wtorek, 20 maja 2014

Prolog.

Och, Boże.
Powtarzałam to przed każdym kieliszkiem wódki, który wychylałam do dna, z nadzieją, że w końcu coś mi się w głowie zaćmi. I nic. Dalej nie byłam pijana. Moglibyście postawić obok mnie Łomacza, który próbuje dobrać mi się do majtek odkąd przyjechał do Gdańska, a ja wciąż byłabym twarda i nieugięta. No więc Boże, dlaczego ty mi to robisz i wciąż pozwalasz mi myśleć?
- To ci nie pomoże. Możesz sobie pić, ile chcesz, ale to wszystko wygląda tak, że po prostu musisz nauczyć się z tym żyć.
Nie, to nie był głos Boga. To tylko Dorota, która zawsze ma odpowiedź na wszystko. Wiecie, dla kogoś, kto z nią żyje jest to dosyć uciążliwe, bo ostatnie słowo zawsze należy do niej. A ja też do ugodowych nie należę. Nieważne, znowu mnie pokonała. Jest za ładna, za mądra i zbyt dobra dla mnie, bym miała jej tego nie wybaczyć.
- Pola, daj spokój. Minęło pięć lat, zaakceptuj to i chodź się bawić! – Dosiorbała do końca swojego drinka, zgrabnie zeskoczyła z barowego stołka i zginęła w tłumie tańczących ludzi.
Łatwo mówić. Proszę Państwa, oto Mistrzyni Polski w sezonie 2011/2012, Dorota Wilk, rozgrywająca Atomu Trefl Sopot, moja przyjaciółka z sosnowieckiego pokoju i ławy, a przy okazji największa pinda, z jaką przyszło mi się użerać. I tak ją kocham. Nawet jeśli to ona spełnia nasze marzenia, a ja tylko pilnuję, by niczego jej nie zabrakło i podczas klubowych podróży otaczam opieką ją i pozostałą jedenastkę zawodniczek. Cóż, ona gra, ja wypełniam papierki. Taka symbioza.
Okej, jestem geniuszem dramaturgii i naprawdę powinnam cieszyć się razem z nią. Moja mała Doris jest mistrzynią kraju, jak te dzieci szybko rosną. A pamiętam, jakby to było wczoraj, kiedy jako szesnastolatka wtoczyła swoją przerośniętą walizkę do naszej magicznej sto-szóstki i krzyknęła, że zajmuje łóżko pod oknem. Och, już wtedy wiedziałam, że jest wyjątkowa. Ale naprawdę, czy mogę zrobić jej jakąś krzywdę? Czy mogę chociaż dać jej małego pstryczka w nos by zobaczyła, że hej, to naprawdę super, ale ja bardzo za tym tęsknię? Że chciałabym, tak jak kiedyś, stanąć z nią pod siatką i wykonać naszą kombinację na lewym skrzydle?
Wybacz, Doris, w tej chwili tylko Sobieski mnie rozumie.

