piątek, 23 maja 2014

1. Welcome to Spała

Florence + The Machine - Dog days are over.

Powinnam dostać nagrodę za samo to, że dojechałam do Spały. Po przemierzonej dwoma pociągami PKP, nieklimatyzowanym autobusem i taksówką, która w połowie drogi złapała gumę trasie w końcu dotarłam do Centralnego Ośrodka Sportu. I ja naprawdę musiałam paść na kolana i oddać dziękczynny pokłon, bo w momencie, w którym jeden z pociągów rozkraczył się w szczerym polu tuż za Toruniem, straciłam całą wiarę w moje dotarcie tutaj. A nawet zaczęłam wierzyć, że to znak, że ja do Spały w ogóle nie powinnam przyjeżdżać.
Zmęczona, przepocona i głodna wstałam z lśniących płytek i podeszłam do kontuaru recepcji. W całym holu paliło się światło, więc przypuszczam, że ktoś o tej pierwszej w nocy czuwa nad tutejszym ruchem. Na stwierdzenie, że nie pomyliłam się, musiałam poczekać długich piętnaście minut. W rozsuwanych drzwiach, nad którymi napis informował, że prowadziły one do stołówki, pojawił się średniego wzrostu chłopak w połamanych okularach, za dużej, przytrzaśniętej rozporkiem koszuli i kabanosem w ustach. Spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem i powłóczystym krokiem podszedł do recepcji. Nim odpalił komputer, a w jego okularach odbiły się strony internetowe zakazane przez prawo kanoniczne, upłynęło kolejnych pięć minut, po których dźgnął mnie czymś ostrym w głowę. Zasnęłam mu na ladzie, fajnie.
- No więc w czym mogę pomóc?
A pomocny nie był wcale. Kwadrans tłumaczyłam mu kim jestem, po co tu jestem i tak, jestem naturalną brunetką. Tak, wiem, że zgrupowanie zaczęło się wczoraj. I jasne, że się z nim nie umówię. Przegrany, z urażoną męską dumą w końcu podał mi klucz do pokoju. A bloczek z numerkiem dostałam różowy. Już mi się tu nie podoba.

* * *

Twarz Andrzeja o poranku to widok, który wręcz rozjaśnił mi cały dzień. Dzień zawalony przez niego robotą.
- Miałaś przyjechać tydzień temu. To teraz masz.
- Ja się o to nie prosiłam!
Machnął ręką odchodząc w głąb korytarza i zniknął za zakrętem. Warknęłam do powietrza, które przed chwilą skaził swoją obecnością i spojrzałam na wręczoną mi przed minutą kartkę z listą rzeczy do wykonania. Cała strona A4 zapisana poleceniami drobnym druczkiem sprawiała wrażenie planu na cały tydzień. Żeby było zabawniej, to wszystko obejmowało poniedziałek. A poniedziałek jest dziś.
Wycofałam się do wnętrza swojej jedynki, rzuciłam kartkę na szafkę i poszłam pod prysznic, co by umilić sobie poranek. Świeża, pachnąca, w czerwonej polówce z flagą narodową na piersi i włosami obowiązkowo spiętymi w ciasnego koka, opuściłam pokój i skierowałam się do wind.
- Dzień dobry – usłyszałam po swojej lewej, w oczekiwaniu na dźwig. Melodia, którą wygwizdywałam zacięła mi się gdzieś w połowie, gdy ujrzałam Kubę. Kubę Jarosza. Wysokiego, promiennego i rudego. No więc ja się uśmiechnęłam, a on zgasł. – Olszewska, co ty tu robisz?
- Anastasi uznał, że przyjęcie ssie i zatrudnił profesjonalistów.
A potem wziął mnie w ramiona i uściskał mocno, dopóki nie zaczęłam tracić kontaktu z tlenem. To jest mój Kuba. Taki, którego pamiętam od czasów wspólnego zgrupowania kadetek i kadetów w Cetniewie w dwa tysiące czwartym.
- A na poważnie?
- Długa historia. Gdzie on jest?
Kuba już otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy gdzieś w końcu korytarza coś trzasnęło. Potem było już tylko słychać ciężkie kroki kogoś, kto biegł. Kogoś, z kim musiałam się użerać przez ostatni rok. I kogoś, kogo kocham jak własnego brata.
- Pola!
- Gregor!
- Huraaa!

