincie i spojrzałam na niego pytająco z obawą, że wiem, co chce powiedzieć. –
Nie grasz już. Jak ty to znosisz?
- Kuba, proszę…
- Nigdy nie chcesz z nami o tym pogadać –
wtrącił bez wyrzutu Grzesiek, spoglądając na mnie ze spokojem. – Wiemy, że to
trudne, ale nam też jest z tym źle.
- Bo co? Bo kiedy wy gracie i zdobywacie
medale, ja po prostu stoję z boku i dbam o oprawę? Chłopaki, pogodziłam się z
tym. Doceniam troskę, ale temat jest zamknięty.
- Nieprawda – rzucił oskarżycielsko
Gregor. – Widziałem cię po finale. Widziałem, jaka byłaś przybita tym, że nie
mogłaś stanąć obok Doroty na podium, że to ona wygrała i spełniła wasze marzenie.
Nawet nie pamiętasz, co gadałaś – dodał, widząc moją czerwieniejącą twarz.
- I co ty na to? – spytał Kuba.
- Wtedy byłam zmęczona i trochę pijana i
miałam PMS. A ty zostawiłeś mnie samą na pastwę kaca mordercy, więc się odczep.
- Pola…
- Gregor, radzę sobie! Myślisz, że jak
oboje poklepiecie mnie po plecach i powiecie, że jesteście razem ze mną, to
będzie lepiej? Nie, to nic nie zmieni. Dlatego błagam, skończmy. Okej?
Zero odpowiedzi. Tylko ponure spojrzenia.
___________
No i co tam?