* * *

Jej, nawet nie wiecie z jaką radością moje serduszko przyjęło wiadomość, że mądrzejszy sąsiad z góry w końcu przysnął. Nareszcie mogło sobie poszaleć i wynieść mnie na parkiet. Szczerze, to nie mam pojęcia, kiedy w klubie pojawili się chłopaki z Lotosu; może nawet byli tam przez cały czas, ale gdy na chwilę odzyskałam trzeźwość umysłu (co bardzo mnie zasmuciło) dyndałam nogami nad ziemią, uwieszona na szyi Patryka Szczurka. O Boże. Szybko z niego zeskoczyłam tak zażenowana i tak czerwona, jak tylko można było być zażenowanym i czerwonym. Problem w tym, że nie wiedziałam gdzie iść, bo stałam między całą masą roztańczonych ludzi i ledwo odróżniałam podłogę od sufitu. Widząc moją dezorientację, Patryk odprowadził mnie do baru, ale nawet na niego nie spojrzałam; jeszcze by się uśmiechnął z litością.
I wszystko byłoby okej, gdyby nie osobnik siedzący obok mnie.
- Polu… Ze mną się nie napijesz?
Wiecie, nie lubię tego pytania. A już na pewno nie z ust Łomacza, bo to zawsze prowadzi do jednego – zaczynam z nim pić. Próbowałam, z całych sił starałam się nie tykać stojącej przede mną setki, ale serducho mówiło weź, no weź!, więc wzięłam, wypiłam, zagryzłam limonką i nachyliłam się do Grześka.
- Tknij mnie choćby małym palcem.
Nie tknął. Dobry Grześ. Tak dobry, że gdy głową leżałam już na blacie, a ręce same zwisały mi po bokach, wyniósł mnie na zewnątrz i wsadził do taksówki. Potem wcisnął do niej swój tyłek i przez całą drogę dłonią zakrywał mi usta, co bym nie zarzygała starego forda. Gdy przestałam grać w siatkówkę nauczyłam się doceniać małe rzeczy i drobne gesty. Tak więc łomaczowa opieka była naprawdę czymś miłym z jego strony, pomijając ciągłe, oczywiście przypadkowe, dotykanie mojego tyłka, czy teksty typu „Chodź, bejb, na spacer do portu, a pokażę ci mój maszt”. Zadziwiające, czyż nie? No i w sumie to tyle. Bo zasnęłam w windzie.