* * *

Mój przyjazd do Spały od początku okraszony był niezadowoleniem, przymusem i koniecznością, wynikającymi z podejmowania decyzji za mnie. Nie ukrywam, że nie chcę tu być i gdybym tylko mogła, dałabym nogę pierwszym lepszym autobusem do Łodzi. Wszystko to tylko dlatego, by zerwać łańcuch, który wisiał na mojej szyi odkąd pozwoliłam Andrzejowi na nauczenie mnie wszystkiego tego, co sam potrafił. I nawet, gdy wszystko zostało pogrzebane, ja wciąż jestem uwiązana. To jest złe dla mnie, złe dla niego, złe dla wszystkich. Bo ile razy nie uciekałam, on zawsze pakował mnie w swoje bagno z powrotem.
Ale nie ma niczego złego, w czym nie byłoby odrobiny czegoś dobrego. Kuba i Gregor, Gregor i Kuba. Nierozłączni od ośmiu lat.
- Koniec życia. To już jest koniec – osądziłam i puściłam prawą dłoń Jarosza, na której palcu błyszczała obrączka. – Przepraszam, że nie przyjechałam. Babci zależało, żebym była na urodzinach dziadka.
- Przyznaj, nie mogłaś znieść myśli, że Jarski się żeni. – Grzesiek szturchnął mnie w ramię i zaintonował cieniutko „Pierwsza miłość”.
- Chyba sobie żartujesz. Przecież on jest rudy!

* * *

- To jaki masz plan?
Kuba zawsze twierdził, że wszystko jest prostsze, gdy spojrzy się na to z nieco bardziej optymistycznej perspektywy. Problem był w tym, że zawsze miałam problem ze znalezieniem tej pozytywnej strony. Albo z góry zakładałam, że taka nie istnieje.
Wzruszyłam bezradnie ramionami i przestawiłam karton wielkości 32-calowego telewizora z nazwiskiem Kubiaka na ten podpisany jako należący do Możdżonka. Przyjechały ubrania reprezentacyjne z Olsztyna, kupa roboty w krótkim czasie.
- Nie masz planu?! – Kuba spojrzał na mnie, jakby chciał powiedzieć „Kim jesteś i co zrobiłaś z moją Polą?”. – No tego to się nie spodziewałem.
- Spokojnie, Jaro, mam wszystko pod kontrolą. Tylko potrzebuję czasu.
- Idę o zakład, że do końca tego tygodnia ktoś wyjedzie z hotelu nogami do przodu. I jeśli szybko czegoś nie wymyślisz, to będziesz właśnie ty.
Aż Ignaczak upadł mi na podłogę, gdy Kuba to powiedział. To znaczy nie dosłownie Ignaczak, tylko pudło z jego rzeczami. Ja? Że niby ja pierwsza odpadnę z rywalizacji z Andrzejem?
- Niedoczekanie! Chyba tylko jeśli sama dobiję się piosenkami Lany del Rey z grześkowego odtwarzacza. – Na te słowa Jarosz nieco się rozjaśnił, bo przecież nie mogę go zawieść. On doskonale zna całą sytuację, która powstała kilka lat temu między mną, a Andrzejem. Wie, co oznacza dla mnie przebywanie z nim na zgrupowaniu. On wie wszystko. – A właściwie, to gdzie jest Gregor?
- Poszedł do sklepu po mentosy. Na Orlenie mieli tylko miętowe.