* * *

Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy po przebudzeniu była taka, że muszę pozbyć się lustra ze swojego pokoju. Naprawdę, że też wcześniej na to nie wpadłam. Kto normalny stawia sobie szwedzką szafę z lustrem obok łóżka? Oszczędziłabym sobie zawału serca z rana. Z rana o trzynastej.
Tak w ogóle, to bolało mnie wszystko. Od dolnej ósemki po mały palec lewej stopy. I strasznie nienawidziłam Gregora. Bo to jego wina. I zamiast zostać tu ze mną, by mi podać aspirynę i szklankę wody, to on sobie uciekł. Wielkie dzięki.
I jeszcze by drzwi otworzył, bo ktoś dzwonił.
Zwlekłam się z łóżka. Jak Bon Joviego kocham, byłam pewna, że Dorota w końcu odnalazła drogę do domu, po całej nocy błądzenia po Sopocie. Tylko, że w progu mojego mieszkania nie stała Wilczyca, a osoba, której najmniej spodziewałam się w swojej okolicy.
- Kogo ja widzę?
- Chciałem powiedzieć „dzień dobry”, ale widzę, że nie taki dobry.
- A ja widzę, że żarcik się wyostrzył.
- Nie bądź tak samo uszczypliwa jak swoja matka i wpuść mnie do środka, co?
Milutki, jak zawsze. Przedstawiam mojego kochanego wujka, Andrzej Wołkowycki we własnej osobie. Oto właśnie stoi w mojej kuchni i rozgląda się po niej podejrzliwie, jakby miało tam na niego czyhać tuzin pułapek roboty własnej. Gdybym tylko wiedziała, że któregoś dnia pojawi się w mych drzwiach, to na pewno bym coś wymyśliła.
- No więc chyba nie wpadłeś do Sopotu tylko po to, by się ze mną przywitać i pokazać, że przeszczep włosów wciąż się trzyma, prawda? – spytałam zniecierpliwiona, gdy od paru minut milczał, strzelając oczami na prawo i lewo. Słysząc moje pytanie od razu spojrzał na mnie i triumfalnie się uśmiechnął. Tak, zdobył moje zainteresowanie, teraz sobie poużywa.
- Mam dla ciebie atrakcyjną ofertę. Myślę, że możesz być nią zainteresowana.
- Bo?
- Bo to szansa życia. A tobie… Cóż, tobie już nic lepszego się nie trafi.
Wprost uwielbiam, gdy bawi się ze mną w ten sposób. Kocham, gdy wypomina mi rzucenie siatkówki. Zupełnie, jakby to była decyzja podjęta bez konkretnej przyczyny. Zupełnie, jakbym tego chciała. Kochany wujek, prawda? Zrobił ze mnie swoją małą uczennicę, zaszczepił tę miłość, gdy jego idealne dzieci wybrały inną drogę, budował moją karierę klocek po klocku, a i tak nic z tego nie wyszło. A ja jestem winowajczynią do grobowej deski, amen.
- A konkretniej?
- Potrzebuję asystenta, który pomoże mi przy reprezentacji. – Urwał na moment i spojrzał na mnie by dowiedzieć się, czy jest sens aby kontynuował. Nim przyswoiłam dane, on już ciągnął dalej. - Do nowego sezonu Atom nie będzie cię potrzebował, a nam w kadrze przyda się dodatkowa ręka, która potrafi zadbać o najdrobniejsze szczegóły. Prezes Kniter bardzo sobie ciebie chwali, tak na marginesie.
A w taki sposób Andrew robi sobie ze mnie jaja.
Okej, wciąż mam kaca i wciąż wszystko dookoła mnie wiruje. W uszach trochę mi świszczy, a w gardełku jest sucho. Jestem w słabym stanie fizycznym; psychiczny wcale nie jest lepszy. Ledwo stoję na nogach i marzę o gorącej kąpieli, bo niezbyt ładnie pachnę. I czy cały ten mój ogólny stan naprawdę nie wzbudza w nim choć odrobiny litości? Nie wymagam niczego wielkiego od niego, ale na buddę, umieram na stojąco, a on mi o jakiejś reprezentacji gada.
- Pola?
- Chwila, gadam do siebie w głowie.
Nie przewracaj oczami w moim domu! I idź sobie, chcę spać.
- Chcesz mnie wcisnąć do lasu z bandą dwumetrowych drągów, którym mam podawać ręczniki i robić pranie? Niech no pomyślę… Czekaj… Nie.
- Te dwumetrowe drągi, jak ich nazwałaś, to reprezentanci kraju, którzy powinni mieć zapewnioną najlepszą opiekę.
- Gratuluję! – Podrzuciłam ręce do góry, bo to naprawdę było dziwne, że on dalej to ciągnie. Przecież jak mówię „nie” to to znaczy „dziękuję, pocałuj mnie gdzieś”. A on swoje! - Mają ciebie, tyle wygrać!
- A ja potrzebuję czyjejś pomocy i liczę, że otrzymam ją od ciebie.
Zanotować: 28 marca 2012, godzina 13:56, Andrzej Wołkowycki aka Stara Menda aka Wujek Andy aka Idź i nie wracaj, poprosił mnie o pomoc.
Wiecie co dla mnie oznaczało siedzenie gdzieś w głuchej puszczy z prawie trzydziestką mężczyzn? A przede wszystkim z Andrzejem? Karę. Jak dla dziecka karny jerzyk, tak dla mnie sama myśl o tym była męką. Nie, ta myśl mnie po prostu przerażała. Nie wyobrażałam sobie, bym miała tam po prostu pojechać i pracować tak, jak robię to od dwóch lat w Sopocie. Tu przynajmniej mam zabezpieczoną swobodę i komfort pracy, a w kadrze? Kadrze mężczyzn? Wystawiona na ciągłe potępienie wujka? Nie, dzięki, tu nawet Xanax mi nie pomoże.
- Nie chcę tego robić. Nie, nie zgadzam się. Znajdź kogoś innego – odparłam ze zdecydowaniem i zaczęłam trzeć twarz dłońmi, by pobudzić w niej krążenie.
- Wiedziałem, że tak powiesz.
Rozchyliłam palce, by móc na niego spojrzeć.
- Co masz na myśli?
- A to, że nie masz wyjścia, bo już jesteś zatwierdzona na tej posadzie.
Moje „ŻE CO?!” musieli słyszeć aż na Brodwinie. Nie, żebym się zdenerwowała, czy zezłościła. Ja się po prostu wściekłam. I to do tego stopnia, że aż czułam jak moja twarz płonie z czerwoności. Zacisnęłam mocno pięści, by mu w razie potrzeby przyłożyć; usta, by powstrzymać szpetną wiązankę łaciny podwórkowej; oczy, by po ich otwarciu okazało się, że jego tu wcale nie ma. Ale był. I uśmiechał się z okropnym zadowoleniem.
- Powiedz, że żartujesz.
- Nie. Zgodnie z kalendarzem gregoriańskim prima aprilis jest za cztery dni.
Okej, wdech i wydech. Większy wdech i wydech. Jeszcze większy wdech i…
- Czy ty wiesz co znaczy słowo ‘konsultacja’?
- Możliwe, że obiło mi się o uszy, ale specjalnie o nim nie myślałem, wiedząc z góry jaka będzie twoja odpowiedź.
Jak to możliwe, że on jest taki spokojny? Przecież ja mu zaraz wydrapię oczy, a on przypomina kwiat lotosu na tafli Gangesu, o ile lotosy po Gangesie pływają. On ani drgnął, gdy zaczęłam wrzeszczeć na cały blok, że nie liczy się z moim zdaniem, że traktuje mnie jak małe dziecko i że może mi nagwizdać. To mnie bardzo rozstroiło fizycznie, więc musiałam usiąść i zacisnąć usta, by nie zwymiotować.
- Po co ten dramat? Po prostu potrzebuję kogoś kompetentnego na to stanowisko, a ty jesteś… dobra w organizacji i trzymaniu wszystkiego w kupie. Sam widziałem, jak rok temu uwijałaś się w Gdańsku przy finałach Światówki, więc teraz chcę ci dać szansę na poszerzenie swoich umiejętności. Nie sądzisz, że to świetna okazja?
Z pięścią przy ustach podniosłam na niego wzrok, a żołądek zaczął mi się niebezpiecznie kurczyć.  Jestem dobra. Powiedział, że jestem dobra. To było takie… inne z jego strony. Coś nowego pośród odwiecznej fali krytyki i ciągłego niezadowolenia. Zupełnie nie w jego stylu.
- Nie miałeś prawa podejmować za mnie decyzji.
- Wybacz, Polu, ale jeszcze zobaczysz, że wyjdzie ci to na dobre.
- Nie. Zadzwoń do prezesa i mnie odwołaj, w tej chwili.
- Nie zrobię tego. Jesteś mi potrzebna.
No i to mnie już tak całkowicie dobiło, że nie wytrzymałam.
Zarzygałam mu buty.


 __________________

I tak oto Igła swoim cud-miód filmikiem zmotywował mnie do rozpoczęcia publikacji Poli, której pierwsze rozdziały powstały podczas wakacji 2013.
Co z tego będzie - nie mam zielonego pojęcia.

5 komentarzy:

  1. Bonjour, z tej strony stratunia tchu, masz moją okejkę, masz moje wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się podpisuję pod koleżanką wyżej. Masz mnie całą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja maleńka Pola, w końcu wyszła na świat. Teraz zdobędzie obycie i w ogóle. Nie pozwól jej, żeby towarzystwo z zewnątrz mi ją odebrało. To moim ukochanym maleństwem była jako pierwsza.
    Ściskańskoooo-o-o.
    A.

    OdpowiedzUsuń
  4. Guten abend. Czy coś. Tu Lexie_NY. Masz mnie. Lubię Polę więc tu zostanę. Dzięki Igle za to że spowodował jej publikację.

    OdpowiedzUsuń
  5. Igle i Aromie dziękuje na kolanach, a siebie bije po głowię, bo od 20 maja minęło, a jakże, dokładnie dwadzieścia jeden dni. DWADZIEŚCIA JEDEN. Głupia ja.

    OdpowiedzUsuń