* * *

Andrzej wciąż był na mnie wściekły za to, że przyjechałam tydzień po wyznaczonej przez niego dacie. Wendetta, mamy podobne charaktery. Skoro on mógł bez mojej zgody podjąć decyzję, ja miałam prawo przyjechać do Spały wtedy, kiedy chciałam. Myślicie, że wciąż był taki miły i zmartwiony moim losem tak, jak parę tygodni temu w Sopocie? Pstryk! Nie było już tego Andrzeja! Znów owiewał mnie swoim chłodem, którego doznaję od pięciu lat. Tylko gdy na horyzoncie pojawiał się któryś z chłopaków, a co gorsza, Anastasi lub Gardini, byłam jego ukochaną siostrzenicą, oczkiem w głowie, prawie córką. Nie wiem po co ten teatrzyk. Ja nie mam oporów przed okazywaniem mu szeroko pojętej niechęci.
I czy ja naprawdę muszę się nim przejmować, skoro dookoła siebie mam dziesiątkę fantastycznych chłopaków? W ciągu dwóch dni stałam się jednym z nich, fajnie, nie?
Fajne były też wieczorne posiedzenia w pokoju Drzyzgi i Wiśni, przemycane na nie piwo, a już najfajniejsze było oglądanie z nimi meczów finałowych PlusLigi w salonie.
- A komu my tak w ogóle kibicujemy?
Każdy krzyknął, co mu odpowiadało, więc wypiliśmy za całokształt. Nie wiem, co między Skrą a Resovią robiła Legia (Gregor), ale bardzo popierałam ideę okrapiania każdego punktu, nieważne na które konto on wpływał. I po prostu tak siedzieliśmy razem z jednym i drugim Andreą oraz chłopakami ze sztabu i jedyną osobą, której między nami brakowało był właśnie wujek. Nikt nie płakał, nikt nie zwracał uwagi.
- Kubuś, proszę, już nie przeżywaj.
Ale Kubuś tylko kopnął ławkę i wcisnął mocniej ręce w kieszenie, bo wieczór był chłodny. Biedak, przywiązany do byłego klubu, nie przyjmował do siebie wiadomości, że Resovia zdobyła mistrzostwo Polski. Zabulgotał coś pod nosem, coś zrozumiałego tylko dla niego samego i w końcu usiadł na zbitych ze sobą kilku deskach.
- Beznadziejnie przegrali.
- Ale walczyli.
Wzruszył tylko ramionami i pociągnął nosem, a z jego ust wypłynęła para wodna. Oboje spojrzeliśmy w niebo, usypane milionem gwiazd, a wkrótce potem dotarł do nas Grzesiek z butelkowanym Lechem.
- Pola, jak ty to wytrzymujesz? – zapytał Jarosz, przenosząc wzrok ze swojej butelki piwa na mnie. Zatrzymałam usta przy gwincie i spojrzałam na niego pytająco z obawą, że wiem, co chce powiedzieć. – Nie grasz już. Jak ty to znosisz?
- Kuba, proszę…
- Nigdy nie chcesz z nami o tym pogadać – wtrącił bez wyrzutu Grzesiek, spoglądając na mnie ze spokojem. – Wiemy, że to trudne, ale nam też jest z tym źle.
- Bo co? Bo kiedy wy gracie i zdobywacie medale, ja po prostu stoję z boku i dbam o oprawę? Chłopaki, pogodziłam się z tym. Doceniam troskę, ale temat jest zamknięty.
- Nieprawda – rzucił oskarżycielsko Gregor. – Widziałem cię po finale. Widziałem, jaka byłaś przybita tym, że nie mogłaś stanąć obok Doroty na podium, że to ona wygrała i spełniła wasze marzenie. Nawet nie pamiętasz, co gadałaś – dodał, widząc moją czerwieniejącą twarz.
- I co ty na to? – spytał Kuba.
- Wtedy byłam zmęczona i trochę pijana i miałam PMS. A ty zostawiłeś mnie samą na pastwę kaca mordercy, więc się odczep.
- Pola…
- Gregor, radzę sobie! Myślisz, że jak oboje poklepiecie mnie po plecach i powiecie, że jesteście razem ze mną, to będzie lepiej? Nie, to nic nie zmieni. Dlatego błagam, skończmy. Okej?
Zero odpowiedzi. Tylko ponure spojrzenia.

___________

No i co tam?

5 komentarzy:

  1. No i bosko. Serio. Kupuję ten charakterek Poli. Z innym nie dałaby rady przeżyć w Spale.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko może się kręcić wokół Jarskiego i Gregora, nie będę narzekać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dużo Gregora mi pasuje ;) A co do Poli. Dobrze że ma charakter. Przetrwa, nie da sobie wejść na głowę. Zapowiada się to wszystko ciekawie

    OdpowiedzUsuń
  4. Aaaaaa ja to kupuję! I wiesz co ? Zaczynam czytać siatkówkę przed którą broniłam się kupę czas (zresztą tak jak przed skokami :D)
    Lubię Polę!
    Buziaki! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobra, ja tylko potwierdzę - bez charakterna Pola nie poradziłaby sobie w Spale, a tak, jest na dobrej drodze. To będzie coś wielkiego. Już teraz to wiem.

    OdpowiedzUsuń